ANYWHERE          TV           REDAKCJA

Beniamin Sobaniec: dajmy muzyce przestrzeń do refleksji

Alicja Pruszyńska

IMG_3857

Beniamin Sobaniec to charyzmatyczny wokalista, który nie boi się wychodzić poza muzyczne schematy. Przygodę z muzyką rozpoczął już w 2010 roku, kiedy to wraz z założonym przez siebie zespołem Roots Rockets zbierał duże doświadczenie sceniczne, grając m in. na scenach festiwalowych, takich jak Woodstock, Jarocin, a także docierając do finału IX edycji programu Must Be the Music. Oprócz wielu zagranych koncertów, na koncie ma kilka wydanych płyt oraz kompozycje różnych gatunków muzycznych, takich jak reggae, blues czy rock. Po rozpadzie zespołu i kilku latach przerwy, Beniamin powrócił do muzyki, rozpoczynając swoją solową karierę. 

Aktualnie, pod okiem mentora Grzegorza Skawińskiego, tworzy utwory charakteryzujące się brzmieniami, których w dzisiejszych czasach nie słyszymy często. Jak sam twierdzi, lubi działać na przekór trendom. Jak to jest tworzyć dzisiaj muzykę ponadczasową i czy w świecie szybkich, tanecznych hitów jest miejsce na długie, głębokie i niebanalne ballady? O tym, jaką drogę w życiu trzeba przejść, by zrozumieć co ci w duszy gra i co jest ci przeznaczone, artysta postanowił opowiedzieć redaktorce Alicji Pruszyńskiej osobiście. 

Alicja Pruszyńska: Ben, na rynku muzycznym zaistniałeś już ponad 10 lat temu. Ze swoim zespołem śpiewałeś w tym czasie na dużych scenach. Za tobą finał Must be the Music czy Przystanek Woodstock. Zapowiadało się na rozwój świetnej kariery muzycznej. Zespół się później rozpadł, a ty na moment odszedłeś od muzyki. Dlaczego? 

 
Reklama

Beniamin Sobaniec: Tak, dokładnie to już 13 lat. W 2013 roku wydaliśmy pierwszą płytę i od wtedy tak naprawdę można liczyć czas, gdy jest się prawnie na rynku. Przerwa była oczywiście związana z perturbacjami w zespole. Wiesz, byliśmy chłopakami z małego miasta i każdy z nas chciał przeć w swoją stronę. Wydawało nam się, że jesteśmy niezniszczalni, najlepsi i wszystko wiemy lepiej. Tylko że ja często byłem z przodu, bo jeździłem chociażby na wywiady po całej Polsce i zacząłem widzieć, jak to wszystko funkcjonuje. Nie byłem tak zamknięty na postrzeganie rzeczywistości, a do reszty zespołu nie dochodziło, że na przykład ktoś może nam w czymś pomóc i wskazać drogę. Oni uważali, że nikt spoza małego miasteczka nie powinien w nas ingerować, bo „my przecież wiemy najlepiej”. To chyba doprowadziło do zgrzytu, bo ja jestem ambitnym artystą, lubię chłonąć wiedzę na temat wokalu, pisania tekstów, nowości muzycznych i z reguły nie lubię zatrzymywać się w rozwoju. 

Potrzebowałeś jednak przerwy, żeby spojrzeć na to wszystko z dystansem? 

Tak, musiałem odpocząć. W pewnym momencie stwierdziłem, że nie dam rady, bo ja ciągnę w swoją stronę, a oni w swoją. Wygrywaliśmy jeszcze jakieś konkursy, ale to już nie było tak, że się z tego cieszyliśmy. Kiedy na przykład wygraliśmy nagrodę 50 tysięcy złotych, zespół nie był przygotowany, żeby wykorzystać taką szansę. Nie chcieli grać, nie chcieli tworzyć nowych piosenek i czekali nie wiadomo na co. To nie jest przecież tak, że ktoś był w programie telewizyjnym, jest sławny i zaraz ktoś inny przyjdzie, zapłaci 100 tysięcy złotych, żeby wystąpić na dniach Ciechocinka. Tak to nie działa. Działa to tylko tak, że musisz ciężko pracować na swój sukces. W pewnym momencie powiedziałem, że rzucam muzykę i nie będę grał. Miałem dosyć, chciałem się zatrzymać i odciąć od zespołu. Ze względu na kontrakt musiałem wydać jeszcze płytę, ale zaraz później powiedziałem „Dziękuję, do widzenia”. Nie wracam do muzyki i nie będę śpiewał. 

