Kama Wojtkiewicz to autorka podcastu ,,Sznurowadła myśli” i dziennikarka-freelancerka. Zajmuje się tematami związanymi z psychologią, filozofią, kulturą i nie tylko, bo – jak sama mówi – ciekawi ją właściwie wszystko. Prywatnie jest studentką Psychologii na Uniwersytecie SWPS, gra na skrzypcach od 19 lat, a także pisze poezję. W rozmowie z Aleksandrą Jaworską opowiada o odnajdywaniu swojej drogi zawodowej, pomyśle na podcast oraz potrzebie ciągłego rozwoju i ciekawości świata, która stale prowadzi ją na nieznane ścieżki.
Aleksandra Jaworska: Kojarzymy ciebie w mediach głównie jako prowadzącą ,,Sznurowadła myśli”. Skąd pomysł na stworzenie podcastu o takiej właśnie tematyce?
Kama Wojtkiewicz: Myślę, że bardzo Cię nie zaskoczę, mówiąc, że wyszło to organicznie. To nie była zaplanowana strategia na budowanie marki osobistej z planem biznesowym. Pojawiła się we mnie potrzeba, żeby mówić o ważnych dla mnie rzeczach, i spotkałam osoby, które też ruszały ze swoim podcastem. To mnie zainspirowało i pokazało, że myśli, które chciałabym przekazać w solowych odcinkach (pierwsze pięć były właśnie solo) mogłyby wypłynąć na szersze wody w formie podcastu. A los mi akurat pomógł, stawiając odpowiednie osoby na mojej drodze.
AJ: Do swoich podcastów zapraszasz same ciekawe osoby. Czy goście i gościnie twoich odcinków to postacie, które sama obserwujesz?
KW: Są to zazwyczaj osoby, które mnie interesują, inspirują, które obserwuję. Jeśli jednak prześledzisz początki podcastu, to nie byli to pisarze czy artyści, z których twórczością obcuję od lat, tylko moi rówieśnicy, których znałam osobiście albo z social mediów. Z czasem nabrałam pewności siebie i zaufałam, że mogę rozmawiać też z osobami, które są ode mnie starsze i pojawiają się w mediach od lat, czyli na przykład z Magdą Mołek, Natalią Przybysz i Moniką Brodką. Zakładając podcast, nie wierzyłam, że będzie to w moim zasięgu.. To, co łączy moich gości, to pewien element wrażliwości, ciekawości świata i świadomości siebie. Nie są to jednak postacie z jednego kanonu. Czasem przychodzi do mnie ktoś taki jak Tomasz Stawiszyński, Janek Śpiewak czy prof. Aleksandra Przegalińska, czyli osoby ze świata ,,evidence-based” nauki, a potem pojawia się Shootman Majewski czy Ania Sierpowska, którzy reprezentują bardziej duchową rzeczywistość. I to jest wspaniałe.
AJ: Tematy, które poruszasz sama lub z gośćmi ,,Sznurowadeł myśli” są bardzo różne, od socjologii po technologię czy kulturę. Czy już w zamyśle podcast miał skupiać się na wielu wątkach, czy może początkowo miał być tylko na jeden temat?
KW: Sznurowadła myśli są dla mnie jak dziecko, które rośnie razem ze mną. Zmienia się, bo i ja z czasem się zmieniam. Rośnie i zabiera mnie w kierunki, które mnie interesują, aktualnie w stronę psychologii, socjologii czy filozofii. Nigdy nie planowałam, aby podcast dotyczył tylko psychologii, bo kiedy zaczynałam dwa lata temu, jeszcze jej nie studiowałam. Na tamtym etapie miałam przerwę od studiów, zżerał mnie etat i pojawiła się w związku z tym potrzeba ekspresji inną drogą niż poprzez pracę. Początki nie były więc niczym ograniczone i nieco odbiegały tematycznie od tego, co publikuję teraz. Pierwsze odcinki były osadzone w emocjach – pierwszy dotyczył tęsknoty, drugi lęku, trzeci czy czwarty stresu. Mając dwadzieścia parę lat, człowiek cały czas się zmienia i to jest piękne. Gdybym na starcie się ograniczyła, odebrałabym sobie wiele okazji do eksploracji nietuzinkowych tematów.
AJ: Pomysł podcastu jest znakomicie wpisany w to, co się teraz dzieje. Ludzie coraz chętniej ich słuchają. Jak myślisz, skąd wynika większe zainteresowanie tą akurat formą?
