Już od kilku tygodni (a może nawet miesięcy) próbuję napisać tekst o współczesnym randkowaniu. Analizuję doświadczenia moje i znajomych, oglądam dokumenty, a zaraz potem chodzę na randki z Tindera, czytam przemyślenia mądrzejszych ode mnie. I do niedawna byłam przekonana, że powinnam napisać wam, dlaczego randkowanie w 2022 roku jest trudne. Ale chyba jednak nie jest. A przynajmniej nie w tak oczywisty sposób, jak wszyscy powtarzają.
Dezaktualizacja
Wiecie, mogłabym tu zebrać tę garść banałów, którą i tak już wszyscy znamy. Po raz kolejny poużalać się na facetów oraz to, jak zepsuły ich i nas(!) social media czy apki randkowe. Jednak tego nie zrobię. Nie dlatego, że się z tym nie zgadzam, ale to już same dobrze znacie z autopsji. Po prostu zupełnie nie oddaje to tego, co ostatnio czuję.
A czuję mętlik. Próbując dokopać się do źródeł tezy, że randkowanie jest aktualnie trudne, zaczęłam się zastanawiać, co to naprawdę znaczy. Doszłam do wniosku, że tą główną trudnością jest znalezienie kogoś „na poważnie” czy „na zawsze”. I tu zaczynają się dla mnie schody.
To myślenie sprowadza się do modelu, który jako społeczeństwo przyjęliśmy dawno, dawno temu, za siedmioma górami i siedmioma lasami. Czyli znalezienia w młodości kogoś, z kim względnie szybko weźmiemy ślub i spędzimy resztę życia. I tak sobie teraz gdybam, czy ten model w ogóle dalej przystaje do tego, jak żyjemy.
(R)ewolucja
Najbardziej oczywistą wątpliwością jest długość życia. Gdy ludzie umierali na przeziębienie, a dożycie czterdziestki było sukcesem, „póki śmierć nas nie rozłączy” wydawało się bardziej realną perspektywą niż teraz, gdy oznacza to dobrych kilka lat więcej. Lat, w ciągu których zmieniamy się, ale też poznajemy mnóstwo innych osób.
I tutaj przechodzimy chyba do sedna problemu – przed Internetem nasze grono znajomych oznaczało zazwyczaj kilkadziesiąt osób ze szkoły, pracy, dzielnicy. Teraz możemy codziennie poznawać nowych ludzi, korzystając z social mediów, Tindera czy po prostu wykorzystując podróżnicze możliwości. Narzekamy na paradoks (zbyt dużego) wyboru, na to, że za przesunięciem kciuka na naszego ewentualnego chłopaka może czekać ktoś lepszy, ale chyba czas to w końcu zaakceptować. Idea romantycznej, wielkiej miłości aż po życia kres jest może i piękna, ale czy pasuje do świata, w którym żyjemy?
Bo w nim nie zmieniło się przecież tylko to, ile ludzi poznajemy, ale też to, co z nimi robimy. Coraz większa otwartość i chęć eksplorowania własnej seksualności sprawia, że więcej jest też osób, które chcą z niej korzystać. Bez zobowiązań, na jedną noc, w przeróżnych układach i konfiguracjach. Okej, przez to zmniejsza się pula „porządnych kawalerów do wzięcia”, ale jest też spore grono, którym ta zmiana obyczajowa zwyczajnie pasuje.
Stabilizacja w destabilizacji
Co z potrzebą bliskości, możecie zapytać. Ekspertką nie jestem, ale raczej nie sądzę, by nagle zniknęła. Po prostu coraz częściej możemy realizować ją na inne sposoby. Mogą zaspokajać ją krótkie związki, seks, kontakt z przyjaciółmi. A może po prostu pozostać niezaspokojona, jak pewnie jeszcze kilka innych.
Nie chcę przy tym wszystkim zabrzmieć jak przeciwniczka związków i naczelna cyniczka. Wierzę w długoletnie, szczęśliwe relacje, tylko po prostu uważam, a raczej – zauważam, że powoli przestają być normą. Być może zrobienie sobie w głowie małej rewolucji pozwoliłoby nam się pogodzić z ewentualnością, że w ciągu życia będziemy mieli wiele przeróżnych związków i niekoniecznie o którymś powiemy, że jest tym docelowym. Pewnie tak byłoby łatwiej, ale statystki rozwodów bezlitośnie pokazują nam, że szanse są fifty/fifty.
Chyba czas na detoks
Oczywiście zamiast tego możemy się dalej wściekać. Przeżywać każde zghostowanie, każdy one night stand, który nie przekształcił się magicznie w poważny związek, każde bolesne zderzenie oczekiwań z rzeczywistością. Sama wiem, jak bardzo współczesne randkowanie nie jest usłane różami. Ale odkąd otwieram głowę na różne ewentualności i nie wściekam się na każdego, kto ma ochotę na inny model relacji, randkuje mi się zdecydowanie lżej (albo mam niemałego farta i trafiam na spoko gości).
Może więc powinniśmy zastanowić się nad tym, jaki obraz miłości nam narzucono, a może gadam głupoty i po prostu zbyt długo klikałam ostatnio w Tindera. Wy mi powiedzcie.