Internet ma ogromną siłę. Opinie internautów mogą wnieść kogoś na piedestał, jak Keanu Reeves’a czy Pedro Pascala, ale potrafią też zupełnie pogrążyć znane i niegdyś lubiane nazwiska. To dzieje się zazwyczaj, gdy na jaw wyjdą informacje o zachowaniu gwiazdy wobec fana, obsługi np. w restauracji lub po kontrowersyjnej wypowiedzi. Internautom bardzo łatwo przychodzi ocenianie i postawienie krzyżyka na celebrytach, choć swoją wiedzę bazują na wątpliwych źródłach. Tu pojawia pytanie – czy cancel culture jest słuszne?
To zjawisko stało się tak powszechne, że zyskało własny termin. Cancel culture można przetłumaczyć na „kulturę unieważniania” lub „kulturę anulowania”. Pojawia się przeważnie w internecie – można je znaleźć na platformach takich jak Instagram, Twitter czy TikTok, gdzie użytkownicy mogą wyrażać swoje opinie. I to właśnie one są tutaj kluczowe. O ile jedna wypowiedź osoby nic nie wskóra, tak mnożąc ją przez tysiące, zyskuje znaczenie. Ofiarami kultury unieważnienia może paść naprawdę każdy, od lokalnego influencera do najbardziej znanych nazwisk w Hollywood.
Najgłośniejszą sprawą była kontrowersyjna wypowiedź jednej z najsławniejszych pisarek na świecie, czyli J.K. Rowling. Autorka książek o Harry’m Potterze podpadła w Internecie za tweety na temat społeczności transgenderowej. To nie spodobało się nie tylko osobom, których wypowiedź dotyczyła, ale również tym, którzy nie popierają zdania niegdyś lubianej przez nich pisarki. Na Twitterze polała się fala hejtu. Również gwiazdy filmów na podstawie książek Rowling sprzeciwiły się i odcięły od słów autorki. Choć ta starała się nieudolnie wygrzebać ze swoich słów tłumacząc, co miała na myśli, pogrążała się w oczach ex-fanów jeszcze bardziej.
Inną sprawą było całkowite „cancelowanie” Johnny’ego Deppa, po tym jak na świat wyszła informacja, że pobił swoją ówczesną partnerkę, Amber Heard. Ze skutkiem natychmiastowym Depp został zwolniony z ról w filmach, które miały z nim powstać lub były w trakcie kręcenia. Oczywiście internauci nie pozostawali dłużni, wyrażając swoją opinię o niegdyś lubianym aktorze, który (jak się okazało) był kobiecym bokserem. Proces sądowy Johnny’ego i Amber śledził cały świat, a krótko po jego zakończeniu powstały filmy fabularne i dokumentalne (kolejny, „Depp kontra Heard”, będzie miał premierę 16 sierpnia na Netflixie). W trakcie mogliśmy dowiedzieć się, że nie wszystko co mówiła Amber było prawdą. Zaczęły wychodzić na jaw malowanie siniaków, przekręcanie słów oraz nagrania, w których to aktorka była agresywna i groziła partnerowi. Internet szybko skreślił Amber i zaczął wybaczać Johnny’mu, choć ten również miał swoje za uszami. Ostatecznie Depp wrócił do showbiznesu, a Amber „cieszy się” ogromną nienawiścią Internautów.
Cancel culture pojawia się najczęściej w Internecie. Jest to znakomita okazja dla każdego, aby mógł zabrać głos i zostać usłyszany. Tak było m.in. w sprawie Armiego Hammera. Jedna z użytkowniczek Twittera zaczęła pisać o nieprzyzwoitym zachowaniu aktora, który ujawniał skłonności… kanibalistyczne. Kobieta udostępniła wiadomości z Hammerem poprzez tweety, a inni internauci zaczęli je udostępniać i komentować. Tym sposobem kolejne pokrzywdzone kobiety odważyły się opowiedzieć swoją historię. To był zdecydowanie pozytywny skutek cancel culture. Aktor został zwolniony ze wszystkich filmów i seriali, w których miał się pojawić, a ostatecznie trafił przed sąd. O tej sprawie można obejrzeć film „Dom Hammerów – mroczne tajemnice”.
Wracając do pytania z początku – czy cancel culture jest słuszne? Nie jest łatwo odpowiedzieć jednoznacznie. Choć kojarzy się głównie z negatywnymi skutkami dla ofiar, niesie za sobą coś pozytywnego, czyli brak przyzwolenia na nieodpowiednie zachowanie celebrytów i gwiazd. Często wybaczamy naszym idolom, szukamy dla nich wytłumaczenia, ciężko uwierzyć nam, że ulubieni artyści mogliby zrobić coś złego. Zapominamy przy tym, że to też są zwykli ludzie – popełniają błędy, mają swoje opinie oraz przekonania, które nie zawsze pokrywają się z naszymi. Na przestrzeni ostatnich lat fani potrafią oddzielić swoją sympatię od rzeczywistości. Gdy ktoś coś zawini, nie szukają wymówek i usprawiedliwień, a wypowiadają się wprost o tym, co im się nie podoba.
To jednak za mało aby przyznać, że cancel culture to w pełni dobre zjawisko. Należy pamiętać, że po drugiej stronie stoi człowiek mający emocje i uczucia, którego można zranić. Cancel culture bywa czasem przejawem cyberprzemocy, gdy internauci wkładają zbyt dużo energii w nienawiść i zaczynają grozić pobiciem, a nawet śmiercią. Cancel culture nie prowadzi do realnej zmiany w społeczeństwie, często kończy się na agresywnym tweecie czy nagraniu tiktoka. Niektórzy mogą się poczuć, że mają na coś wpływ, ale aktywizm to coś więcej. To ciężka praca, która trwa o wiele dłużej i wymaga znacznie więcej, niż pisanie agresywnych komentarzy w sieci.
O ile na tym się zatrzymujemy, cancel culture nie jest niczym więcej niż znanym nam i trudnym do zwalczenia hejtem. Jeżeli faktycznie stoją za tym jakieś czyny, a niestety rzadko ma to miejsce, to zjawisko ma szansę coś zmienić. Internet ma ogromną siłę, ale internauci muszą się jeszcze wiele nauczyć, by móc z niej faktycznie korzystać.
Marta Płochocka