Mamy tendencje do skupiania się na jednej rzeczy. Jak praca to praca, sto procent koncentracji, każde inne zajęcie staje się stratą czasu. Zapominamy często jak ważny jest reset, rozwijanie swoich umiejętności, spełnianie ukrytych głęboko marzeń. Co więcej – nie myślimy, że nasza pasja również może przynieść nam pieniądze, uznanie czy czystą satysfakcję i dumę. Na szczęście nie każdy o tym zapomniał! Są osoby, które podążają za swoją pasją – jedną z nich jest Natalia Tomczuk, której historię możecie poznać w poniższej rozmowie.
Karina Jaworska: Jak zaczęłaś się interesować gitarą?
Natalia Tomczuk: Nigdy nie wiem co odpowiedzieć na to pytanie. Może to kwestia tego, że tata często mi puszczał jakieś rockowe kawałki. Moja ciocia z kuzynem, którzy mieszkają we Włoszech grali na gitarze. Patrząc na nich chyba sama pomyślałam, że też tak chcę. W gimnazjum zorganizowali coś takiego jak Mam Talent. Moja koleżanka występowała, grała na gitarze oraz śpiewała, a ja pomyślałam wtedy „wow”! Poszłam do taty i powiedziałam, że chcę gitarę. Odmówił. Musiałam więc jakąś zdobyć. Na początek pożyczyłam klasyczną od sąsiadki. Grałam na niej może miesiąc. Ojciec zauważył, że gram i nie odpuszczam.
Zobaczył, że to ma sens.
Tak. Powiedział, że kupi mi akustyczną. Zaczęłam brać lekcje gitary od znajomego rodziców. Pokazał podstawy – jakie są struny i akordy, takie techniczne aspekty. Grałam na niej, aż w końcu na któreś święta doczekałam się gitary elektrycznej.
Stwierdziłaś, że akustyczna jest za nudna, że wolisz mocne brzmienie?
Potrzebowałam elektrycznej, bo wiedziałam co chcę nagrywać. Na akustycznej nie mogłam grać solówek. Rocka na akustycznej raczej nie zagrasz.
Jak miałaś elektryczną to również pobierałaś lekcje?
Nie, jak dostałam elektryczną stałam się samoukiem. Uczyłam się solówek. Jestem samouczkiem pół na pół, podstawy pokazał mi nauczyciel, ale z resztą kombinowałam sama.
Szłaś w freestyle, kopiowałaś ze słuchu?
Głównie freestyle, improwizowanie. Puszczałam piosenki i dogrywałam do tego coś swojego. Nikt mi tego nie pokazywał.
Gitara to twoje jedyne zajęcie?
Studiuję też farmację na WUMie. Na studiach się opieram, bo żeby być muzykiem musisz mieć jakiś swój plan B. Teraz np. była pandemia, muzycy mieli duży problem, wszystko było pozamykane, zawieszone. Dobrze mieć do tego jakiś zawód bo samo granie jest ryzykowne. Można się z tego utrzymać ale trzeba dużo grać i nie jest to stała wypłata. Zarabiasz tyle ile grasz, ile wstawiasz filmików do sieci. Jednak, żeby zarabiać w sieci trzeba do tego dojść. Potrzeba dużo inwestycji – czasu i pieniędzy. Hobby muzyczne nie jest tanie. Dobra gitara potrafi kosztować nawet kilka tysięcy, a jeszcze jest wzmacniacz, jakieś okablowanie, interfejsy audio, montaż w programach, które nie zawsze są darmowe. Mam znajomych, którzy głównie żyją z muzyki ale również mają swój plan B. Podczas pandemii nie było gdzie grać więc mój kolega zajął się montażem filmów, niektórzy oprócz grania samemu także uczą innych. Ja nie lubię być w niepewnej sytuacji ale mam to szczęście, że chemia również mnie interesuje. Cieszę się, że tę pasję też mogę rozwijać. Muzyka to dla mnie odskocznia, oderwanie umysłu.
Ale wiążesz z tym swoją przyszłość, czy gitara to poboczne zajęcie?
