Cezary Łukaszewicz: Chcę czuć, że mam na coś wpływ

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
„Potrzebuję celów, potrzebuję pracować, żeby nie myśleć o pierdołach, bo inaczej odjeżdżam w niebezpieczne rejony. Mam nałogową naturę i stoczyłem w swoim życiu wiele walk, żeby dziś było tak jak jest. A jest teraz bardzo dobrze”. Z Cezarym Łukaszewiczem, aktorem teatralnym, filmowym i telewizyjnym, rozmawia Monika Sobień

Co ci jest potrzebne do szczęścia?

Szczerze mówiąc, ostatnio najlepiej się czuję, gdy się mocno zmęczę. Albo gdy jestem usatysfakcjonowany tym, co robię. A kiedy się czuję gorzej, to idę wybiegać się na korcie do squasha. I wtedy te endorfiny dodają mi szczęścia. Ale to jest w ogóle bardzo ciekawe pytanie. Chyba trzeba je sobie ciągle zadawać na nowo.

To jak odpowiedź na nie zmieniała się w twoim życiu na przestrzeni lat? Powiedzmy od czasu szkoły teatralnej, czyli odkąd zdecydowałeś, co chcesz w życiu robić.

Ten zawód przez wiele lat, szczególnie gdy uprawiałem go przed kamerą (bo w teatrze trochę mniej), generował we mnie dużo stresu. Bardzo trudno było mi odnaleźć w tym radość. Dopiero jakieś 5 lat temu zacząłem mieć przyjemność z aktorstwa. I teraz rzeczywiście łączy się ono z poczuciem życiowego szczęścia.

 
Reklama

A co jest dla ciebie najpiękniejsze w tym zawodzie?

Spotykanie ludzi. Staram się być na tyle otwartym, by w momencie włączenia kamery umieć się na tyle odciąć, by naprawdę być z drugim człowiekiem. Wtedy wydarzają się magiczne rzeczy. Krótko mówiąc, staram się uprawiać aktorstwo oparte na słuchaniu i uważności na drugiego człowieka, bo takie najbardziej cenię i takie właśnie daje mi najwięcej radości.

Funkcjonujesz tak, że praca to clou twojego życia i na niej się głównie skupiasz, czy pilnujesz, by to życie prywatne i zawodowe było jakoś zbalansowane?

Praca nie jest dla mnie najważniejsza. Jest sposobem na życie, na zarabianie pieniędzy, na poznawanie ludzi. A jeśli przy okazji pracy zdarzają się jakieś magiczne momenty, to jest już ideał. Bo w zasadzie jeśli pytasz mnie o to szczęście w życiu, to nie wiem, jak ci na to jednoznacznie odpowiedzieć. Jestem melancholikiem, taką trochę starą duszą, lubię gdzieś się czasami zawiesić… I to dla mnie też jest szczęście. Ogólnie jest mi dobrze ostatnio. Gdybym nie miał takich swoich diabełków, o których ciężko mi mówić, ale z którymi ciągle sobie igram, to jestem z życia zadowolony.

Dużo musiałeś stoczyć w życiu walk? Takich o siebie.

Bardzo dużo. Ciągle to robię. To są głęboko prywatne tematy, ale mogę powiedzieć, że mam nałogową naturę. A to bywa niebezpieczne. Jakieś cztery lata temu doszedłem do ściany. Dotarło do mnie, że człowiek traci siebie w tych zabawach, w byciu nieodpowiedzialnym. Zacząłem wtedy walczyć o siebie i ktoś mądry powiedział mi, że jeśli mam już tę nałogową naturę, to można to jakoś spróbować przekuć w dobro. To znaczy uzależnić się od czegoś fajnego.

Czyli od sportu na przykład?

Tak, to znakomicie działa w moim przypadku. Zawsze miałem w sobie żyłkę sportowca. Kiedyś przez 8 lat grałem w koszykówkę. Mam nawet brązowy medal mistrzostw Polski, młodzików czy kadetów, już nawet nie pamiętam. Byłem małym zadziorą, wszyscy chcieli się do mnie rzucać, a mnie więksi koledzy z drużyny bronili. Lubiłem rywalizować, leży to w mojej naturze. Ale z aktorstwem nie ma to nic wspólnego.

