Prezent, który pokolenie urodzone po roku 1989 dostało od swoich rodziców i dziadków: wolność. W tym wolność wyboru. Od kolorowych produktów na półkach supermarketów, po wybór studiów i kariery, a kończąc na kierunkach wakacyjnych wyjazdów albo… emigracji. Czy jednak ten pozorny prezent może okazać się kukułczym jajem?
Czym jest paradoks wyboru?
Termin „paradoks wyboru” spopularyzował Barry Schwartz dzięki swojej książce z 2004 roku o tym samym tytule. Jej główne przesłanie opierało się na stwierdzeniu, że szeroki wybór może przytłaczać konsumentów i rodzić w nich niepokój, a rozwiązaniem na te kapitalistyczne bolączki jest minimalizm.
W Polsce to właśnie moje pokolenie – Millenialsi – było pierwszym, które urodziło się w świecie pełnym nieograniczonego dostępu do wszystkiego. Albo prawie wszystkiego. Wybrać możemy najlepiej układającego się w dłoni smartfona, urokliwie airbnb na toskańskiej wsi, drugi kierunek studiów czy nową miłość, przesuwają w prawo w wiadomej aplikacji.
Mikrowybory codzienności
Jednak zamiast być najszczęśliwszymi ludźmi, jacy stąpali po tej planecie, jesteśmy pokoleniem bardzo pogubionym. Przytłacza nas ilość dostępnych opcji. Bo skoro mamy do wyboru tak wiele, skoro codziennie atakują nas komunikaty, że możemy wszystko, jak tylko odpowiednio się postaramy, to jak ogromną presję to na nas nakłada?
Chcemy zawsze wybrać jak NAJLEPIEJ, najszczęśliwiej, najbardziej opłacalnie czy, wreszcie, najbardziej etycznie. Czy dwadzieścia lat temu ktoś zastanawiał się, czy bardziej moralne będzie picie mleka migdałowego czy kokosowego? Czy przed zamówieniem coca-coli w restauracji myślał o tym, jak wpływa to na problem braku dostępu do wody pitnej gdzieś na drugim końcu świata?
Powiecie, że to ważne sprawy. Jasne. I to świetnie, że jako konsumenci mamy tak duży wybór, że oddzielamy produkty i usługi zgodne z naszymi przekonaniami, od tych niezgodnych. Ale to nie zmienia faktu, że ciągle musimy tych wyborów dokonywać, analizując w głowie setki informacji wyłuskanych z social-mediowej papki. Kiedyś po prostu szliśmy na zakupy. Teraz nawet kupując owoce, stąpamy po polu minowym dobrych i złych wyborów.
Co więcej – często chcemy tych symbolicznych owoców kupować coraz więcej. Dlaczego? Bo możemy. Dostaliśmy w końcu wspomniany prezent od rodziców, objawiający się m.in. w dostępie do nigdy niekończących się dóbr i przeżyć. Początkowo bardzo satysfakcjonujący, z czasem – uzależniający. Kupujemy więc coraz więcej. Czy jednak daje nam to długofalowe zadowolenie, czy raczej frustrację, bo przecież mogliśmy wybrać lepiej? A, wróć, wciąż możemy. Kolejny dzień, kolejna pula wyborów.
Masz 99+ nowych par!
Paradoks wyboru najboleśniej dotknął nas chyba jednak w przypadku relacji. Obok dawnego modelu tej jednej, długotrwałej miłości na całe życie (a przynajmniej do końca małżeństwa bądź końca kredytu), pojawił się model wielu szybkich relacji. Nie wartościuję go – przyglądam się.
Wygląda to zazwyczaj dość niewinnie. Odpalamy Tindera, na którym co przesunięcie kuszą nas nowe opcje. Niby piszemy z kilkoma osobami, ale przecież za apkowym rogiem może czaić się ktoś lepszy, prawda? Niby jesteśmy w całkiem udanym związku, ale przecież w tym nowym barze może na nas czekać coś jeszcze lepszego. Niby dobrze nam się rozmawia i lubimy te same filmy, ale kto wie, może zaraz ktoś inny oczaruje nas w instagramowych DM’ach.
Więc tak sobie często testujemy. Jedną nogą w relacji aktualnej, jedną już w kolejnej. A może w żadnej, bo przecież mnogość opcji niektórych do jakichkolwiek zobowiązań skutecznie zniechęca. W końcu to dodatkowy kłopot, jakaś odpowiedzialność, zaangażowanie. A tak, to co piątek możemy gościć inną księżniczkę albo księcia. Kuszące? Bywa. Złe? To ocenić może tylko wybierający.
Bo koniec końców nikt inny za nas tego wyboru nie dokona. I nikt też do wybrania czegoś nas nie przymusi. Ten pokoleniowy prezent ma więc dwie strony. Możemy wszystko, ale czy zawsze warto?