Nie myślę jeszcze o tym. Gitara to moje największe hobby, jestem szczęśliwa gdy się coś rozwija w tym kierunku, ale to często zdarzenia losu. Tak jak Wielkie Granie, – skorzystałam z okazji. Dodatkowo rozwijam się na Instagramie. Gdy dostaję jakieś propozycje, to z nich korzystam, ale nie myślę, że mogłabym z tego żyć. Traktuję to poważnie, ale nie opieram na tym wszystkiego.
Czyli to samorozwój, inwestycja w siebie, urozmaicenie. Co więc sprawiło, że wzięłaś udział w Wielkim Graniu na Narodowym na 10 lecie Stadionu?
Śmieszna sytuacja – ja w ogóle o tym koncercie nie wiedziałam. Dowiedziałam się o tym od znajomej, z którą grałam wcześniej w zespole. Odeszłam z zespołu, ale utrzymywałyśmy kontakt. Napisała do mnie czy pożyczyłabym jej gitarę, bo będzie gdzieś tam grała. Mam dwie elektryczne, więc powiedziałam, że spoko. Przyjechała do mnie w ostatni dzień zgłoszeń. Zapytałam się, gdzie będzie grała, a ona mówi, że jest takie wydarzenie – tysiąc muzyków na Stadionie Narodowym. A ja nic o tym nie wiedziałam! Koleżanka wspomniała, że ma kontakt z organizatorami. „PISZ!” Byłam taka zdesperowana, musiałam tam zagrać. Wysłała im próbkę i powiedziała, że wie, że jest późno, ale warto mnie posłuchać. Zaobserwowali mnie na Instagramie i nic. Czekałam z godzinę, nic. Dobra, ja napiszę. Wysłałam im błagalną prośbę z informacją, że ja muszę tam zagrać, że sobie nie wybaczę. Zgodzili się. Najwyraźniej, gdy na czymś nam zależy warto walczyć do ostatniej chwili.
Dobra, będziesz tysiąc pierwsza.
Ostatecznie nie wyszedł cały tysiąc, ale tak, udało się na sam koniec. Totalne szczęście.
Grałaś tam gdzie Ed Sheeran, to chyba ekscytujące?
Tak, grałam tam gdzie Sheeran i wielu innych, wielkich artystów.
Jakie odczucia?
Mocno było. Otaczasz się tyloma muzykami, ludźmi, którzy robią to co Ty. Każdy żyje w tym samym świecie, każdy zajarany tak samo. To było świetne! Jeszcze byli tam przedstawiciele Lady Pank, była Doda.Każda grupa miała też swojego lidera. Przy wokalistach to była Ruda, liderem gitary był Jacek Królik. Z nimi mieliśmy kontakt na stałe, trochę jak ze znajomymi, na luźno. W przerwie przed samym koncertem ktoś wziął do naszego pokoju odpoczynku gitarę akustyczną. Jedna osoba zaczęła grać, reszta śpiewać. Zaczęliśmy piosenkę Lady Pank i wszedł do nas Borysewicz. Przyłączył się do nas, to było strasznie fajnie.
Jak wyglądały przygotowania do tego koncertu?
Gdy odesłało się umowę, organizatorzy przysyłali nuty do wszystkich piosenek, podkłady. Każdy miał czas by się przygotować.
Nuty nie były problemem?
Nie znam nut. Wiem jakie są dźwięki, ale nawet nie wiem jak wyglądają nutki do nich. Na koncercie dostaliśmy tylko taki zapis więc osoby, które tego nie umiały, w czym ja, miały problem. Na szczęście znalazły się dobre dusze, które zrobiły tabulatury myśli. Rozrysowały nam na strunach numerki np. 2 oznaczało, że masz nacisnąć drugi próg na zaznaczonej strunie.
To częste, że muzycy nie znają nut?
Myślę, że to zależy od instrumentu. Pianiści, których znałam, znali nuty ale gitarzyści, basiści już nie. Jak się jest w szkole muzycznej to pewnie tego wymagają ale jak ktoś jest samoukiem raczej po nie nie sięga. Teraz są tabulatury, zapisy graficzne, to jest dużo szybsze i prostsze. Gdyby nie one trzeba byłoby sobie radzić ze słuchu. Poza nutami wszystko poszło gładko. Dostaliśmy odpowiednie słuchawki, podobne jak do silent disco. Każdy miał tam podkład muzyczny.
Słyszałaś się w nich?
