Często ludzie pytają mnie dlaczego podróżuję sam i czy się nie boję? W „autoportrecie reportera“ Ryszard Kapuściński właśnie pisze o tym, dlaczego podróżować należy samemu. I zgadzam się z nim. Podróżując w grupie widzimy znacznie mniej, nie potrafimy się skupić na świecie, który chcemy odkryć.
Ja dołożę coś od siebie.
Podróżując w grupie nie jesteśmy w stanie poznać i skupić się na sobie, a właśnie to był mój podświadomy cel, aby pobyć ze sobą, sprawdzić jaki jest ten świat, jaka jest moja rola w nim oraz jak sobie w nim poradzę, kiedy płynąc przed siebie w końcu stracę widok brzegu, z którego wypłynąłem.
Brazylia!
W mojej głowie pojawia się coś egzotycznego: piłka nożna, kawa, Sebastiao Salgado oraz żółte zielenie. Tyle mam w głowie.
Z mojego środowiska otrzymuję inne informacje.
Niebezpiecznie, uważaj, nie bierz aparatów, kradną, porywają, samemu nie polecam.
Te wszystkie wyobrażenia, informacje spakowałem ze sobą i lecę.
Ląduję późnym wieczorem w Rio De Janeiro, moim celem jest dotarcie do Copacabana. Najpiękniejsze doznanie to te, kiedy pierwszy raz pojawiam się w jakimś odległym miejscu. Pierwsze minuty, zapachy i barwy. Miejsca, w których jestem całkowicie zależny od nieznanych mi ludzi i środowiska.
Tym razem przyszło mi mierzyć się z zielono-żółtym, nocnym krajobrazem, klimatem przypominającym trochę grę komputerową. Obraz Rio nocą był jakby graficzny, tak to odczuwałem, tak widziałem ulice, światła i poruszające się cienie.
Z lotniska wsiadłem do lokalnego autobusu. Ileż radości dostarczyłem każdemu nowemu pasażerowi, który wchodząc do busa widział brodatego, zmęczonego gringo, siedzącego wtulonego w swój bagaż i liczącego przystanki, bo po 16-tym powinien wysiąść.
Każdy kolejny kilometr to jednocześnie podróż w głąb siebie, przecież oprócz nowych widoków, zapachów zabrałem ze sobą również informacje o tym jak bardzo niebezpieczne jest to miejsce. Tyle emocji, nowych bodźców i ja sam.
Wyciągam najmocniejszą i jedyną broń jaką posiadam, uśmiech.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to jak my jesteśmy ciekawi świata i wszystkiego co nas otacza. Podczas podróży jest to niczym w porównaniu jak tamtejsi ludzi ciekawi są nas.
Piętnaście minut w busie na przednim siedzeniu i w końcu ktoś nie wytrzymał i podszedł, potem kolejna osoba. Dokąd jedziesz?
Największą naszą siłą w samotnej podróży to świadomość ludzi, którzy nas obserwują, że jesteśmy bezbronni, słabi, nieszkodliwi, całkowicie zależni od nich. W ich głowach możemy być również postrzegani jako ktoś odważny, szalony, ciekawy świata, jednocześnie przyjazny.
To wszystko potwierdza się już w Belo Horizonte.
Mieszkam w uboższej części tego miasta i portretuję ludzi na ulicy. Klimat wysokiego ryzyka.
Potwierdzają to dźwięki zamków w drzwiach kiedy ktoś wchodzi i wychodzi z domu.
Podchodzę do ciekawych twarzy i pytam o zgodę na portret. Portret jest możliwy tylko kiedy osoba fotografowana wyraża na to zgodę lub wie, że jest fotografowana tak mawiał Bresson.
Wszystko to wygląda jak w teatrze. Jest publiczność zajęta swoimi sprawami podglądająca przybysza z daleka, czekająca aż podejdę.
Jest też ktoś najbardziej oddalony, niesforny, ma mnóstwo tatuaży i wygląda na reprezentanta ciemniejszej strony tego środowiska. Jest ich kilku. Z łatwością mogliby mnie napaść, ukraść aparat. Ostatecznie mam portret tego chłopaka, mam też jego spojrzenie w głowie.
Niepokój i ciepło, tyle w nim odczytałem.
Przez dwa tygodnie żyłem wśród tych ludzi, przyjaznych lub też mniej. Zrozumiałem, że dojrzeć to umieć wsłuchać się w siebie i zaufać sobie. Kolejny tydzień mieszkałem w nowoczesnej części Belo Horizonte. Zostałem zaproszony na mecz Copa Libertadores. Mecz rozpoczyna się o 21:00, natomiast my już od 16:00 rozpoczynamy święto grilla. Ludzie tańczą na ulicy. Mnie o to ciężko, za dużo kolorów wokół mojej głowy, odpływam, ale muzykę usłyszała moja Leica z obiektywem 28 mm. Idealny sprzęt do reportażu. Odpowiednio szerokie i jasne szkło, z którym mogę wejść bardzo blisko w sytuację tak, aby poźniej poczuć ją na zdjęciu. Bo tylko takie zdjęcia mają dla mnie sens, kiedy widz czuje moją obecność na fotografii.
I tak też robię. Ku zdenerwowaniu moich znajomych, wpadam w tłum śpiewających kiboli z wielkimi flagami i zaczynam fotografować ich twarze, siedzę im na nosie. Czuję ogromną moc. Te krzyki w tłumie, klękanie i emocje trafiają we mnie i zostaną już na zawsze kiedy spojrzę na te klatki. Dlaczego mogłem tańczyć z nimi? Wiedzieli, że jestem, ale nie odczuli mojej obecności. Dla mnie to była instynktowna akcja, coś mnie porwało i chciałem poczuć to, co oni. Jednocześnie, jakby z automatu, moje oko było sklejone z wizjerem i fotografowałem. Lekko, bez patrzenia w wyświetlacz wiedziałem, że fotografia tworzy się sama, gdyż aparat mnie nie blokował. W tamtej chwili nie było czasu na zastanawianie się, strach, czy zapytania o to, czy mogę.
Byłem jednym z nich i zostałem zaakceptowany. Ludzie potrafią porozumiewać się bez słów. Spojrzenia, uśmiech, energia to wszystko czego nam trzeba.
Tylko niepewność, brak spojrzenia wewnątrz siebie, w pewnym sensie brak pokory przed siłą wyższą, przed naturą, drugim człowiekiem, oznaczało moją niedojrzałość.
Potrzebowałem dwóch wielkich podróży w dalekie zakątki świata, zobaczyłem siebie w innym człowieku i dogadałem się z nim.