Niedziela, 20 listopada – dla jednych początek piłkarskiego święta, dla innych, do których od lat i ja się zaliczam, początek maratonu umiejętnego krążenia w przestrzeni publicznej w celu uniknięcia zbędnego wysłuchiwania domorosłych komentatorów sportowych, bełkotliwych zapewnień o wiecznej miłości do swojej drużyny, często wyrażanej piosenką, że nic się nie stało chłopaki i za cztery lata i tak będziecie mistrzami świata, czy w końcu o wynikach spotkań. Zupełnie nie moje klimaty, chociaż widok rwących włosy z głowy kibiców na widok remisu, czy nie daj Boże przegranej, bywa intrygujący. Sama ostatnio złapałam się za głowę, nie wiedząc, co dalej robić. I wcale nie chodziło o marne 0:1 czy nawet 0:3. Niech mi teraz jakiś doświadczony kibic powie, co w sytuacji, kiedy wynik to 102:16?! Na wyzwiska, płacz, tupanie nogami i atak serca już chyba za późno?
Zapewne mało kogo taki wynik obchodzi. Nie klika się w mainstreamie. Ale niestety jest prawdziwy, nie wymyśliłam go. Literacka Nagroda Nobla do tej pory trafiła w ręce 102 mężczyzn i 16 kobiet. W tym roku laureatką została jedna z najważniejszych współczesnych francuskich pisarek, Annie Ernaux, której nazwiska próżno było szukać na listach w zakładach bukmacherskich, gdzie prym wiedli oczywiście piszący mężczyźni. Patrząc na twórczość Ernaux, na jej sposób ukazania kobiet, dążących do wyzwolenia się z rozmaitych kulturowych oraz społecznych oczekiwań i ograniczeń, można pokusić się o stwierdzenie, że tegoroczna decyzja Szwedzkiej Akademii jest istotna nie tylko pod względem literackim.
Prawie sto lat temu Virginia Woolf napisała słynny esej „Własny pokój”, który do tej pory należy do kanonu literatury feministycznej. W swoim tekście Woolf wskazała na dwa warunki, które muszą być spełnione, żeby kobiety mogły się realizować. Po pierwsze powinny mieć swój pokój (nie tylko ten rozumiany dosłownie, ale również jako przestrzeń do działania, wolności intelektualnej) oraz otrzymywać godne wynagrodzenie, które pozwoli im na kierowanie własnym życiem. Od 1929 roku, czyli od momentu wydania „Własnego pokoju”, teoretycznie wiele się zmieniło. Mamy prawa wyborcze, możemy studiować, podróżować, pracować, czytać, to na co mamy ochotę, czy w końcu pisać. Tyle w teorii. W praktyce natomiast „literatura kobieca” stanowi oddzielny kącik w bibliotekach, czy księgarniach, gdzie przeważnie karmią nas historiami pełnymi miłosnych perypetii, oczywiście z niezbędnym happy endem. Chociaż akurat z tego kącika nam dedykowanego w sumie powinnyśmy się cieszyć, wszak regałów z „literaturą męską” próżno szukać. Pisarki na spotkaniach autorskich, czy podczas wywiadów bywają pytane o to, jak radzą sobie z pogodzeniem życia rodzinnego z karierą, o co oczywiście nie wypada pytać autora. Wypada natomiast wyrażać niedowierzanie, o którym pisze na przykład Rebecca Solnit w swojej książce „Mężczyźni objaśniają mi świat”. Na pierwszych stronach Solnit opisuje przyjęcie, podczas którego gospodarz z wielkim zaangażowaniem opowiadał jej o książce, której… była autorką: „A gdy wreszcie zrozumiał, wówczas jak w dziewiętnastowiecznej powieści zbladł, jak płótno. To, że byłam autorką bardzo ważnej książki, której on, jak się właśnie okazało nie przeczytał, a tylko dowiedział się o niej z »New York Times Book Review« kilka miesięcy wcześniej, tak bardzo wstrząsnęło schludnymi kategoriami, za pomocą których uporządkowany był jego świat, że zamarł”*.
Na wspomnianych listach bukmacherów, nazwiska pisarek i poetek nie pojawiają się zbyt często jako „pewniaki”. Dlatego Nobel dla Olgi Tokarczuk, Louise Gluck, czy tegoroczny dla Annie Ernaux cieszą jeszcze bardziej. I niech będą obietnicą dobrych zmian. Nie zdarzy się to zapewne podczas mojego życia, ale marzy mi się, żebyśmy chociaż zremisowały. Na początek oczywiście.
Chcecie dowiedzieć się więcej o samej Ernaux? 28 października do kin wchodzi film „Zdarzyło się”, oparty na autobiograficznej książce tegorocznej Noblistki.
*Rebecca Solnit, Mężczyźni objaśniają mi świat, przeł. Anna Dzierzgowska. Karakter, Kraków 2017