Pobawmy się trochę. Samymi sobą, ale nie w samotności. Nie zachęcam też was w tym momencie do żadnych intymnych zabaw, te zostawmy na później. Teraz mowa o dystansie i poczuciu humoru, który możemy wyzwolić sami, patrząc na swoje odbicie w lustrze. Najlepiej, gdyby to lustro było krzywym zwierciadłem, wówczas prawdopodobnie pokazałoby prawdę, do której my sami, gapiąc się przed siebie, nie dopuszczamy. A przecież „prawda cię wyzwoli”. Ano! Sprawdzone. Tylko jak do niej dotrzeć? Mi ostatnio pomaga Netflix. Serio. Nie, nie „Wiedźmin”! Tak, to też serio. A jeśli nie „Wiedźmin”, to co?
„Żyj dwa razy, kochaj raz” to hiszpańska produkcja z ubiegłego roku w reżyserii María Ripoll. Piękny obraz, pokazujący relacje między pokoleniowe właśnie w krzywym zwierciadle. Mocno przerysowana rzeczywistość nagle nabiera wyrazu, który gubimy mając to samo w swym zasięgu, ba! kreując ją samodzielnie z, wciąż niesłabnącym poczuciem braku odpowiedzialności.
Żyć dwa razy chce rasowy schorowany starzec. Piękny i mądry. Taki jak ja czy ty, nawet jeśli teraz, czytając to masz lat trzydzieści, czterdzieści czy nawet mniej. Szlachetność tej postaci, granej wyśmienicie przez Oscara Martineza porusza do tego stopnia, że ja osobiście widziałam w nim mojego ojca. Chciałam widzieć, dałam więc sobie na to przyzwolenie i spędziłam chwil kilka w poczuciu, że wciąż jest.
Śmiejemy się proszę państwa oglądając pokolenie trzydzieści plus. Dość mocno dążącą do perfekcji córkę głównego bohatera i jej bezrobotnego męża, nagrywającego z wielką miłością do siebie samego, filmiki coachingowe. Ten śmiech wyzwala. Nie chcemy rzucać zgniłymi pomidorami w narzucającego się ze swoimi racjami trenera mentalnego. Idziemy o krok dalej: chcemy go przytulić, choć nie kryjemy ironii, obgadując go z tym, kto razem z nami siedzi na naszej kanapie przed telewizorem.
Obserwujemy też z politowaniem nastoletnią wnuczkę głównego bohatera, jej życie w telefonie, pozbawione chęci wyjścia poza. Ale nagle zdajemy sobie sprawę, że to wszystko to nasze życie, nasze realia, w których możemy się odnaleźć i narysować swoje szczęście, dzięki czemu zmienia się świat. Nasz i naszych bliskich. A najfajniejszą zabawą w tym wszystkim jest przyzwolenie na spojrzenie w głąb siebie. A to zawsze jest trudne, bo przecież może się tak zdarzyć, że ujrzymy demona. Ale i z nim można się zaprzyjaźnić. Serio.