Miało nic z tego nie wyjść, a jednak wyszło! Takim hasłem twórcy “Wielkich kłamstewek” powinni reklamować drugi sezon swojego serialu. Pewnie pamiętacie, jak dwa lata temu zachwycaliście się siedmioodcinkową historią, ukazującą brzydkie sekrety ładnych ludzi? Pamiętacie też pewnie ściskający za gardło finał, perfekcyjnie zamykający kronikę perypetii kalifornijskich bohaterek. No i założę się, że pamiętacie również waszą konsternację na wieść o pracach nad kontynuacją.
Obawy, cały ten sceptycyzm, niepewność co do jakości ciągu dalszego – to wszystko okazało się jednak zupełnie niepotrzebne.
Faktycznie, projekt “Big Little Lies” wcale nie potrzebował kolejnego rozdziału. Natomiast, skoro jednak otrzymaliśmy ciąg dalszy “w prezencie”, to trzeba podejść do niego bez uprzedzeń. Muszę uczciwie przyznać, że autorzy serii bardzo zgrabnie obronili ryzykowny pomysł. Twórcy wyszli obronną ręką z teoretycznie przegranego planu i pokazali jak zmontować efektowny sequel.
Nowa odsłona opowieści o kobietach uwikłanych w morderstwo, jeszcze mocniej pogłębiła ekranową rzeczywistość oraz wyraźniej zarysowała sylwetki bohaterek. Scenarzyści poświęcili mnóstwo uwagi psychologii postaci, barwnie ukazując ich starcia z trudną codziennością. Tym razem motywy rodem z tradycyjnego dreszczowca ustępują miejsca kameralnemu dramatowi. Najświeższe odcinki skupiają się przede wszystkim na zmaganiach protagonistek, więc cały suspens tkwi właśnie w intymnych, buzujących od skrajnych emocji scenach.
Oczywiście, najjaśniejsza gwiazda przedstawienia to jak zawsze szarżująca Meryl Streep. Co ciekawe, odgrywająca rolę podejrzliwej teściowej aktorka, po raz pierwszy od dawna, zamiast przeżuwać scenerię zestawem przerysowanych gestów, rzeczywiście wzbogaca sekwencje swą obecnością. Jej karykaturalne zachowanie znajduje logiczne wytłumaczenie w specyficznym charakterze osoby, w którą się wciela.
Można też odnieść wrażenie, że dialogi zostały poddane niezłemu tuningowi. Drugi sezon opiera intrygę głównie na regularnych rozmowach, więc siłą rzeczy konwersacje wskoczyły na wyższy poziom. Obnażające pogmatwane relacje międzyludzkie szermierki słowne mają prawie hitchockowską skuteczność w budowaniu napięcia. Niemal każda wymiana zdań ma w sobie coś z ostrej konfrontacji albo mrocznego podtekstu, a na dodatek zawsze prowadzi do niezapomnianej konkluzji.
Ponadto, wspomniane pogaduszki ociekają czarnym jak smoła humorem. Bohaterowie bardziej świadomie niż wcześniej stosują ostrą jak brzytwa ironię, komentując groteskowe wydarzenia, w których biorą udział. Sarkastyczne żarty sprytnie równoważą intensywne momenty, dzięki czemu melodramatyczny nastrój sezonu jest szczególnie lekkostrawny.
Nie doszłoby do żadnej apokalipsy, gdyby “Wielkie kłamstewka” nie doczekały się drugiej części. Jednakże nawet najwięksi sceptycy muszą przyznać, że twórcy odwalili kawał dobrej roboty. Poza tym, głównonurtowa gałąź popkultury nieczęsto raczy nas dobrymi fabułami z udziałem wielowymiarowych postaci kobiecych, więc kolejne odcinki powinniśmy traktować raczej jak podarunek, a nie karę.