Przeciwnie. Zawód aktora jest bardzo rywalizujący.

Nie wydaje mi się.

Wiecznie musicie się mierzyć i porównywać. Chociażby na castingach.

Zupełnie inaczej do tego podchodzę. Dostaję na castingu zadanie, przefiltrowuję je przez swoją wrażliwość i wyobraźnię i coś z tego wychodzi. Kolejny aktor na tym castingu jest innym człowiekiem i zrobi to inaczej. Nie gorzej czy lepiej, po prostu inaczej. Powstają różne opcje i reżyser wybiera tę, która mu bardziej pasuje do koncepcji. Więc się nie spinam, że muszę z kimś wygrać, bo to nie do końca ode mnie zależy.

lukaszewicz-min

Twój zawód, otoczenie dają wiele pokus. Estradowe życie takie jest. A powiedziałeś, że masz naturę nałogową. Bywało, że byłeś blisko przepaści?

Bywało.

Co spowodowało, że się zatrzymałeś? Tak naprawdę pytam o to, czy był człowiek, który ci pomógł, czy wystarczyły siły własne?

Generalnie mam syndrom kota spadającego na cztery łapy. Ale myślę też, że to szczęście może się kiedyś skończyć i jednak jakąś pracę własną trzeba też wykonać. Ja taką dużą pracę odrobiłem, gdy byłem sam. Sam ze sobą. I w tej samotności spotykałem się z różnymi stanami. I pomyślałem, że coś trzeba zmienić w swoim życiu, że to, w czym wtedy tkwiłem, nie było szczęściem. Pijąc, imprezując, poddając się zabawie, która jest formą autodestrukcji, człowiek się rozmywa, jego energia się wytraca. Ta myśl przyszła do mnie naturalnie, ale trzeba było wysiłku, żeby się jakoś z tym wszystkim wewnętrznie poukładać. A może dojrzałem do pewnych spraw.

Jesteś typem, który dobrze sobie radzi sam?

Lubię być sam ze sobą, choć oczywiście ludzi czasem też potrzebuję. Mam wspaniałą dziewczynę i jest mi z nią bardzo dobrze, ale lubię czasem posiedzieć trochę wyizolowany.

A chciałbyś mieć rodzinę?

Chciałbym. Coraz częściej o tym myślę. Ale nie nachalnie.

lukaszewicz_2-min

Zagadnęłam o to w nawiązaniu do pytania o szczęście. Co jest dla ciebie rodzajem spełnienia, poczucia, że dzieją się rzeczy takie, jakie mają się dziać?

Ciągle sobie zadaję to pytanie. Nie mam na to odpowiedzi. Często, gdy osiągam jakieś szczęście, to mam wrażenie, że podświadomie chcę się za to ukarać. To jest bardzo dziwne odczucie, ale wraca do mnie. A myśląc o spełnieniu, to chyba największe dałoby mi poczucie, że mam twórcze życie. Nie chciałbym tylko grać w jakichś tam rzeczach, wydawać pieniądze. Chciałbym czuć, że mam na coś wpływ.

Może dlatego tak cię ciągnie do sportu. Na korcie czujesz, że masz wpływ na to, co się dzieje?

Po pierwsze dzięki uprawianiu sportu poznałem mnóstwo niesamowitych ludzi we Wrocławiu, bo właśnie tam gram. Po drugie sport wyzwala we mnie chęć doskonalenia się, dbania o siebie, chodzenia na treningi. Gdy nie pracuję, to siedzę tam pół dnia i odbijam piłeczką. W dzieciństwie rodzice tak bardzo pchali mnie do aktywności fizycznej, że sport zawsze we mnie był i do dziś daje mi niesamowity zastrzyk endorfin. Schodzę z kortu i jestem szczęśliwy. Po prostu.

To kiedy po raz pierwszy pomyślałeś, że nie będziesz zawodowym sportowcem, a zostaniesz aktorem?

