ANYWHERE          TV           REDAKCJA

Prz_szłość – dostaw literkę. Rozmawiamy o inicjatywie Loesje

loesje_baner-1

Czasami idziemy miastem i potrzebujemy impulsu, żeby się uśmiechnąć. Taką iskierką w trudniejszy dzień jest inicjatywa Loesje. Zrób komuś dzień dobry. Pokaż zębom świat. Z punktu widzenia Drogi Mlecznej wszyscy jesteśmy ze wsi – na pewno kojarzycie te teksty z przestrzeni miejskiej. O tym jak działania Loesje rozprzestrzeniły się po Polsce opowiada Marta Twarowska.

Zrób komuś dzień dobry. Pokaż zębom świat. Z punktu widzenia Drogi Mlecznej wszyscy jesteśmy ze wsi

Karina Jaworska: Podstawowe pytanie, czym jest Loesje?

 
Reklama

Marta Twarowska: To jest działanie, które powstało w Holandii w latach 80. Wszystko zaczęło się od grupy znajomych, którzy pewnego dnia spotkali się i szukali alternatywy dla negatywnego przekazu w mediach, dla różnych wydarzeń z otoczenia. Zaczęto pisać proste teksty na czarno-białych plakatach. Plakaty podpisano tak, jakby stała za nimi jedna osoba. Nie chcieli jednak przypisywać autorstwa komuś z grupy. Zdecydowano, że będzie się za nimi kryła młoda, energiczna dziewczyna, obserwatorka rzeczywistości, która komentuje bieżące wydarzenia. Tak powstała postać Loesje. To bardzo popularne imię żeńskie w Holandii, tak jak u nas byłaby Lusia albo Luśka. Zaczęto powielać te plakaty na kserokopiarkach, dlatego są czarno-białe. To była najłatwiejsza forma powielania w tamtych czasach. Plakaty pojawiły się na mieście, później rozniosło się to na cały kraj, potem na kraje sąsiedzkie, a po upadku muru berlińskiego doszła też na wschód. Parę razy miałam możliwość spotkać się z Holendrami – byli bardzo miło zaskoczeni, że wiem czym jest Loesje.

Od kiedy działacie w Polsce?

Początki w Polsce sięgają 2004 roku. Może to dziwić, ale Loesje najpierw pojawiły się nie w Warszawie, a w Kielcach. W inicjatywę angażowało się coraz więcej osób – dzięki temu udało się rozszerzyć działalność. Obecnie jesteśmy głównie obecni w Warszawie, ale w innych miastach też sprawnie działamy. W Szczecinie, Krakowie, w Hrubieszowie, wszędzie gdzie jest większe zainteresowanie. Działamy też w każdym miejscu, w które zapraszają nas na warsztaty.

Czemu mają służyć te czarne teksty na białym tle, co promujecie?

Tematy tekstów są bardzo różne, od tekstów prozaicznych, które mają poprawić humor, być pozytywnym mottem na każdy dzień, aż do tematów poważniejszych – społecznych, politycznych, ekologicznych, dotyczących relacji międzyludzkich, które mają skłonić odbiorcę do refleksji. Czasami nawet wywołać dyskusje. Mamy plakat z użyciem feminatywów, który za każdym razem wywołuje w mediach społecznościowych dyskusję. Pod żadnym tekstem nie ma chyba aż tylu komentarzy. Pewnie dlatego, że to temat na czasie, wciąż budzący wiele emocji. Każdy ma swoje racje i ludzie się o to kłócą. Kłótnie to nie nasza idea, ale chcemy tworzyć hasła, które w krótkiej formie zawierają dużo treści, które mają wiele znaczeń i gier słownych. Nie chcemy na pewno, żeby teksty były odbierane negatywnie czy obraźliwie. Powinny to być teksty pozytywne, ale nie zawsze wesołe. Ich głównym zadaniem jest otwieranie odbiorców na świat i ludzi.

Czy po reakcjach ludzi w mediach i na mieście widać, jakie teksty są najbardziej nam potrzebne?

Wszelkie hasła z prostym i pozytywnym przekazem. Nie wiem jednak, czy są jakieś konkretne tematy. Staramy się raczej zachowywać różnorodność. Wszystkie teksty powstają na warsztatach, które prowadzimy – możemy je wtedy jakoś ukierunkować, ale zazwyczaj proponujemy różnorodne tematy. Pytamy się uczestników o czym chcą dyskutować. Warsztaty mają formę burzy mózgów na papierze. Każda kartka to osobny temat. Każdy może napisać, co myśli. Potem wybiera się to, co ma największy potencjał.

W jakiej formie się to potem ukazuje?

Teksty, w których widzimy największy potencjał przerabiamy dalej. Sprawdzamy czy to na pewno teksty autorskie, czy nigdzie się nie powtarzają. Potem są warsztaty redakcyjne, na których dogadujemy ich finalne brzmienie. Potem robimy z tego plakaty do zasobów na stronie Loesje. Stamtąd można je dowolnie pobierać i wykorzystywać do celów niekomercyjnych. Można taki plakat wydrukować, powiesić w pokoju albo komuś podarować.

Loesje nie znajdziecie na wystawach czy wernisażach – dlaczego postawiliście na tą przestrzeń miejską?

