Złap mnie, jeśli potrafisz

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Jego historia jest równie długa, co dzieje Kościoła katolickiego. Za wizerunek sympatycznego żuczka jest odpowiedzialny Ferdinand Porsche, co zdecydowanie napawa producenta dumą. Nie napawa go dumą fakt, że inicjatorem jego powstania był sam Adolf Hitler. Zniknął na kilka lat, ale powrócił. Do tego najmocniejsza, sportowa odmiana definitywnie zrywa z wizerunkiem słodkiego Garbusa.

Podbił świat jak żaden inny samochód. Ani prosta konstrukcja, ani garbata sylwetka nie okazały się przeszkodą w dotarciu na sam szczyt. Dowód? Liczba sprzedanych egzemplarzy. Zawrotne 21 milionów sztuk zapisało Garbusa w dziejach motoryzacji jako najdłużej produkowany i jednocześnie najlepiej sprzedający się samochód. Liczba robi wrażenie, ale mojego serca Garbus nie podbił nigdy. I wydawało się, że tak już pozostanie, kiedy w 2003 roku z taśmy produkcyjnej zjechał ostatni egzemplarz.

Walczą – pomyślałam, kiedy w 2011 roku producent postanowił wskrzesić legendę. Nowa nazwa, nowa sylwetka… Czuć było powiew świeżości. Jednak patrząc na niego nie miałam żadnych wątpliwości – dzieci kwiaty już go raczej nie kupią. Nowy Beetle miał się skutecznie wkradać w łaski młodych i niezależnych, którzy w portfelu mają nieco więcej niż tylko prawo jazdy. W szybszym osiągnięciu takiego efektu miała pomóc modernizacja przeprowadzona w 2014 roku. Czy pomogła?

Mówiąc mi, że oto mam spędzić tydzień w jego towarzystwie, firma Volkswagen nie zdradziła mi jednego – R line to najmocniejsza, sportowa wersja Volkswagena Beetle. Taka, która nawet nie śniła się filozofom, a co dopiero mi. „Tak się robi niespodzianki” – wymruczałam, kiedy po zajęciu miejsca za kierownicą zobaczyłam duże „R”, mieniące się na kierownicy. Centralnie na desce rozdzielczej zagościły trzy małe zegary, które zazwyczaj można oglądać jedynie w silnych, sportowych samochodach. Dla niewtajemniczonych spieszę z wyjaśnieniem: pokazują temperaturę oleju w silniku, ciśnienie w turbosprężarce oraz mierzą czas okrążeń na torze. Uśmiechnęłam się myśląc, że to słodkie. Następnie uruchomiłam silnik… I przekonałam się, w jak dużym byłam błędzie. Podwójny wydech zamruczał. To było jak szept: „Mała, ja ci zaraz pokażę prawdziwego rock and rolla”. Niestety, słowa „jak cię widzą, tak cię piszą” nabrały w tym przypadku mocy. Bo ani pomruk silnika, ani świadomość, że to najmocniejsza odmiana, nie były mnie w stanie przekonać do czego ten samochód jest zdolny. Dopiero kiedy ruszyłam z miejsca, a dwusprzęgłowa, automatyczna skrzynia DSG włączyła się w ten cały spektakl, przypomniało mi się inne, mądre przysłowie – aby nigdy nie oceniać książki po okładce. A zwłaszcza takiej, która pod maską ukrywa 210 koni mechanicznych i automat szybki niczym Pendolino. Nauczyli się tego również wszyscy kierowcy, którzy z pobłażaniem patrzyli na mnie na światłach, aby już na kolejnych nie kryć swojego zdziwienia (o ile zdołali mnie dogonić). Szybko się również okazało, że testowany Volkswagen Beetle nie jest jedynie mistrzem prostej. Nawet najostrzejsze zakręty łykał niczym miętówki Tic Tac, ani przez chwilę nie dając mi odczuć, że zbliża się do swojej granicy przyczepności. Ogromny spojler umieszczony na tylnej klapie z pewnością nie pozostawał tutaj bez znaczenia.

Ale nie ma róży bez kolców. Beetle ma kolec w postaci bardzo małej ilości miejsca na tylnej kanapie. Patrząc z zewnątrz widzimy całkiem dorodny samochód, tymczasem wewnątrz okazuje się, że to wyśmienita zabawka, ale tylko dla dwóch dorosłych osób. Dobra wiadomość jest taka, że otrzymujemy rekompensatę w postaci sporego bagażnika. Gdyby nie tak mocno ścięty tył samochodu miejsca byłoby jeszcze więcej. Ale wtedy samochód straciłby swój unikatowy kształt. A to, jak się zapewne wszyscy zgodzicie, jest nie do pomyślenia. Jednak pakując prezenty pod świąteczną choinkę (a muszę zdradzić, że rodzina niemała), dochodzę do wniosku, że wynik jest satysfakcjonujący. Po tygodniu spędzonym za jego kierownicą wiem, że to jedna z największych motoryzacyjnych niespodzianek, z jakimi miałam do czynienia. Volkswagen Beetle R-line jest niczym David Beckham wyskakujący z urodzinowego tortu – nie może być lepiej. Oddając kluczyki wiedziałam, że jeżeli kiedykolwiek przyjdzie mi ująć się za tym samochodem, osłonię jego wizerunek własną piersią. Bo, mimo że na początku nie był w stanie zwrócić mojej uwagi, to dziś owinął mnie wokół palca.

 

Ten artykuł możecie również przeczytać na stronie paniewiozapanow.pl

Reklama

Chcesz dojść do celu? Zadbaj najpierw o siebie! | Karolina Karolczak

Naszą gościnią jest Karolina Karolczak – ekspertka realizacji celów i wyników finansowych, mentorka skutecznego planowania. Wspiera liderów i przedsiębiorców w skalowaniu biznesu, zwiększaniu rentowności i transformacji organizacji. Twórczyni programu #CELOMANIA, który pomaga firmom zwiększać wyniki nawet o 30% rocznie. Pracowała nad strategiami w 24 krajach, współpracując z globalnymi markami jak Frugo, Levi’s, Black czy Grupa ENEL-MED.