Na przestrzeni kilku miesięcy na ekrany trafiły aż dwa filmy, w których główną rolę zagrała jedna z najsłynniejszych twarzy współczesnej sceny muzycznej – Harry Styles. Przesyt czy może ciągły niedosyt? Zdania są podzielone. „My Policeman”, czyli film o zakazanym trójkącie miłosnym z lat 50-tych można już oglądać na Amazon Prime.
Ekranizacja bestselleru Bethan Roberts niedawno trafiła na ekrany. W filmie reżyserii Michaela Grandage’a poznajemy smutną historię trzech złamanych dusz – Marion, Toma i Patricka – których połączyły zawiłe zbiegi okoliczności i jeszcze trudniejsze uczucia. Marion, grana przez Emmę Corrin znaną z roli Diany w „The Crown”, zakochuje się w młodym Tomie, w którego roli zobaczymy Styles’a. Wszystko układa się jak z bajki do momentu, gdy na drodze do szczęścia młodej pary nie pojawi się Patrick (David Dawson), który miesza w głowie młodego Toma, uświadamiając mu jego prawdziwe pragnienia.
Film można zdecydowanie pochwalić za piękne kadry. Typowe angielskie klify, nadmorskie miasteczka z południa Wielkiej Brytanii czy weneckie kanały zachwycają oko. Uroku dodaje również zmienna dynamika uzyskana poprzez poprowadzenie dwóch równoległych historii, z młodości i starości bohaterów, dzięki czemu nie zostajemy po filmie bez żadnej wiedzy o ich dalszych losach. Choć pierwsze kadry filmu wpędzić mogą w zwątpienie dla talentu aktorskiego Styles’a (zwłaszcza gdy porównuje się go do kolegów z planu), to ostatecznie gra aktorska nie boli i wpisuje się w oczekiwania względem bohaterów. Na pochwałę zdecydowanie zasługuje tutaj Dawson, który świetnie gra zniszczonego, wycofanego z życia artystę o niewielkiej empatii i wrodzonym sprycie. To właśnie te cechy pozwolą mu na podjęcie odważnych kroków w kierunku żonatego policjanta Toma, których skutki ta nieszczęsna trójka będzie odczuwać w zasadzie już do końca swojego życia.
Miłość pomiędzy dwoma mężczyznami znacząco komplikuje kilka spraw. Po pierwsze to lata 50-te, a więc o miłości homoseksualnej nie mówi się wtedy w superlatywach. Po drugie Tom jest policjantem, a więc wszystkie zasady prawne i obyczajowe musi stosować z dwukrotną uwagą, dyscypliną i pokorą. Po trzecie, najważniejsze, Tom deklaruje równocześnie swoją miłość kobiecie i rychło po poznaniu Patricka staje się mężem. Powiedzmy szczerze: szanse na powodzenie tej operacji od początku należało oceniać jako nikłe.
Choć Patrick i Marion nigdy nie doświadczą wzajemnej fizycznej miłości, to słowa „trójkąt” można użyć w tym przypadku z pełną świadomością. Przekaz filmu każe nam bowiem zrozumieć, że miłość to proces – efekt żądz, poznawania samego siebie i własnych potrzeb, a także dochodzenia do kompromisów. W procesie tym istotną rolę odgrywa zadawanie pytań, na które odpowiedź może okazać się niewygodna, a czasem i niemoralna. To miłość zmuszająca do zaryzykowania tego, co już w życiu wypracowaliśmy i podważenia tego, o czym myśleliśmy, że wiemy na pewno. Wszystko to widziane przez szkiełko lat 50-tych, kiedy kwestie te tym bardziej nie wydawały się takie proste, a pojęcie „wolności w miłości” w zasadzie nie istniało.
W tej historii najbardziej uderza, że nikt nie jest wygranym. I to w zasadzie na własną prośbę. To film o wyborach trudnych, złych, niezrozumiałych, które z kadru na kadr coraz bardziej niszczą tę angielską sielankę. Bohaterowie mają wyróżniające się, silne osobowości, z którymi odbiorca może wewnętrznie dyskutować, nie zgadzać się i karcić w duchu za decyzje o wątpliwych skutkach. Można by stwierdzić, że to po prostu kolejny film o miłości w pewnej swojej wariacji – zapewne tak właśnie jest. To jednak zrozumiała odpowiedź na potrzeby rynku, gdzie dramat jako gatunek filmowy nadal króluje na najwyższych pozycjach oglądalności zarówno w kinach polskich jak i tych za oceanem. Zresztą kto nie lubi ckliwej historii miłosnej, z którą może się utożsamić na swój sposób?
Aleksandra Jaworska