Jakieś pół roku przed ukończeniem liceum. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić, nie chciałem iść do wojska i powiedziałem sobie, że będę aktorem. Tak na cwaniaka. Pomyślałem: a co, mnie się nie uda? Uda się.

I po prostu nauczyłeś się 10 tekstów na egzamin.

Pomagała mi wspaniała pani Joanna Dobrzańska z MDK-u we Wrocławiu. Cudowna osoba. Ona wielu aktorów wypuściła spod swoich skrzydeł. Myślę, że gdybym nie zdał za pierwszym razem, to drugi raz już bym nie próbował.

Czyli to był złoty strzał. Poszedłeś i się udało. Byłeś zaskoczony? Czy po egzaminie czułeś, że ci dobrze poszło i się uda? Chociaż jest sto milionów ludzi na jedno miejsce.

Byłem bardzo zaskoczony i bardzo szczęśliwy, ale też w ogóle nie wiedziałem, co to znaczy. Z drugiej strony miałem wtedy zupełnie irracjonalną, niebywałą pewność siebie. Chciałbym mieć wtedy taką pewność życiową, ale połączoną ze świadomością, którą mam teraz. To byłoby bardzo ciekawe. Bo wtedy to była taka butna pewność. Bo inaczej człowiek myśli, gdy ma 18 lat, a inaczej gdy ma… trochę więcej.

A na przestrzeni tych wszystkich aktorskich lat wiele razy myślałeś, że źle wybrałeś? Że jednak powinieneś robić coś innego, albo że zmienisz zawód?

Jezu, jakie ty mi pytania zadajesz. Najpierw to szczęście, teraz to. (śmiech) Muszę się zastanowić… Wiesz co, chyba jednak ani razu o tym nie myślałem, choć czasem bywało trudno. Na przykład to siedzenie w wielkim mieście tuż po szkole i właściwie nicnierobienie. Zagrałem wprawdzie w dwóch filmach: „Komornik” i „Rozdroże Cafe”, ale to trwało bardzo krótko. Później jeszcze trafił się jakiś teatr telewizji, więc miałem pieniądze na życie, ale nie dostawałem nowych propozycji. Budziłem się, siedziałem, i nie wiedziałem, co tu robić. To były trudne momenty. Momenty, w których nie myślałem o zmianie zawodu, ale o tym jak żyć dalej.

lukaszewicz_3-min

Co było momentem przełomowym? Bo teraz dużo grasz, twoja popularność rośnie. Kiedy tej pracy zaczęło przybywać? W mojej świadomości zacząłeś istnieć od roli w serialu „Paradoks”, gdzie grałeś z Anną Grycewicz i Bogusławem Lindą.

To było wspaniałe spotkanie. Ale później też odjechałem w jakieś swoje dziwne fazy. Myślę, że ten przełom, o którym mówisz, ta zmiana zbiegła się ze zmianą w mojej głowie i sercu. Kiedy po prostu jakoś polubiłem siebie. Chyba chodzi o zaakceptowanie siebie w świecie. To znaczy tego, że jestem. Ani super najlepszy, ani najgorszy. Po prostu jestem i to jest OK.

Uważasz, że wzrost samoakceptacji i to polubienie siebie sprawiają, że jesteś teraz ciekawszy dla reżyserów i dostajesz lepsze propozycje?

Myślę, że kiedy ja sam jestem blisko siebie, to jest to ciekawsze, bo wtedy chyba wysyłam lepszą energię. Reżyser widzi, że ten facet jest tym, kim jest, a nie kreuje się na kogoś innego. To jest złożony proces. Śmieję się, bo stałem się też ostatnio fanem fizyki kwantowej. Dużo o niej czytam. Myślę, że mamy 10/23 atomów w sobie i te elektrony, które są nienazwane… Może gadam głupoty, bo nie jestem fizykiem, ale jak zaczynam to sobie wyobrażać, to myślę, że jest jakaś magia w nas, energia, która sprawia, że myśl może coś spowodować, ułożyć coś w człowieku. Jesteśmy pustą przestrzenią, ciągłym drganiem, ruchem. Jest to dla mnie ciekawe zagadnienie i ma metafizyczne znaczenie.