KW: Trudno jest mi mówić za wszystkich, natomiast patrząc na swoich słuchaczy i na siebie, widzę, że zaletą podcastów jest to, że można ich słuchać wszędzie, robiąc inne rzeczy, co jest dla ludzi wygodne. Dużo osób słucha ich w tle, idąc na spacer, gotując albo jadąc komunikacją. Czytanie książek wymaga innego rodzaju skupienia. Podcast jest też formą wglądu w życie innych ludzi, bo przysłuchujesz się czyjejś prywatnej rozmowie. Jest to wręcz uwodzące – słuchasz nieznajomych i wchodzisz w ich intymną sferę, bo nie podzieliliby się pewnymi szczegółami w śniadaniówce czy radiu. A ponieważ prowadzący często nagrywają podcasty w mieszkaniu, rozmowa staje się dość prywatna.
AJ: Wspominasz, że nagrywanie podcastu to wejście w intymne życie. Stresowało cię to, że będziesz musiała uchylić rąbka swojej tajemnicy, podzielić się z obcymi swoim życiem i słuchać z dystansu swojego głosu?
KW: Na pewno miałam różne stresy i lęki, nie jestem całkowicie odporna na autokrytykę, ale udało mi się to z czasem oswoić. Na początku rzeczywiście słuchanie swojego głosu było irytujące – miałam wrażenie, że jest on kwadratowy i nieradiowy. Współpracuję jednak ze wspaniałym realizatorem dźwięku, który dawał mi wskazówki i pomógł ulepszyć swój warsztat. Przyzwyczaiłam się do swojego głosu, nauczyłam się nim modulować i przestało mnie to razić. Spotykanie się z osobami, których słuchałam przez całe swoje życie, było dla mnie z początku stresujące. W końcu idziesz na spotkanie z kimś, kogo znasz tylko z wyobrażonego świata telewizji i kultury. Ale to kwestia praktyki. Po kilku odbytych rozmowach, nabrałam zaufania, że za każdym razem daję radę, więc mam zasoby i kompetencje do tego, aby takie rozmowy przeprowadzać. Z czasem pozwoliłam sobie improwizować i okazało się, że w takiej rozmowie ludzie dzielą się przemyśleniami, których nigdzie wcześniej nie mówili. Moja nieustannie rosnąca ciekawość drugim człowiekiem finalnie wygrywała ze stresem.
AJ: To w takim razie zdradź nam tajemnicę, jakich podcastów słuchasz?
KW: Kiedyś słuchałam ich więcej, teraz otwieram się na audiobooki, czytam więcej książek. Ostatnio słucham rozmów z reżyserami, scenarzystami i aktorami o ich kreatywności i procesach twórczych, co jest niezwykle inspirujące. Na pewno podcast ,,Awards Chatter” i ,,The A24 Podcast”, ale też ,,The Minimalist” – projekt dwóch amerykańskich minimalistów, którzy promują świadome życie, czy też ,,Dear Sugars”. Z polskich audycji lubię ,,Coś Osobliwego” prof. Aleksandry Przegalińskiej i niezastąpionego Tomasza Stawiszyńskiego, czyli podcast ,,Skądinąd”.
AJ: Czyli jednak sporo słuchasz! Oprócz tworzenia podcastów jesteś również dziennikarką, aktualnie na freelansie. Jakie były Twoje wyobrażenia dotyczące pracy w redakcji i z czym musiałaś się mierzyć w rzeczywistości?
KW: Miałam dość wyidealizowane wyobrażenia. Myślałam, że idąc do redakcji, będę pisać wyłącznie teksty na wybrane przez siebie tematy, będę mieć mnóstwo czasu na research, a miejscem pracy będzie przytulna kawiarnia. Praca na etacie tak jednak nie wygląda. Prawda jest taka, że masz dużo pracy i mało czasu, więc po chwili zaczynasz pisać mechanicznie. Mi osobiście zabierało to przyjemność z procesu pisania. Weszłam w tryb pracy na czas i przestało się dla mnie liczyć, czy tekst jest jakościowy, tylko, ile artykułów dziennie jestem w stanie wyprodukować. A przecież pisanie wymaga pewnej dozy wrażliwości, inspiracji i uważności na detale, język, stylistykę. Pełnoetatowa praca zabijała moją kreatywność. Okazało się, że ze swoją silną potrzebą wolności po prostu się w tym nie odnajduję i zaczęło to źle wpływać na moje zdrowie psychiczne. Postanowiłam zawalczyć o siebie, by inaczej prowadzić swoją ścieżkę zawodową. I tak od prawie 2 lat jestem na freelansie.
AJ: Ludzie często boją się podejmować takie ryzykowne decyzje, ze względu na potrzebę zachowania konsekwencji. Jak udało ci się pokonać tę barierę?
