Jeżdzę po Polsce i się wkurzam. Tak, wiem – nic w tym dziwnego, wszyscy przeżywamy to na co dzień i bez jeżdżenia. Ale ja jeżdżę. Taka moja praca. I muszę patrzeć na coraz to nowe wykwity krajowej wrażliwości.
Można to podsumować trzema „bez”: bezguście, bezmyślność oraz bezczelność. Bezguście w estetyce, bezmyślność przy wydawaniu naszych pieniędzy oraz bezczelność pomijania rzetelnych konsultacji społecznych. Było o tym sporo, Filip Springer napisał już właściwie wszystko, co było do napisania na ten temat – wystarczy wspomnieć jego Wannę z kolumnadą. Reportaże o polskiej przestrzeni czy Księgę Zachwytów. Jest tam wszystko. A jednak ciągle za mało. Za mało się o tym mówi, a już na pewno za mało się w tej kwestii robi. Ciągle nie rozumiemy w jak wysokim stopniu to, co widzimy za oknem, wpływa na komfort naszego życia i jak silnie oddziałuje na wrażliwość i sublimację estetyczną dzieci. Estetyka naszych miast i gmin jest elementem w dużej części zależnym od przypadkowych urzędników, szeregowych pracowników spółdzielni mieszkaniowych i często malowniczej inicjatywy prywatnej w myśl powiedzenia: musi to Rusi, a u nas jak się chce. Tandeta małej architektury, kolorystyczny kociokwik, brak ergonomii oraz całkowicie zaburzony ład przestrzenny zdominowany przez bezlitosnych deweloperów – oto z czym mamy do czynienia na każdym kroku. I nikomu to nie przeszkadza. Samorządom również.
Wiem, widzę że jest lepiej niż bywało – szczególnie w latach dziewięćdziesiątych, po których jeszcze długo będziemy sprzątać – ale to wciąż za mało. Dobrobyt mierzony poziomem naszych finansów to za mało. Dobrobyt to przede wszystkim poziom naszego zaangażowania w dobro wspólne.