Lastowicze to doradcy podróży w małżeńskim wydaniu. Kolorują tę planetę uśmiechem i energią jednorożca, która sprawia że wybór wakacji zamienia się w przygodę. Otwierają oczy turystom na kruczki i mały druk w umowach, na prawa i obowiązki klienta, pracują nad świadomością w wyborze wakacji. Na See Bloggers odpowiedzieli na kilka pytań naszej redaktorki, Alicji Janik.
Alicja Janik: Co takie wydarzenia jak See Bloggers, czyli konferencja dla twórców internetowych, dają dużym twórcom internetowym, którzy mają już sporą rzeszę obserwujących i działają w internecie już dłuży czas?
Izabela Kołłb-Sielecka: Zdecydowanie jest to czas kiedy zaciera się granica miedzy ludźmi, którzy tworzą w Internecie i tymi, którzy Internet przeglądają. Czasem twórców internetowych traktujemy bardzo mitycznie – gdy widzimy osobę, którą obserwujemy, która jest dla nas jakimś autorytetem, która jest dla nas inspiracją, to mamy w sobie opór. A takie wydarzenie powoduje, że to się trochę zaciera, otwieramy oczy i myślimy: „kurczę, my jesteśmy dokładnie tacy sami”. Mamy te same lęki i obawy przed tym, że będziemy źle ocenieni czy niezbyt dobrze będziemy się tu czuć. My wszyscy mamy w sobie te same odczucia.
Grzegorz Kołłb-Sielecki: Co najlepsze, ja się nie czuję wcale człowiekiem Internetu, a okazuje się, że tak jesteśmy postrzegani. My po prostu to, co robimy na co dzień, umieszczamy w social mediach. To się tak fajnie rozeszło i zostało zaakceptowane. Chociaż cały czas jest to dla nas coś nowego.
Myślę, że sporo osób wciąż zapomina, że social media to kreacja. Pokazujemy tam tylko to, co chcemy. Zresztą, mam wrażenie, że praca w social mediach jest wciąż traktowana niepoważnie. Choć powoli to się zmienia. Czy dla Was to jest pełnoetatowe, szczegółowo rozpisane zadanie czy jednak nadal macie z tego zabawę i luz?
Izabela: Totalny freestyle. Jestem ogromną przeciwniczką schematów. To ma żyć, to ma płynąć. To ma być taka kreatywność po naszemu. Bardzo nie lubimy kierować się jakimiś statystykami czy trendami.
Grzegorz: Początki takie były. Staraliśmy się gonić algorytm i za nim nadążyć, ale w pewnym momencie okazało się, że to nie jest po naszemu.
Izabela: Tak, to wpędza nas w jakieś poczucie winy, bo na przykład nie było publikacji o tej porze, o której miała być. Jest jeszcze coś takiego jak życie, które jest dla nas priorytetem. Życie w Internecie też jest dla nas bardzo ważne. Tworzenie marki osobistej w sieci jest wyzwaniem. Dzielimy się naszą codziennością w sieci, ale nie zapominamy, że offline jest życie, o które chcemy zadbać najbardziej.
Tworzycie video z waszych podróży. To taka wyższa szkoła jazdy. Gdzie poszukujecie inspiracji do tego, by tworzyć filmy, które nieustannie będą zaskakiwać waszych odbiorców?
Izabela: Ja się właśnie ostatnio zastanawiałam nad tym, co w tych filmach jest takiego wyjątkowego. Mam wrażenie, że tam nic szczególnego się nie dzieje.
Grzegorz: A może chodzi o to, że są kreowane właśnie przez nas.
Izabela: Kochamy świat i kochamy go przedstawiać tak, jak my go widzimy. Czasem to nie musi być kolorowa kiecka kręcąca się na tle wieży Eiffla, to może być siedząca Lastowiczka i Kapitan na trawie pośrodku niczego.
Grzegorz: My się super uzupełniamy w tym naszym duecie. Bo Iza jest wizjonerką, a ja jestem bardziej odtwórczy i techniczny, więc latam dronem i robię zdjęcia.
Izabela: Jest to bardzo po naszemu. Wcześniej było to dyktowane potrzebą odbiorcy, a teraz naszą potrzebą.
Czyli nie zastanawiacie się nad tym jaki będzie odbiór followersów, tylko czy wam się podobają stworzone przez was materiały?
Izabela: Zdecydowanie tak. My nie robimy rzeczy na pokaz. Jesteśmy przekonani, że po drugiej stronie są ludzie, którzy jeśli mają do nas trafić, to trafią. Więc jak mielibyśmy robić coś pod kogoś, to nigdy to nie będzie nasze.
Jesteście doradcami podróży, chociaż chyba powinnam powiedzieć inaczej – spełniacie podróżnicze marzenia waszych klientów. Jesteście w tej branży kilkanaście lat. Co Was napędza do tej pracy?