KW: Jest taki moment, kiedy czujesz, że bardzo potrzebujesz coś zrobić i nie możesz już dalej oporować przed daną decyzją. Wtedy podjęcie ryzyka jest mniejszym obciążeniem, niż napięcie, z którym się mierzysz, jeżeli czegoś nie zmienisz. Pomogła mi dość duża świadomość siebie i swoich kompetencji, co nie oznacza zarozumiałości i buty. Po pół roku etatowego pisania, mając ponad 330 tekstów w zanadrzu, miałam poczucie, że umiem to całkiem nieźle robić. Pojawiły się osoby, które mówiły, że powinnam się cieszyć, że w ogóle mogę pracować jako dziennikarka. Miałam jednak poczucie, że jestem gotowa na więcej i zasługuję na to, aby ktoś płacił za moje teksty adekwatnie do ich jakości. Jednocześnie była we mnie ogromna ciekawość tego, co jest dalej i co innego można robić oprócz pisania newsów. Miałam też potrzebę uczenia się nowych rzeczy, a nie czekania na odpowiedni moment. Przekalkulowałam koszty i zyski, co doprowadziło mnie do wniosku, że w tamtym momencie ponosiłam zbyt duże koszty. Podjęcie decyzji o zmianie z takiego miejsca było już łatwiejsze i intuicyjnie właściwe.
AJ: A jakie są te koszty i negatywne strony życia na freelansie? Ryzyko jest przecież wpisane w taką formę zatrudnienia.
KW: Na początku najtrudniej było mi zaufać, że zlecenia będą się pojawiać. Nawet, gdy przez parę tygodni nikt się nie odzywa, to w następnym ktoś najprawdopodobniej napisze. Na freelansie trzeba nauczyć się nie traktować okresów ciszy i stagnacji, które są nieuchronne, jako porażki. Jeżeli robisz tę robotę dobrze, to ludzie z czasem zaczną do Ciebie wracać.
AJ: Dzięki temu, że prowadzisz swój podcast i współpracowałaś z wieloma redakcjami, zdołałaś zbudować swoją markę osobistą. Czy taki wcześniej wykreowany wizerunek w mediach jest konieczny, by zacząć we freelansie?
KW: Nie uważam, aby było to konieczne, choć bez wątpienia było niezwykle pomocne. Bez tego dłużej zajęłoby mi dotarcie do miejsca, w którym jestem dzisiaj. Moją kartą przetargową było to, że redakcje czy klienci kojarzyli mnie już przez audycję. Była to pewnego rodzaju wizytówka, która sprawiała, że nie byłam kolejną anonimową osobą, która pisze generycznego maila z propozycją współpracy. Wierzę, że jeśli ktoś bardzo chce przejść na freelance, odzywa się do ludzi, pokazuje, że mu zależy i od razu proponuje tematy, to w końcu powinno się udać. Natomiast mając jakąś twórczość i kreatywność już opublikowaną w Internecie, można przyspieszyć ten proces, choć nie jest to niezbędne, aby znaleźć osoby do współpracy.
AJ: Jakie są 3 cechy lub zasady, które według Ciebie tworzą w dzisiejszych czasach dobrą i wiarygodną markę osobistą?
KW: Na pewno wszędzie reklamowana, ale niedoceniana autentyczność. Mam na myśli swobodę bycia sobą i przekonanie, że jeśli coś wypływa z nas naturalnie, często obroni się samo, bo wzbudzi zaufanie i wiarygodność. Druga cecha to ciekawość. Myślę, że nie doszłoby do wielu współprac, gdyby nie moje zainteresowanie otaczającym mnie światem i ludźmi. Dużo czytam, wrzucam się w nowe sytuacje, co pozwala mi być bardziej płodną pisarsko. Trzecia dość istotna dla mnie cecha to wiara w siebie i we własne kompetencje. Jeśli ja sama nie uwierzę w swoją wartość, to inni też tego nie zrobią. Dzięki tej cesze z czasem nauczyłam się odpuszczać, kiedy spotykałam się z kolejną odmową. Bo trzeba wiedzieć, kiedy warto o coś zawalczyć, a kiedy forsowanie się z czymś nas nadmiernie przepala. Najważniejsze projekty, które miałam przyjemność zrealizować, przebiegały naturalnie, z luzem. Nie musiałam się siłować z rzeczywistością, żeby je dostać. Dlatego zachęcam wszystkie czytelniczki do uczenia się, gdzie leży nasza granica pomiędzy wiarą we własne kompetencje i walką o swoje a zajeżdżaniem się na śmierć w pogoni za współpracą, która najwidoczniej nie jest dla nas w tym momencie dobra.
fot. Patrycja Tatałaj