Podobno artystom jest potrzebny w życiu jakiś element nieszczęścia, czegoś, co szarpie. Bo to jest w jakiś sposób wyzwalające do tego, by tworzyć.

Jest. Taka chęć wyrzucenia z siebie czegoś, często trudnego. Inna sprawa, że ja się w ogóle nie czuję artystą, czuję się aktorem. Dzięki temu mam ogromne szczęście przeżywania kilku żyć w jednym. Gdy wcielam się w jakąś postać, nie lubię kreacji miernej, staram się jak najbardziej zbliżyć do tego, jak ja bym zachował się w danej sytuacji. Lubię taki sposób myślenia o aktorstwie. Zaczynanie od wewnętrzności, a nie od zewnętrznej rzeczy.

Tak budowałeś swoją postać w serialu „Kruk. Szepty słychać po zmroku”, który niedawno był emitowany w Canal+? I serial, i aktorzy byli przez publiczność bardzo chwaleni.

To była dla mnie niesamowita przygoda i jedno z najciekawszych wyzwań zawodowych. Jestem wdzięczny reżyserowi Maciejowi Pieprzycy za to, że dał mi tę szansę. To było moje pierwsze w życiu spotkanie z tym reżyserem i będę bardzo długo to wspominał. Tak mocno to we mnie zapadło, że po zdjęciach trochę czasu mi zajęło, żeby „wylądować” i jakoś wrócić do rzeczywistości. Pracujesz i pracujesz, nie możesz pogodzić terminów, bo jeszcze inne rzeczy robiłem…

lukaszewicz_4-min

I nagle to się kończy i co wtedy robić?

Dokładnie. Wtedy pomyślałem sobie „nie idź na te swoje naturalne, stare ścieżki”. Dlatego zacząłem tego squasha znów mocno trenować. Chciałbym do czterdziestki pojechać na mistrzostwa Polski, może zdobyć jakiś medal. Koledzy ze squasha mogą się teraz śmiać…

Co tam śmiać. Ty masz swoje cele.

Tak, potrzebuję ich. Potrzebuję pracować, żeby nie myśleć o pierdołach, bo wtedy odjeżdżam w te swoje niebezpieczne rejony.

A przygotowujesz jakiś nowy projekt aktorski?

Tak. Na szczęście od trzech dni mam nawał ciekawych propozycji. Taka klasyka gatunku z życia aktora: przez pół roku cisza, a później tyle propozycji, że jest problem, by poukładać terminy. Ale bardzo się cieszę.

To będzie serial?

Będzie serial i będzie film.

Jeszcze nie możesz o tym mówić?

Jeszcze nie wiem, na ile da się pogodzić te wszystkie terminy. Ale to wspaniałe, że tak się dzieje. Jestem bardzo wdzięczny losowi za tę klęskę urodzaju.

Czyli jesteś trochę dzieckiem szczęścia.

Przede wszystkim bardzo poważnie traktuję ten zawód. I ogromnie się cieszę, że mogę w nim być i godnie z niego żyć. Ale rzeczywiście, myślę, że mam trochę szczęścia.

A czego byś sobie życzył? Albo czego ja mogłabym ci życzyć?

Zdrowia. 

Tak, oczywiście. Jak to się mówi „jak jest zdrowie, to wszystko jest”.

Właśnie. A tak zawodowo, to chciałbym mieć więcej takich spotkań, jak to ostatnie przy „Kruku”. Nie mam jakichś wyjątkowych, wielkich marzeń. Mi jest dobrze tak, jak jest.

 

fot.: Michał Buddabar 

Reklama

Fizjoterapia dla psów – co warto wiedzieć | Maria Milczarek

Dlaczego powinieneś wybrać się ze swoim psiakiem do fizjoterapeuty? Maria Milczarek – psia fizjoterapeutka, przybliży nam dzisiaj jak ważna w życiu zwierząt jest aktywność ruchowa i opieka profesjonalisty. Potrafi gołym okiem stwierdzić, czy Twój psiak ma problemy!