Ale miłość do muzyki okazała się jednak po czasie silniejsza? 

To się czuło jak zew. Jak we Władcy Pierścieni był ten słynny las, który wzywał cię do siebie. Uderzenia… cały czas dookoła odbicia i z każdej strony pojawiało się coś związanego z muzyką. Na początku to były takie lekkie myśli z tyłu głowy. Z każdym dniem, okazywało się to jednak coraz mocniejsze i głośniejsze. Nie dało się od tego oderwać. W końcu stwierdziłem, że wracają mi siły, wziąłem się za siebie i zacząłem grać na nowo. Wtedy też zacząłem konkretnie nad tym myśleć, planować wszystko i doszedłem do momentu, w którym jestem teraz.

Przejdźmy więc do twojej dzisiejszej twórczości. Po komentarzach i reakcjach słuchaczy widać, że wytworzonymi brzmieniami karmisz ich ducha z dawnych lat. Powiedz mi, czy masz w sobie jakąś misję, by iść na przekór dzisiejszym trendom i pokazać, że można inaczej? 

Muzyka dzisiaj bardziej się otworzyła i nie ma czegoś takiego jak typowy gatunek muzyczny. Widzisz, mamy Mroza, który gra Big-beat, czyli muzykę z dawnych lat. Nie ma typowych trendów – w przeciwieństwie do czasów, gdy była stricte muzyka bluesowa, czy w latach 80-tych disco elektronika. Teraz to się wszystko miesza. Mieszasz blues z popem lub nawet elektroniką i nie ma ograniczeń. „Selfie”, czyli jeden z ostatnich moich utworów, jest pięciominutową balladą i fakt, nie wpisuje się w dzisiejszy szablon szybkich, trzyminutowych singli, gdzie mamy krótką zwrotkę, refren i zaraz po odsłuchu nie wiemy, co się właśnie wydarzyło. Dzisiaj panuje taki muzyczny fast food, gdy piosenka przelatuje przez ciebie i nagle nie wiesz, co się w niej stało. Nie oszukujmy się, że to jest związane też z finansami. W moich utworach wracamy do korzeni. Dajmy muzyce przestrzeń do refleksji, dajmy temu oddychać i zastanówmy się nad tekstem, żeby to wszystko ze sobą płynęło. W „Selfie” mamy opening w piosence, spokojne wejście do zwrotki, rozwinięcie przy wejściu na refren, który jest spokojniejszy. W muzyce o to przecież chodzi, żeby tworzyć treści, które formują duszę poprzez różne przekazy, które niosą też za sobą pewną wartość. 

Czyli najważniejsza jest dla ciebie sfera tekstowa? 

Jako artysta mogę pokazywać swoje doświadczenia życiowe, obserwacje i moją wizję świata. Zauważyłem, że to ważne przy innych moich utworach, bardziej pesymistycznych. Słuchacze pisali do mnie wtedy, że dziękują za piosenkę, bo podniosła ich na duchu myśl, że ktoś o tym śpiewa, ktoś też to widział, ktoś też to czuje. Dzisiaj niestety bywa tak, że przez muzyczną papkę nie wiadomo, o co artyście chodzi i o czym jest piosenka. Przeważnie to tylko dobra zabawa, hedonizm i różnego rodzaju używki. Ok, też lubię teksty o tym, ale te z lat 70-tych, gdzie były opisywane metaforami, a nie bezpośrednio. Zróbmy coś poetycko i ze smakiem. 

Piszesz bardzo wrażliwe teksty. Jak na co dzień przejawia się twoja wrażliwość i co ciebie inspiruje do tworzenia? 

