Omawiając kwestię situationship, wkradł mi się niespodziewanie kolejny temat do zgłębienia. Nim pod nosem zadacie sobie pytanie „a na co to komu?”, ja postaram przybliżyć Wam temat przyjaźni kobiety i mężczyzny od nieco innej strony, niż od tej naukowej.
Otóż zauważam, że przyjaźń damsko-męska przestaje istnieć. Nie, friendzone to nie jest przyjaźń damsko-męska. To już jest ciężka do zrozumienia relacja, z której jedna osoba powoli zaczyna się wycofywać, wiedząc, że czuje coś więcej niż sympatię.
Ale dlaczego przyjaźń tego typu zanika? Dlatego, że zaczęliśmy postrzegać kwestię relacji zero-jedynkowo. Na przestrzeni lat narodziły się (a raczej zostały nazwane) różne typy relacji: począwszy od powszechnych „przyjaciół z korzyściami”, przez związki otwarte, a kończąc na topowych situationships. One wszystkie funkcjonowały dużo wcześniej, ale dopiero XXI wiek nadał im odpowiednie nazewnictwo. Po prostu nasze pokolenie ma zamiłowanie do słowotwórstwa (lub nazywania rzeczy po imieniu).
Niestety muszę was zaskoczyć – nic nie jest czarno-białe. Zwłaszcza na tak grząskim gruncie, jakim są relacje dwojga ludzi.
Pomimo, że świat rzeczywisty oraz ten wirtualny zdominowały nasze ulubione relacje na niby, to spora część ludzi zaczyna się tym nudzić. Nie chcą przygodnego seksu, nie chcą być opcją na jedną nocą, nie chcą żyć w związku bez przyszłości i miłości. Właśnie tutaj rodzi się myślenie godne Szekspira – być albo nie być, czyli albo będę sama, albo w związku. Nic pomiędzy.
Czy zaskoczę was, mówiąc, że w większości tak to postrzegamy my, kobiety? Raczej nie. Taka nasza natura, jesteśmy bardziej wrażliwe, do pewnych aspektów życia podchodzimy z taką ilością emocji, że żaden kulturysta by nie udźwignął. To nie jest wada. Problem zaczyna się wtedy, gdy codziennie zamiast ulubionego sportu, uprawiamy overthinking!
A to jest pierwszy krok do sukcesywnego nakręcania się, co niestety negatywnie wpływa na relacje. Bo to widać, słychać i czuć. Zamiast pięknem, emanujemy desperacką chęcią posiadania faceta tu i teraz.
Trochę prezentuje się to tak, że każdego napotkanego mężczyznę, tudzież nowego znajomego, długoletniego przyjaciela czy sąsiada z klatki obok traktujemy jako rezerwowego (a nawet potencjalnego) partnera. Tak dla zasady.
Nie staramy się tej relacji budować, rozwijać czy pielęgnować jej. Nasze nastawienie jest jedno – albo związek, albo nic. Przez to z grubej rury wchodzimy w „niby-relację”. A tych, jak wiecie, jest mnóstwo i zwykle nie kończą się happy endem, jakiego byśmy oczekiwały.
Wyobraźcie sobie, że wspinacie się na stromą górę. Jesteście doskonale zabezpieczone linkami, haczykami i innymi bajerami, więc macie pewność, że nie spadniecie. Mimo to całą powierzchnią dłoni, wraz ze świeżą hybrydą na paznokciach, łapiemy się tej skały i nie idziemy naprzód. Jaki z tego wniosek? Czasem kurczowe trzymanie się czegoś, przyniesie więcej szkody i bólu niż pożądanych efektów. Ponadto, stanie w miejscu nie sprawi, że dojdziemy na szczyt.
Teraz przekładając metaforę na życie, kilka faktów i zasad:
- przyjaźń damsko-męska jest możliwa. Trzeba tylko wejść w nią bez oczekiwania ewentualnego związku. W zasadzie jedyne oczekiwania, jakie powinnyśmy mieć, to zyskanie super wartościowego człowieka, który wniesie coś w nasze życie.
- nie niszczymy swojej hybrydy na paznokciach myśląc, że z niby-relacji narodzi się płomienne uczucie (to się zdarza, ale nie za wszelką cenę). Z drugiej strony nic na siłę, zero presji – puść się, nie spadniesz!
- przyjaźń z mężczyzną pozwala lepiej zrozumieć siebie nawzajem, a to z kolei pokazuje, czy faktycznie z tej mąki ulepi się rumiany bochenek.
- nie z każdej przyjaźni damsko-męskiej będzie związek… i nie po każdym związku będziecie się przyjaźnić, to zawsze działa w dwie strony.
Ula Ślusarczyk