HBO Max, czyli nowy gracz na streamingowym rynku prawdopodobnie już niedługo wejdzie z buta na serialowe salony. Ostatnio władze stacji zelektryzowały internet, wspominając o możliwości reaktywacji słynnych “Przyjaciół”. Na razie mówi się tylko o jednym specjalnym odcinku świętującym dwudziestopięciolecie telewizyjnego hitu, ale oddani fani przygód szóstki amerykańskich kumpli po cichu liczą na zupełnie nowy sezon.
Powrót kultowego sitcomu na pewno ma spory potencjał komercyjny. Odrodzenie (choćby jednorazowe) jednego z najbardziej kasowych seriali komediowych może przynieść producentom sporo satysfakcji. Oddani wyznawcy perypetii mieszkańców Manhattanu z rozkoszą sprawdzą co słychać u bohaterów, których życie było kiedyś dla nich głównym tematem lunchowych konwersacji. Natomiast, raczej nie powinniśmy liczyć na wysoki poziom artystyczny tego przedsięwzięcia.
Projekt HBO jest bowiem przebrzmiałym produktem mentalności sprzed kilku dekad, zupełnie niedopasowanym do rzeczywistości XXI wieku. To telewizyjny przebój epoki uznającej banalne żarty na temat osób homoseksualnych za szczyt progresywności oraz dostrzegającej transgresyjny potencjał w przewidywalnych miłosnych konfiguracjach przebywających ze sobą pod jednym dachem trzydziestolatków. Lansujący się w modnej kawiarni i pracujący na wysokich stanowiskach protagoniści promowali królujący w latach dziewięćdziesiątych nowojorski “szyk” (celebrowany później również przez “Seks w wielkim mieście”), wtedy będący dla widzów na całym świecie uosobieniem wielkomiejskiej klasy. Obecnie wszystkie te motywy zostały do tego stopnia zdekonstruowane oraz wykpione, że już raczej nie wzbudzają równie intensywnych emocji, jak kiedyś. Bańka idealnego życia uprzywilejowanych, młodych Amerykanów pękła i coraz mniej osób przygląda się utopijnej wizji z podziwem.
Wątpliwości wzbudza także kreatywna kondycja obsady. Stara ekipa nie jest już głodna sukcesu na wielkim i małym ekranie. Po dwudziestu pięciu latach, w skład sławnej szóstki wchodzą osobowości, które od zakończenia ostatniego sezonu serialu, stale przebywają w hollywoodzkim czyśćcu, bez perspektyw na gwałtowny rozwój filmowej kariery. Od kogoś, kto od ponad dekady grzeje aktorską ławę, nie można więc oczekiwać choćby ułamka dawnej młodzieńczej energii.
Kolejny szkopuł tkwi w mocno przestarzałej strukturze sitcomu proponowanej przez autorów serii. O ile nie dojdzie do jakichś radykalnych zmian narracyjnych oraz estetycznych (na co się nie zanosi) nowa-stara wersja “Friends” będzie funkcjonować jedynie jako relikt minionej ery. Obecnie amerykańska komedia telewizyjna jest w zupełnie innym miejscu niż w 1994 roku. Pozycje ramówki kanału Adult Swim albo widowiska w stylu “U nas w Filadelfii” przeszczepiają na grunt głównego nurtu zupełnie inny typ humoru, opierającego się na naprawdę ryzykownych pomysłach. I nie mówię tu o odwadze w opowiadaniu błahych dowcipów o otyłości granej przez Courtney Cox Moniki Geller. Nie mam też na myśli dziecinnych żartów dotyczących łóżkowych podbojów słynnego Joeya, odgrywanego przez były symbol seksu – Matta LeBlanca. Chodzi mi raczej o słabość współczesnych scenarzystów do czarnego humoru i surrealizmu ciężkiego kalibru – dwóch elementów pomagających przełamywać standardowe tv-schematy. Dziś wizjonerzy odpowiedzialni za odcinkowy komizm nie pozwalają widzowi na hibernację, opróżniającą umysł po ciężkim dniu w pracy. Zamiast tego, wolą oprowadzać po całkowicie nieznanych terenach, nawet za cenę kategorycznego sprzeciwu odbiorcy.
Jedyną szansę na efektywny remake widzę w zmianie tonu. Powracające po latach postacie należałoby przedstawić jako przeżywających kryzys wieku średniego ludzi, wciąż niezmiennie kiszących się we własnym, toksycznym sosie. Skuteczność tej idei na pewno wzmocniłoby usunięcie ze ścieżki dźwiękowej automatycznego śmiechu publiczności. Pozbawieni chichoczącego akompaniamentu bohaterowie w końcu pokazaliby fanom swoją prawdziwą naturę. Egoistyczno-narcystyczne usposobienie Joeya przestałoby być urocze, a desperackie pragnienie atencji wskazałoby na realne problemy psychiczne u Moniki. Z kolei wiecznie błaznujący Chandler, przestałby być ulubieńcem tłumów, ponieważ widzowie zauważyliby trawiący go stopniowo cynizm.
Oczywiście, twórcy “Przyjaciół” nigdy nie przyznają, że tytułowa ekipa to konglomerat niesympatycznych jednostek, z którymi tak naprawdę nikt z nas nie chciałby nawiązać znajomości. Szanse na konceptualną metamorfozę są więc na tyle nikłe, że w ogóle nie kręci mnie perspektywa tymczasowego odświeżenia tej serii.