Wszystko mnie inspiruje. Ja jestem obserwatorem. Taki trochę Sherlock Holmes, który musi wszystko wiedzieć, wszystko widzieć i po prostu czuje. Mam taki dar po swojej śmierci klinicznej, po której widzę i odczuwam świat trochę inaczej. Może nazwałbym siebie wysoko wrażliwym, bo odczuwam każde drgnięcie wszechświata i widzę z daleka, co człowiek czuje. Widzę na przykład jakieś wydarzenie, potrafię sobie to zwizualizować, zasymulować i wiem, co się w pewnym momencie dalej wydarzy. Teksty to są też moje osobiste doświadczenia, które przeżywam od dziecka plus to, co zauważam. Chcę o tym opowiadać, bo to są słowa, których ludzie potrzebują. Ludzie potrzebują wrażliwości i tego, by wiedzieli, że nie są w tym wszystkim sami.

Jak wiemy, Internet odgrywa bardzo istotną rolę dla twórców muzycznych. W ostatnich czasach bywa też tak, że daje on możliwość osiągnięcia szybkiego sukcesu, wrzucając mało wartościowe treści bez wielkiego nakładu pracy. Jak ty się do tego odnosisz jako osoba, która przez lata ciężko pracuje nad swoją twórczością? 

Twórcy muzyczni w pewnym momencie musieli przejść do Internetu, a wszystko tak naprawdę zaczęło się od Jobs’a. Kiedyś sprzedawało się albumy, a teraz sprzedaje się też pojedyncze piosenki. On z wytwórniami doszedł do tego, że można włożyć płytę do iTunes, ale pojedynczy utwór również można kupić. Odbiorcy dzięki temu wyciągali sobie hity i te piosenki, które lubią. Jeśli chodzi o ten szybki sukces, to tak to działa, nie ma o co być zazdrosnym i denerwować się, że komuś się udało, wrzucając utwór w gorszej jakości. Wiadomo, że rynkiem rządzą odbiorcy i jak coś „chwyci”, to nie ma co się tym przejmować. 

Na co dzień współpracujesz z Grzegorzem Skawińskim, który jest także producentem twoich utworów. Jak to jest pracować z legendą polskiej sceny muzycznej? 

Uważam, że młodzi polscy artyści powinni uczyć się od Grzegorza i od zespołu Kombii tego, w jaki sposób grać, jakie mieć obycie na scenie i jak być też człowiekiem poza sceną. Czuję, że to jest mój mentor, który pokazuje mi jak tworzyć i dzięki temu sporo się od niego uczę. Niektórzy artyści strzegą swoich tajemnic, a przy Grzegorzu jest zupełnie inaczej, bo potrafi jawnie pokazać, jak to wszystko wygląda. 

Wspominasz też, że artyści często lubią „bujać w obłokach”. Na ile ty uważasz się za taką osobę, a na ile za taką, która jednak twardo stąpa po ziemi? 

Każdy ma swoje delikatne alter ego. Też je mam, bo jak wchodzę na scenę to wychodzi ze mnie diabeł, a poza sceną jestem spokojniejszy. Tylko, że to też jest alter ego zbudowane na podstawie cech, które mam w sobie. Czasem są postaci wykreowane w całości, które wymyślają siebie na scenie, a w rzeczywistości w ogóle tego nie czują. Ja tworzę swoje alter ego sceniczne na bazie cech, które jednak w sobie posiadam. Czasem tylko nie wypada tego pokazywać. Wolę być spokojniejszy i nie bujać w obłokach na co dzień, bo trzeba też być jednak biznesmanem. 

Nawiązałeś do piosenki „Selfie”, która jest piękną balladą o miłości. Powiedz, jakich nowości możemy się od ciebie spodziewać w najbliższym czasie, na co odbiorcy mogą czekać?

Na mnie oczywiście w pełnej odsłonie (śmiech). Kolejny utwór to tym razem typowy singiel 3:20, ale dalej w mojej konwencji. Piękny, romantyczny tekst o miłości. Zresztą uważam, że każda piosenka jest o miłości. Kocham kochać (śmiech), więc będzie super, piękny singiel z metaforami, przy którym będzie można rozmarzyć się muzycznie.   

Fot. Beata Kobiela 

Share this post

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

PROPONOWANE