Od pewnego czasu zalewają mnie tik-tokowe memy, które są tak wiernym odbiciem rzeczywistości, że aż bawią. Zjawisko, które wzięli pod ostrzał użytkownicy Tik-Toka i Instagrama to situationship. Jest to noworodek (choć nieludzki, to przez ludzi stworzony) w sferze budowania relacji międzyludzkich. Taka nowoczesna gra pozorów. A mówiąc najprościej, niby-związek. Jak to raczkuje w rzeczywistości? Zaraz sami się dowiecie, jak bardzo komplikujemy sobie relacje międzyludzkie.
Zacznę może od takiego krótkiego pytania do osób, które wchodzą w situationship z pełną świadomością – po co?
Jestem w stanie zrozumieć „nie chcę / boję się / nie mam czasu się zaangażować” i inne w miarę sensowne tłumaczenia. Brak czasu to też jakieś usprawiedliwienie, choć w dobie przyklejonych smartfonów do dłoni ciężko mi czasem uwierzyć, że ktoś nie jest w stanie odpisać na wiadomość. Dla mnie to powrót do dzieciństwa, gdzie wszystko było na niby. Wtedy jednak zabawa kończyła się wraz z zawołaniem na obiad przez mamę. W świecie pozorów jest gorzej, bo zazwyczaj „niby” zamienia się w „naprawdę”.
Powiem więcej, dla mnie to takie kulturalne friends with benefits. Spotykacie się, od czasu do czasu lądujecie w łóżku, chodzicie za rękę i skradacie sobie pocałunki przy oglądaniu Netflixa. Ale nie jesteście parą.
Sprawdziłam dlaczego ludziom tak sprzyja bycie w situationship. Co znalazłam?
Nie interesuje nas stan zdrowia drugiej osoby, jego charakter czy szkodliwe nawyki.
Dziewczyny, serio w to wierzycie? Może inaczej… serio nie pytacie, nie zagadujecie, nie rozwijacie wątku, kiedy on pisze „jestem śmiertelnie chory”? Tak się niefortunnie składa, że my, płeć piękna, to też troszkę płeć pełna nadziei i szczypty naiwności. Nie ma w tym nic złego, dopóki tego kufla nie przelejemy. W kwestii przywiązania do mężczyzny często mamy pod górkę. Naszymi wrogami są głowa i nadmierne myślenie (overthinking). Po paru fajnych „razach” i wiadomościach pełnych emotikonek oksytocyna idzie w górę, a my zaczynamy dziergać calutki kłębek nadziei. I teraz odpowiedzcie sobie na pytania (sama odpowiem Wam na koniec) –interesuje mnie to, co się dzieje w jego życiu? Jak bardzo i czy nie za bardzo?
Situationship to szansa na rozwój osobisty
To jest akurat strasznie smutny argument. Bo czy cokolwiek się zmienia, gdy jesteś sam/a lub w normalnym związku? Czy naprawdę dopiero wtedy masz okazję się rozwijać? Jeśli nie jesteś gotowy/a na związek, just say it. Być może warto zacząć od przyjaźni, poznania siebie i swoich oczekiwań, a nie zabawy w niby-związek. Poleciłabym friends with benefits, ale to by było z deszczu pod rynnę.
Situationship jest wygodne dla ludzi, którzy obecnie nie mogą zaangażować się w prawdziwy związek
Tego nie rozumiem. Situationship to jakiegoś rodzaju relacja, więc wchodząc w nią już się minimalnie angażujemy (spotkania wymagają czasu, wysiłku bla bla bla). Zatem, zdradzę sekret Milenialsów i innych przed pokoleniem Y – jeśli nie możesz się zaangażować, nie rób tego.
Tych wątpliwych zalet jest wiele i każdy widzi je inaczej. Tak jak z kleksem atramentu na kartce papieru. Pokaż go grupie stu osób – jeden zobaczy żółwia, drugi dzieło Picassa, a dwudziesty piąty po prostu atrament na kartce. Wszyscy jesteśmy różni, ale niezwykle podobni w swojej naturze. Dlatego jeśli chodzi o całokształt, to z przykrością stwierdzam, że cierpimy na tym my, kobiety. Najprościej byłoby mi zaapelować o kategoryczne niepakowanie się w takie relacje, ale to niewiele zmieni.
Każdy żyje wedle własnych schematów. Czego innego oczekuje od relacji, czego innego poszukuje w drugim człowieku. Nie zgadzam się jednak z argumentacją opowiadającą się za situationship. Niestety, zwykle kończy się to mocniejszym zaangażowaniem jednej ze stron i nadzieją na coś więcej.
Po pierwsze. Kto chce, ten ma. Związek i rozwój osobisty jest możliwy tak samo, jak bycie singlem i spełnianie się zawodowo. Nie wiem po co komplikować sobie życie dodatkową relacją, która w dodatku jest na niby. Przypominam, że jesteśmy dorośli, a jak nam tęskno za dzieciństwem to lepiej pokusić się o obejrzenie jakiejś produkcji Disneya.
Po drugie. Kochane kobiety – niezależnie od rodzaju relacji (situationship, friends with benefits, one night stand), mężczyzna którego poznajecie, nie jest waszym zadeklarowanym mężem. Ani narzeczonym, ani facetem życia. Tym bardziej, po jednej spędzonej wspólnie nocy. Jeśli zgodzicie się na jedną z powyższych opcji relacji, musicie mieć świadomość, że on nie jest wasz. To trochę tak jak z super drogą bransoletką na wystawie, którą bacznie obserwujecie każdego dnia w drodze do domu, a na którą nigdy nie będzie was stać. I to nie dlatego, że nie macie pieniędzy. Dlatego, że dziesięć razy będziecie się się zastanawiać, czy przypadkiem nie macie już identycznej biżuterii i czy nie uczulił was materiał, z której została wykonana. Synonimiczna sytuacja jest w przypadku niby-relacji. Poza tym, nie wiem czy wiecie, ale przyjaźń/znajomość damsko-męska też jest możliwa? Po prostu przestańmy sobie wkręcać, że każdy potencjalny facet będzie tym jedynym. Może być waszym najlepszym kumplem. To trudne, ale do zrobienia.
Po trzecie, ostatnie i do wszystkich skierowane. Motylki w brzuchu to ekstra sprawa. Zanim zaczną wić gniazdko w twoim brzuchu to upewnij się, czy aby na pewno są to motyle, a nie larwy ze sztucznymi skrzydełkami, przyklejonymi na kropelkę.
Ula Ślusarczyk