
Ciekawe, jak w takich momentach nasza wyobraźnia opiera się na czystych, zakodowanych w podświadomości obrazach i stereotypach. Z tym Nowym Meksykiem było trochę jak z jeleniem, bo kiedy myślę o rogaczu, to nie mogę się powstrzymać, żeby nie wyobrazić go sobie na rykowisku. W naturalny sposób myśląc o Santa Fe, widziałam oczami wyobraźni zalaną słońcem czerwoną skałę i jaszczurkę leniwie wylegującą się na ciepłych cegłach adobe.
No więc, nie. Listopad w Nowym Meksyku tak nie wygląda. Stwierdzenie, że podróże kształcą, w moim przypadku jednak nie sprawdza się na pewnych płaszczyznach, bo jak nigdy nie czytam instrukcji obsługi, tak równie rzadko sięgam do przewodników. Na granicy Kolorado z Nowym Meksykiem dogoniła nas burza śnieżna. Wiatr wiał tak silny, że zerwało rejestrację z samochodu. Rano, kiedy ustały opady śniegu i wyszło zadziwiająco ostre słońce, krajobraz wyglądał jak po bitwie. W rowie autostrady leżały jak zepchnięte łapą Godzilli poprzewracane wielkie ciężarówki, dodatkowo przysypane zwałami śniegu odgarniętymi przez rozpędzone pługi. Nowy Meksyk przyprószony był śniegiem jak tort posypany cukrem pudrem i spod białego puchu jeszcze ostrzej rysowała się charakterystyczna cegła w kolorze terakoty.
Zanim osiągnęliśmy cel podróży, na drodze pojawił się znak skrętu do Four Corners. Four Corners, co należy przetłumaczyć „Cztery Narożniki”, jest nietypowym miejscem na mapie Stanów Zjednoczonych, gdzie pod idealnie prostym kątem zbiegają się granice czterech stanów: Nowego Meksyku, Kolorado, Arizony i Utah. Miejsce jest pustkowiem w dali otoczonym górami, którego centrum wyznacza płyta kamienna z krzyżem przecięcia się czterech granic
Znajdował się tam jeden budynek, a bardziej domeczek o nijakim wyglądzie. W kompletnie surowym wnętrzu pamiątki sprzedawała wiekowa Indianka. Oprócz niej znajdowało się tam biurko i krzesło, a ogień trzaskający w kominku przypominał, że na tym pustkowiu istnieje życie. Pomimo surowości wnętrza, chciało się tam zostać. Chciało się rozmawiać z tą niezwykłą kobietą, która opowiadała, gdzie zbiera piasek o charakterystycznym zabarwieniu, z którego robi swoje obrazki. Na odwrocie tych pamiątek między innymi napisała, że turkus oznacza piękno i harmonię. Pomyślałam, że posiadamy naturalną potrzebę powielenia piękna i harmonii lub wręcz usiłujemy wymyślać je na nowo. Komplikujemy coś, co nie jest skomplikowane i otacza nas w swojej perfekcyjnej formie.
Czy kiedy Alvar Alto, wybitny fiński architekt, tworzył swoje dzieła z zastosowaniem idei zatartej granicy między wnętrzem a światem zewnętrznym, to czy to jest właśnie ta idealna harmonia, do której powinniśmy dążyć? Ta architektura, która narzuca budowli scalenie się z otoczeniem i ten element harmonii, kiedy wnętrze rozciąga się poza swoje bariery, wydają się być najbardziej naturalną drogą do zaspokojenia potrzeb estetycznych odbiorcy. Mało jest przykładów, gdzie architektura wpisuje się tak idealnie w krajobraz, jak to się dzieje w Santa Fe. Co ciekawe, nie dzieje się tak tylko w pojedynczym przypadku, ale to jakby całe miasto jest przedłużeniem otoczenia. Ze względu na jego charakterystyczną zabudowę mówi się, że nie ma takiego drugiego w całych Stanach.
Ta charakterystyczna zabudowa nie jest jednak zamysłem wybitnego architekta ani przemyślanym konceptem. To, co jednak jest absolutnie przemyślanym przedsięwzięciem, to jest jej ochrona. To, co dzisiaj ludzie potocznie często nazywają stylem Santa Fe, wywodzi się z pracy wielu pokoleń i jest efektem wykorzystywania do wznoszenia domów materiałów pochodzących z najbliższego otoczenia, a także rodzaju konstrukcji odpowiadającej na warunki klimatyczne.
Podstawowym elementem tego charakterystycznego stylu jest adobe, czyli cegła suszona. Zrobiona jest z połączenia gliny, mułu lub iłu z dodatkiem trawy, lub słomy. W przeciwieństwie do dobrze nam znanych tradycyjnych cegieł nie jest wypalana tylko suszona na słońcu. Jej zaletą jest utrzymanie stosunkowo stałej temperatury wewnątrz budynku, co sprawdza się szczególnie dobrze w klimacie o dużych dobowych różnicach temperatur. Aby zabezpieczyć cegłę przed działaniem wody, jest ona dodatkowo pokryta tynkiem często pochodzącym z połączenia tych samych materiałów bez użycia słomy czy trawy.
Na dzisiejszy, unikatowy architektonicznie wygląd Santa Fe składają się setki lat przenikających się wpływów kultury rdzennych Amerykanów i Hiszpańskich kolonizatorów, wysiłek artystów i architektów, którzy dostrzegli potrzebę jego odrodzenia i zachowania, co pozwoliło na ustanowienie unikatowej, regionalnej tożsamości. Korzenie tej charakterystycznej zabudowy sięgają na długo przed przybyciem Europejczyków, a zapoczątkowali ją Indianie Pueblo, wznosząc swoje domostwa przy użyciu wysuszonej na słońcu cegły oraz wyeksponowanych, drewnianych dźwigarów podtrzymujących sufit.
Kiedy w 1540 roku na południowy zachód Ameryki przybyli Hiszpanie, architekturę, jaką zastali na tych terenach postanowili zachować i wzbogacić o własne elementy, jak wewnętrzny dziedziniec, portale czy ganki. Styl odrodzenia Pueblo, który dominuje w Santa Fe, został rozpowszechniony w latach 1920-1930 i polega na imitacji oryginalnych budynków stylu Pueblo przy użyciu nowoczesnych materiałów. W 1957 roku uchwalono prawo, które nakazuje, aby wszystkie nowo powstałe budowle w centrum miasta były wybudowane w stylu „Starego Santa Fe”, który obejmuje styl Pueblo, Hiszpańskie Pueblo, i styl Terytorialny.
„Nieodzowny”, to słowo, jest wszechobecne w kontekście tego wyjątkowego miasta. Nieodzowny w sensie potrzeby stworzenia unikatowej tożsamości. Nieodzowny w sensie potrzeby zachowania architektury jako nośnika kulturowego. Fenomenalny przykład, kiedy zabytek staje się wymuszonym, obowiązującym stylem i kontynuuje swoje nowe, stare życie.