Lato rządzi się swoimi prawami. Długie jeansy, kurtki i bluzy ustępują miejsca szortom, spódniczkom, zwiewnym sukienkom czy kostiumom kąpielowym. I zazwyczaj ta ostatnia część damskiej garderoby przyprawia większość kobiet o dreszcze. Powód jest prosty i całkiem dobrze znany – ciało w bikini ma wyglądać perfekcyjnie. A przynajmniej tak głosi wszechobecna kultura diety, która to całkowicie uzależnia samopoczucie kobiet od wyglądu oraz określonego kształtu sylwetki. I choć nurt body positive mocno zakorzenił się w naszym społeczeństwie, to niestety kwestia odkrywania ciała latem w miejscach publicznych wciąż budzi w kobietach poczucie wstydu. Dlaczego tak się dzieje, czy jest to uzasadnione i co najważniejsze – czy można z tym walczyć?
Zacznijmy od początku – kiedy i w jakich sytuacjach pojawia się to poczucie wstydu u kobiet? Odwołując się do historii, warto przyjrzeć się latom 50. i częściowo 60. ubiegłego wieku, gdy kobiety lubiły swoje krągłości, a co za tym idzie – bez oporu pozowały do zdjęć w bikini. Włoska aktorka filmowa Sophia Loren z dumą twierdziła, że „woli jeść makaron i pić wino niż nosić rozmiar 0”. I faktycznie, jeśli temu okresowi przypisać jakąś definicję wówczas panującemu ideałowi piękna, to ten cytat wpasowuje się idealnie. Można śmiało rzec – cóż, taka moda, a my kobiety ślepo za nią podążałyśmy. Co więc wydarzyło się na przestrzeni lat, że kobiece ciało, nawet przez innych postrzegane jako „idealne”, jest pełne wstydu, kompleksów i celowo zakrywane przez ubranie?
Współcześnie winne są sprzeczne sygnały pochodzące ze świata mediów. Niestety swobodny dostęp do Internetu i szerzonych w nim treści paradoksalnie nie musi ułatwiać życia. Pojawienie się influencerek, które niejako zastąpiły ikony świata celebrytów sprawiło, że każda z nich propaguje inny wizerunek kobiecego ciała. Można się pogubić, prawda? Jedna z nich uznaje skrajny tryb życia według zasad bycia „fit”, jeszcze inna ze swoimi nadprogramowymi kilogramami mówi ci, że ciało jest piękne bez względu na wagę, a z drugiej strony wychudzona youtuberka krzyczy o wystających kościach jako wyznaczniku piękna.
W tym wszystkim bardzo się zatracamy, lecz choćbyśmy chciały – nie nadążymy za trendami. Postanowiłam udowodnić, że bez względu na panujące, zwykle medialne mody, nasze ciała NIE MUSZĄ być gotowe na bikini. W tym celu postanowiłam podpytać Martę Stoberską, pozytywną i ciałonormalną trenerkę o to, czy faktycznie te nasze sylwetki latem są priorytetem.
Marta, myślisz że możemy obwiniać media za tworzenie różnych wizerunków kobiecego ciała, co prowadzi do naszego gorszego samopoczucia i utraty pewności siebie? To stąd ten wstyd w nas? Żeby, np. odsłonić ciało na plaży?
Marta Stoberska: Media to jedno… a drugie jest niestety w nas. A to, co jest w nas mamy od swoich matek, ojców, sióstr i szwagierek, którzy to albo całe życie się odchudzają, jęcząc że mają za duże tyłki, albo pragną odchudzać nas, twierdząc, że te wspominane za duże tyłki mamy również i my. I tak oto wpadamy do basenu, w którym zamiast wody, taplamy się w opiniach innych ludzi na temat własnego wyglądu.
Wspomniałaś o mamach i chciałabym przy tym się zatrzymać. Jesteś mamą i nie jest tajemnicą, że ciało kobiety po ciąży się zmienia. Gdybyś miała teraz zwrócić się do przyszłych, obecnych mam, generalnie kobiet – co jest najważniejsze w drodze do akceptacji tego, że wyglądamy inaczej? Masz jakieś wskazówki, jak można się oswajać z ciałem i odsłanianiem go?
Zmienia się i to bardzo. I nie tylko pod względem fizycznym, ale też psychicznym. I często my, matki, nie jesteśmy w stanie „dźwignąć” psychicznie tego stanu, jaki zastaje w nas po urodzeniu dziecka. Wszystko wisi, cycki eksplodują od nadmiaru mleka, albo – jak na złość – tego mleka nie produkują, hormony szaleją, a na końcu jest jeszcze dziecko, które domaga się mamy. Szaleństwo! Wydaje mi się, że najlepszym, co możemy dla siebie zrobić, to DAĆ SOBIE CZAS I TONĘ WYROZUMIAŁOŚCI. Stań kobieto przed lustrem, spójrz sobie w oczy i obiecaj, że codziennie zrobisz mały krok ku lepszemu samopoczuciu fizycznemu i psychicznemu. Czy to ma być 10 minut treningu, proszenie o pomoc kiedy ryjesz twarzą o panele podłogowe, czy zdrowy posiłek zjedzony w czasie, kiedy miałaś zmywać podłogę. Małe kroki w dłuższej perspektywie dają susy. Trust me!
Jak się oswajać z odsłonięciem ciała? Załóż jeansy, bluzę i posiedź chwilę w samochodzie bez klimy. Słabo, co? No właśnie… to teraz wyobraź sobie, że idziesz tak ubrana na plażę. No też słabo! Bikini jest dla każdego – just do it
Podsumowując – jako współczesna kobieta na wielu etatach (i nie mówimy tylko o pracy zawodowej) – czy uważasz, że nasze ciała muszą być gotowe na bikini za wszelką cenę?
Ja lubię siebie w określonym typie sylwetki, nie zamierzam tu czarować, że uwielbiałam siebie po porodzie, gdy ważyłam 25 kg więcej. Ale… ja nie poświęcałam całej swojej uwagi temu, czy schudnę i jak szybko wrócę do formy. Ograniczenia i ramy mnie męczą i myślę, że nie tylko mnie. Określenie „za wszelką cenę” kojarzy mi się z toną wyrzeczeń, bólem, poświęceniem wszystkiego. A to szybka droga do znienawidzenia aktywności fizycznej. Więc odpowiadając na twoje pytanie – ABSOLUTNIE nie uważam, by trzeba być gotowym na bikini. Jeśli chcesz schudnij, zmień nawyki, ruszaj się, ale zacznij w lutym, a nie tydzień przed wyjazdem ze skitranymi w torbie herbatkami na przeczyszczenie, tabletkami na wątrobę z TV czy innym shitem.
W zasadzie lepszego podsumowania nie ma. Nie bójmy się – każda z nas ma cellulit, fałdkę tu i tam, wypukły brzuszek po konkretnym obiedzie. Drogie singielki, żony, mamy – KOBIETKI! Bikini to produkt sezonowy. Nie możemy go potraktować jak inne sezonowe rzeczy jak truskawki? Rozsmakować się w nim, spróbować pod każdą postacią i cieszyć się z zakupu?
Martę Stoberską znajdziecie tutaj: https://www.instagram.com/zmobilizuj_sie_z_marta/