Izabela: Jesteśmy w branży 16 lat, nasze początki były zupełnie inne. Żyliśmy w przekonaniu, że biuro podróży to jest pani za biurkiem, podpisanie umowy i do widzenia. W pewnym momencie zrozumieliśmy, że my naprawdę mamy genialną misję do zrobienia. To nie może być po prostu sprzedaż wycieczek – to jest spełnianie cudzych marzeń. To nie może kończyć się tylko na umowie. Staramy się kreować pewną opowieść. Czasem to nasze życie jest nudne, pełne rutyny. Przychodzi wtedy jednak moment, w którym możesz ruszyć w świat. Więc czemu tej bajki nie zamienić na jeszcze większą bajkę? Chcemy stworzyć zupełnie inny obraz doradców podróży. Nie chcemy być tylko i wyłącznie sprzedawcami, chcemy być wsparciem. Takim aniołem stróżem, który jest w momencie, kiedy turysta tego potrzebuje.
A jakie jest Wasze podróżnicze marzenie? Gdzie jeszcze nie dotarliście?
Izabela: Chyba tam, gdzie święty spokój trwa dłużej niż dobę.
Grzegorz: Chociaż ten święty spokój ostatnio udaje nam się odnaleźć. Jesteśmy za to bardzo wdzięczni. Natomiast często zadają nam to pytanie, a to się często zmienia.
Izabela: Kiedyś wymyślaliśmy sobie bardzo odległe destynacje, na przykład moim marzeniem była Polinezja Francuska albo Australia. Mam wrażenie, że wybieraliśmy te marzenia wiedząc, że tego nie spełnimy. A w chwili kiedy możemy te marzenia zamieniać na cele, to nagle się okazało, że te odległe destynacje są na wyciągnięcie ręki. Zmieniły się też nasze priorytety, więc na ten moment nie mamy w głowie żadnych dalekich podróży. Bardziej ciągnie nas energia, więc to może być po raz dziesiąty Turcja czy Egipt. Podążamy za nią.
Jesteście w stanie wskazać jedno miejsce, które absolutnie Was zachwyciło? Takie, które jest w Waszej topce?
Izabela: Może dla niektórych oklepane, ale jednak ten biały pasek, zachody słońca… żadne inne miejsce nie zachwyciło nas tak, jak Malediwy. Tam jest święty spokój, jedynym bodźcem jest człowiek, którego możesz spotkać przypadkiem na tej prawie bezludnej wyspie.
Grzegorz: Ale to też nie jest tak, jak niektórzy mówią, że może być nudno.
Izabela: To jest świetne miejsce do tego, żeby spotkać się z samym sobą. Malediwy zaczarowały nas w obrazie, ale też tym, co się tam wydarzyło – zrozumieliśmy, że wylecieć do raju nie oznacza być w raju. Czyli można polecieć do raju, a zaserwować sobie niezłe piekło. Więc to był taki przełomowy moment w naszych podróżach.
Pracujecie w tej branży wiele lat, a nadal robicie to z przyjemnością i zapałem. Co doradzilibyście młodym osobom, które poszukują swojej ścieżki zawodowej?
Izabela: Ja jestem daleka od radzenia, bo czasem trzeba przejść tą swoją drogę, żeby zrozumieć, że to był dla mnie najlepszy wybór, albo zupełnie wybór nie dla mnie. Jedyne co mogę podpowiedzieć to, żeby wypływało to z serducha, żeby nie kierować się opiniami. Bo te stereotypy i opinie potrafią nas bardzo mocno przytłoczyć. Na przykład to, że tylko ciężką pracą jesteśmy w stanie osiągnąć sukces. Nagle się wtedy okazuje, że ta nasza praca, która przez wielu postrzegana jest jako praca marzeń też potrafi dojechać na maksa. Teraz dla nas ta praca sprawia nam wiele przyjemności, ale musieliśmy przejść tą naszą drogę.
Grzegorz: Tak, tym bardziej, że my swoją drogę zawodową zaczynaliśmy oddzielnie. Ja przez sześć lat pracowałem w korporacji, Iza otworzyła wtedy biuro, a po paru latach połączyliśmy moce. Wtedy wszyscy nas pytali jak my to ogarniemy skoro będziemy ze sobą 24h na dobę i że to się na pewno nie uda. My się po prostu lubimy i to zagrało.
Piękne przejście do mojego kolejnego pytania! Niedawno mieliście 17 rocznicę ślubu, a razem jesteście już 21 lat. To dość niespotykany wynik. Jak wy to robicie?
Grzegorz: Nie wiem, czy jest na to recepta.
Izabela: My się po prostu naprawdę lubimy, chociaż kiedyś niekoniecznie.
Grzegorz: Nauczyliśmy się rozmawiać ze sobą. To też nie było tak, że cały czas było super, trzeba dać sobie czas.
Izabela: Tak naprawdę przede wszystkim polubiliśmy siebie. Ja siebie, Kapitan siebie. I nagle okazało się, że jak siebie lubimy, to możemy nawiązywać inne relacje i tak ta relacja się toczy. Dużo uczyliśmy się od ludzi, którzy przeszli taką drogę. Moją inspiracją i wzorem zawsze byli moi dziadkowie, bo oni pokazali mi, że można. To też nie było tak, że moim celem było stworzenie takiego związku, bo wręcz żyłam w przekonaniu, że to się nie uda. A jednak można to stworzyć – trzeba tylko chcieć.