Nie, właśnie nie. Grałeś tak, jak się nauczyłeś w rytm puszczanego podkładu. Dodatkowo zadziałała pamięć mięśniowa. Gdyby nie te słuchawki, nie dałoby się tego zagrać w rytmie. Wokaliści stali przed gitarami, czyli tyłem do mnie, więc ja słyszałam wokale odbite. Gdybym opierała się na tym co słyszę z zewnątrz grałabym spóźniona. Mieliśmy też dyrygenta.
Nie wiedziałam, że na takich wielkich koncertach są dyrygenci. Dyrygent kojarzy mi się raczej z filharmonią.
A właśnie są! Na koncercie nie kończyliśmy wszystkich utworów jak w oryginale, czasem coś rozciągnęliśmy. Jak to możliwe, że każdy kończy w jednym momencie? Wszystkie oczy na dyrygenta.
To był twój pierwszy koncert?
Tak, z grubej rury weszłam w temat. Stresu nie było, tylko wielka ekscytacja. Myślę, że bardziej bym się stresowała, gdybym grała w mniejszym miejscu, sama. Tu miałam ten komfort, że nawet jak się pomylę, to nikt tego nie usłyszy. W końcu są tam jeszcze setki muzyków!
Wspominałaś wcześniej, że byłaś w zespole… Skoro Wielkie Granie było twoim debiutem, to co robiliście?
Nagrywaliśmy. Zrobiliśmy swój oryginalny singiel. Miałam z nimi pierwsze przeżycie studyjne. Gdy od nich odeszłam, nagrałam samodzielnie cover studyjny.
Wielki Koncert za tobą – co dalej? Nowy zespół, solowa kariera?
Czekam trochę co się stanie. Może ktoś napisze. Chwilowo rozwijam swój Instagram i Youtube. Chcę się trochę wybić, wypromować i może wpadnie jakaś fajna propozycja.
Na Youtube twój najczęściej oglądany filmik ma 20 tysięcy wyświetleń. Myślę, że to niezły wynik. Zdarza się, że ktoś do ciebie podchodzi albo cię oznacza, puszcza dalej?
Wyłapuje czasem, że muszę gdzieś krążyć, bo nagle na jakiś filmik rzuca się wiele osób, przybywa mi dużo followersów. Te 20 tysięcy samo się nie zrobiło.
Raz był wielki ,,bum” bo Twoje nagranie oznaczył na swoim Instagramie Michele Morone z „365 dni”.
Oznaczył mnie dwa razy. Wykonywałam cover jego piosenki, jakiś czas potem zrobiłam to samo, ale tego już nie zauważył. Dopiero jakiś rok później ktoś musiał mu podrzucić to nagranie, bo udostępnił mnie znowu. Pisał do mnie, że „laska to jest zajebiste!”. Wtedy byłam serio podekscytowana.
Co wywołuje więcej emocji – własne solówki czy koncerty?
Lubię moje domowe nagrania. Lubię, gdy ludziom się to podoba i widzę w tym postęp. Chciałabym to też robić na żywo i powoli się zaczynam do tego przekonywać. Ostatnio chodzę na małe koncerty mojego znajomego, który gra na perkusji i myślę, że niedługo sama chciałabym spróbować.
Pokazać się na żywo to zupełnie co innego, odbiór jest natychmiastowy.
Grasz przed ludźmi, widzisz, że im się podoba i to jest super uczucie. Zza ekranu nie widzisz takich emocji, takiej słownej aprobaty. Masz tylko nadzieję – niech to zobaczą.
Masz może jakąś radę dla osób, które chcą dopiero zacząć swoją przygodę z muzyką?
Żeby się nie poddawały na samym początku. Ludzie często szybko się zniechęcają do gry. Widzę to po swoich znajomych, których najpierw trochę zaraziłam, a potem się zrazili. Myślę, że to kwestia tego, że napotkali przeszkody, coś nie wyszło i uznali od razu, że im nie wychodzi, że tego nie lubią, to nie dla nich. A ja pamiętam, że byłam strasznie uparta. Gdy mi coś nie wychodziło to tłukłam to cały czas, aż mi wyjdzie. Podstawa to samozaparcie.
Karina Jaworska
Tutaj znajdziecie Natalię:
Instagram: natomczuk_
YouTube: https://www.youtube.com/c/natomczukguitar (@natomczuk_guitar)