To chyba wynika z pierwotnych założeń – ma być łatwo dostępne i dla każdego. Wszystko zaczęło się w czasach, w których nie było internetu. Najprostszymi  sposobami, żeby szerzyć te hasła, były street art i rozklejanie plakatów w mieście. Kierowała tym idea społeczna. Swobodny dostęp dla każdego. Można stać na pasach, zobaczyć wlepkę na sygnalizatorze i wpaść na jakąś refleksję, albo uśmiechnąć się na dzień dobry.

Jak rozprzestrzeniają się Loesje?

Wlepki rozdajemy na warsztatach, więc każdy, kto w nich uczestniczył, może sobie je wziąć i rozdać rodzinie czy znajomym. Murale to zazwyczaj większe przedsięwzięcie. Pozyskujemy wtedy fundusze, ścianę i zgody potrzebne do malowania muralu. 

A te małe, na przykład na chodniku?

Mamy czasem akcje, na przykład z pasażem „Wiecha”, że na terenie płyt, które należą do nich, możemy sobie legalnie malować. Ostatnio kawiarnia na Bielanach się z nami skontaktowała. Organizowaliśmy warsztaty i przed wejściem nasprejowaliśmy im kilka tekstów. Gdy pytamy, skąd osoby uczestniczące w warsztatach dowiedziały się o Loesje, to zazwyczaj mówią, że albo z internetu, albo gdzieś nas zobaczyli, na przykład na chodniku lub muralu. Ja sama dowiedziałam się o Loesje dzięki wlepce na sygnalizatorze. Wygooglowałam co to jest, znalazłam, spodobały mi się teksty, poszłam na warsztaty i tak zostałam. To już będzie 8 lat, a ja wciąż uwielbiam zabawę słowem.

Nie każdy wie, ale Loesje ma rodzinkę. Dlaczego?

Podczas tworzenia tekstów często mówiliśmy sobie: „Fajny tekst, ale ta młoda dziewczyna by tego nie wypowiedziała”. Stworzyliśmy więc jej rodzinę i podpisujemy – młodszy brat, babcia, ojciec, kot. Teksty podpisane przez młodszego brata pasują do zbuntowanego nastolatka. Teksty napisane przez babcie mają fajny charakter. To nietypowa babcia, dlatego mówi, że lekarz zaleca jej nowego chłopaka na cholesterol.

W każdym kraju Loesje jest taka sama, ma rodzinę?

Myślę, że tak. Staramy się trzymać założeń wymyślonych w Holandii. Różnice są raczej w działaniach – czy jest się zorganizowaną fundacją, czy oddolną grupą, kolektywem. My skupiamy się w Polsce na organizacji otwartych warsztatów. Współpracujemy z organizacjami, wydajemy kalendarz-zrywkę. Z kolei grupa prężnie działająca w Berlinie tworzy wiele projektów programu unijnego Erasmus+. Spotykają się tam osoby z różnych krajów.

Chciałam zaznaczyć, że Loesje to nie tylko namacalny efekt w formie tekstu. Organizujecie warsztaty kreatywnego pisania, gry terenowe, improwizacje teatralne. Jak to się stało, że macie taki szeroki wybór?

To efekt projektu, który powstał w ostatnich latach. Ubiegałyśmy się o dotacje z funduszy publicznych, np. warszawskiego Biura Kultury. Musiałyśmy rozpisać plan wydarzeń i chcieliśmy jakoś poszerzyć kontekst Loesje. Zauważyłyśmy, że można to fajnie powiązać z impro. To ma wiele wspólnego z kreatywnym pisaniem, tam też nieraz trzeba się wykazać spontanicznością. Zaczęłyśmy się też zastanawiać, czy teksty Loesje można przetłumaczyć na polski język migowy. Powstał z tego projekt współpracy ze społecznością osób posługujących się polskim językiem migowym. Staramy się poszerzać naszą działalność, wciąż szukać i próbować czegoś nowego.

I co, można przetłumaczyć tekst na język migowy?

Tak, chociaż to bardziej interpretacja, opisanie tekstu i jego znaczenia. Została też wydana publikacja od Loesje, trochę naukowa, która mówi o tłumaczeniach tekstów na inne języki, o interpretacji. Można się z tego wiele dowiedzieć.

Jak stać się częścią społeczności Loesje?

Można szerzyć teksty. Rozdawać je znajomym, przesyłać dalej, wystarczy wejść na stronę Loesje. Można przyjść na warsztaty, ma się wtedy wkład w powstawanie tekstów. Na warsztaty trzeba się zapisać, ale są one otwarte, darmowe i przystępne dla każdego, często też z tłumaczeniem na język migowy. Wystarczy śledzić wydarzenia w naszych mediach społecznościowych. Można też nas zaprosić na warsztaty. Współpracujemy ze szkołami, organizacjami, instytucjami i nawet firmami. Chociaż te dla firm mają inną formę, bo nasze teksty z założenia nie są komercyjne. Jednak bazujemy wtedy na formie kreatywnego pisania – pokazujemy grupie, jak można wykorzystać to do tworzenia różnych treści. Możliwości jest sporo.

Czy masz jakiś swój ulubiony tekst?

Mam sporo, które do mnie przemawiają i jak je czytam na nowo to je bardzo lubię. Jednak ulubionym jest chyba: Sex  gluten  rock&roll / babcia Loesje.

Autorka: Karina Jaworska

Share this post

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

PROPONOWANE