Całkiem niedawno na Netflixie pojawił się film „Najszczęśliwsza dziewczyna na świecie”. Wywołał spore zamieszanie i podzielił nie tylko krytyków, ale również widzów. Jak twórcy poradzili sobie z tematem traumy? Na to pytanie szukają odpowiedzi Alicja Janik oraz Angelika Balbuza.
Alicja Janik
„Najszczęśliwsza dziewczyna na świecie”, film dostępny na platformie Netflix, to głośny dramat oparty na bestsellerze Jessici Knoll. Przedstawiona w nim historia została zaczerpnięta z życia autorki. Opowiada o dziewczynie, która pozornie ma wszystko – przystojnego i bogatego narzeczonego, rozwijającą się karierę oraz życie, które jest marzeniem wielu. Jednakże trauma sprzed lat odbija się na jej relacjach z innymi ludźmi. Tytułową „najszczęśliwszą dziewczynę”, Ani FaNelli, gra Mila Kunis.
Mamy więc autobiograficzną historię, traumatyczne wydarzenia i znaną twarz na ekranie. Mogłoby się wydawać, że wszystkie powyższe czynniki sprawią, że film ten będzie chętnie oglądanym i wysoko ocenianym dramatem. Faktycznie tak było, ale nie brakuje słów krytyki, do których i ja się przychylę. Twórcy „Najszczęśliwszej dziewczyny na świecie” mieszają tak wiele historii, że nie wiadomo, która jest wiodąca i która powinna poruszyć nas najbardziej. Dwie godziny seansu zostały bowiem napakowane dramatycznymi wątkami dotyczącymi dostępu do broni, strzelaniny w szkole, zbiorowego gwałtu, tłumionych traum i wyczerpującej ścieżki zawodowej. Jest to zdecydowanie za dużo jak na jednego widza.
Ja jednak skupię się na wątku zbiorowego gwałtu, bo to ten fragment zaczerpnięto z życia prywatnego scenarzystki Jessici Knoll. Ubolewam nad tym, że nie skupiono się na nim wystarczająco, tak jak zrobiono to w przypadku „Obiecującej. Młodej. Kobiety” Emerald Fennell. Tam emocje ofiary tego przestępstwa zostały rozłożone na czynniki pierwsze i poświęcono im cały film, dzięki czemu widz, mimo polanej lukrem, a jednak traumatycznej historii, wychodził z kina w ciszy i z kłębiącymi się w głowie myślami. Tu zabrakło tej refleksji, dlatego widząc napisy końcowe, czuje się niedosyt.
Nie jestem sobie nawet w stanie wyobrazić, co czuje ofiara potraktowana przez innych z takim okrucieństwem. Poczucie izolacji i odrętwienie sprawiają, że często nawet bliscy nie zdają sobie sprawy, że doszło do takiego przestępstwa. Natomiast wysłuchanie, a przede wszystkim leczenie dla osoby dotkniętej taką traumą, może być bardzo uwalniające. Główna bohaterka mierzy się z zespołem stresu pourazowego. Widać to od pierwszych scen, kiedy to męczą ją koszmarne sny i silne napięcia spowodowane nawracającymi wspomnieniami. W pewnym momencie możemy się pogubić, czy chodzi o PTSD spowodowane gwałtem czy strzelaniną w szkole.
Cieszę się, że twórcy filmowi nie boją się podejmować trudnych tematów. Szkoda jednak, że czasem zapominają o tym, że wystarczy skupić się na jednym powodzie traum wielu ludzi, by odpowiednio zobrazować problem i zasygnalizować sposób pomocy. Mam jednak nadzieję, że „Najszczęśliwsza dziewczyna na świecie” będzie początkiem szerszej dyskusji na ten temat.
Angelika Balbuza
Warto zwrócić uwagę na relację Ani z matką, która wielokornie wypomniała córce, ile dla niej zrobiła. To również musiało ciążyć na głównej bohaterce – ktoś chciał zaprojektować jej historię, a Ani nie miała dość siły, by przebić ją swoim własnym głosem. Ani nie chciała, aby jej matka dowiedziała się, co tak naprawdę ją spotkało. Nie potrafiła jej tego powiedzieć. Moim zdaniem to duży problem w relacji matka-córka i myślę, że mogłoby to wpłynąć na dalszy ciąg zdarzeń.
„Jestem jak katarynka, mówię co chcesz usłyszeć” – mówi Ani w jednej ze scen do Luke’a, swojego partnera. Główna bohaterka na pozór zaprojektowała swoje życie jak z obrazka. Takie, jakie wydawałoby się, że powinna mieć. Partner był osiągnięciem, dobrym towarzyszem, jednak Ani nie czuła się przy nim naprawdę sobą.
W wielu sytuacjach pojawia się u Ani agresja tłumiona. W filmie jest jedna, dosadna scena w restauracji, kiedy to narzeczony wychodzi do ubikacji, a Ani w 3 sekundy pochłania kilka kawałków pizzy. Pojawia się problem z łaknieniem, który można było rozwinąć. Z kolei w scenie intymnej Ani, zaczyna gryźć swojego partnera, jednak Luke ją uspokaja, chcą kochać się spokojniej.
Film porusza temat nieprzepracowanej traumy, nieuświadomionego problemu i rany – im bardziej próbujemy je zakopać i wyrzucić z pamięci, tym silniej wychodzą na światło dzienne. Myślę, że każda kobieta może odnaleźć cząstkę siebie w postaci głównej bohaterki. Ile z nas ma w sobie skryte troski i problemy, które zakopuje i idzie do przodu – ale „coś” jednak ciąży. To coś ukrywane, niedopuszczane do głowy. To coś, co prędzej czy później i tak daje nam o sobie znać.
Czy warto było podzielić się tą historią? Pytanie pozostawiam Wam. Jej szefowa zachęciła Ani, by swoje brutalne doświadczenie ze szkoły średniej opisała tak „jak gdyby nikt nigdy miał tego nie przeczytać”. Może to lęk przed oceną, albo przyznaniem się do bycia ofiarą blokowało bohaterkę? Czy przez to nie mogła uwolnić się od brutalnych doświadczeń?