Jest architektką krajobrazu, podróżniczką, a teraz także twórczynią dywanów. Oliwia Skorowska zmonetyzowała swoją zajawkę do tworzenia i robi coś, o czym marzy chyba każdy z nas – zarabia na swojej pasji. Z Julią Trojanowska rozmawia o poszukiwaniu form autoekspresji, robieniu dywanów „od kuchni” i o tym, co chciałaby powiedzieć sobie sprzed dziesięciu lat.
Julia Trojanowska: Zanim porozmawiamy o twojej twórczości – czy robienie dywanów to w Polsce niszowe rzemiosło?
Oliwia Skorowska: Zdecydowanie jest to niszowa działalność. Poruszam się w tym świecie, znajduje coraz więcej profili i widzę, że ta popularność tuftingu rośnie. Nie spotkałam jednak osoby, która znałaby kogoś innego kto się tym zajmuje. Ludzie się dziwią, kiedy na pytanie „co robisz” odpowiadam „dywany”. Myślę, że popularności przybywa, ale wciąż jest tutaj duże pole do popisu i wyrobienie sobie monopolu jest możliwe.
Masz skończone jakieś studia, kursy związane z tym rzemiosłem? Skąd w ogóle pomysł na taki biznes? W którym momencie stwierdziłaś – ok, nie chcę pracować od ósmej do szesnastej, zajmę się robieniem dywanów?
Od zawsze byłam kreatywna i całe życie szukałam różnych form autoekspresji. Był rysunek, przez chwile malarstwo, ale to zupełnie nie dla mojego temperamentu. Swego czasu najbliższe było mi robienie kolaży, ale czułam że to jeszcze nie to. Rodzice nie wpłynęli na wybór moich studiów, chodziłam na kurs rysunku przygotowawczego do egzaminów na ASP, ale przestałam to czuć i zrezygnowałam z tego pomysłu. Potem znalazłam architekturę krajobrazu i uważam, ze wybór tego kierunku był świetny. Ja uczyłam się kreatywnego i przyszłościowego zawodu, a rodzice byli zadowoleni, że to studia inżynierskie. Pracuje częściowo w zawodzie, ale dywany są dla mnie właśnie tą formą autoekspresji.
Nie wiem jaka jest moja geneza tworzenia dywanów. Wydaje mi się, że zobaczyłam na Pintereście albo Instagramie zagraniczny post. Z Polski nie znałam nikogo, kto by się tym zajmował. Długo dojrzewałam do decyzji o zakupie sprzętu, bo jestem osobą, która zapala się na wiele rzeczy, a potem one wygasają – zakup sprzętu jest rzeczą kosztowną, bo to na start jakieś kilka tysięcy złotych. Stwierdziłam, że będę do tego dojrzewać i zobaczymy, czy zostanie mi to w głowie. W końcu kupiłam sprzęt i zaczęłam wyszywać.
Architektura jest fajna, widzę się w tym, ale jest trochę zbyt techniczna. Dywany, na wielu płaszczyznach, pozwalają mi „wyżyć” się kreatywnie – sama je projektuje, nie odtwarzam wzorów, dobieram kolory włóczek. Jestem osobą, która lubi mieć wszystko pod kontrolą. Siedzę nad projektem od rana do nocy myśląc, co mogę jeszcze udoskonalić, jakie projekty stworzyć, jak to wypromować. Naprawdę się przy tym spełniam i jestem z siebie dumna, że to odnalazłam.
Jak wygląda proces tworzenia dywanu? Realizujesz swoje projekty, ale również pomysły klientów.
Teraz zajmuje się głownie tworzeniem dywanów na zamówienie. Przebojem są pupile, robię też dywany na prezenty ślubne. Chciałabym dojść do momentu, w którym będę wykonywała więcej swoich projektów. Proces wygląda tak, że dostaje od klienta informacje dotyczącą wielkości i wzoru dywanu. Na tej podstawię robię wycenę. Mam ramę dwa na dwa metry i to jest mój maks formatowy. Na podstawie wytycznych klienta rysuję projekt i wysyłam do akceptacji. Następnie muszę wybrać kolory włóczek i je zamówić. Potem wyszywam projekt na ramie. Kupiłam sobie ostatnio nowy pistolet, cały czas staram się wprowadzać jakieś nowinki. Są różne rodzaje pistoletów, ja używam cut pile, który tnie włóczkę, dzięki czemu dywany mają standardową formę. Kupiłam sobie jeszcze taki, który robi pętelki, żeby projekty były ciekawsze, miały inną fakturę. Tworzenie takiego dywanu zajmuje mi od kilku do kilkunastu godzin. Ostatnio realizowałam pięciometrowy dywan – jego wyszywanie zajęło mi około trzydziestu godzin. W przypadku metrowego projektu będzie to około czterech godzin samego wyszywania. Ale wyszywanie to dopiero początek, potem przechodzę do obróbki. Każdy dywan musi mieć oczywiście tył, więc wyklejam je specjalnymi klejami – najpierw klejem do wykładzin, który zastyga około dwadzieścia cztery godziny. Potem podklejam klejem tapicerskim, jest to zazwyczaj filc, coraz częściej również podkład antypoślizgowi. Potem przechodzę do długotrwałego procesu golenia – dywan przy wyszywaniu jest postrzępiony i trzeba go wyrównać specjalną maszynką. Łączny czas tworzenia dywanu to będzie od kilku do kilkudziesięciu godzin.
Sporo pracy. Pamiętasz swój pierwszy projekt?
Tak! To był malutki dywanik, fioletowo-żółte szlaczki. Pamiętam, że byłam przerażona – bałam się, że mnie ten proces zajara, a nie będę w stanie tego dobrze opanować. Co prawda w internecie jest coraz więcej materiałów edukacyjnych, więc da się tego nauczyć samemu, ale bałam się, że nie będę miała nawet kogo o to zapytać. Pamiętam, że gdy zrobiłam swój pierwszy paseczek z włóczki na ramie, to byłam naprawdę podekscytowana. Teraz tworzę duże formaty. Niedługo minie rok od początku tworzenia.
Jesteś samoukiem?
Tak, opierałam się w większości na zagranicznych tutorialach, bo polskich właściwie nie ma. Kiedyś widziałam wstęp do tuftingu na polskim Youtubie, ale raczej są to materiały twórców zza granicy. Niektórzy robią warsztaty, ja również chciałabym to robić. Mam nadzieję, że będę mogła to zrealizować jeszcze w tym roku.
Zapytałam o pierwszy dywan, a pamiętasz najbardziej skomplikowany?
Jednym z większych wyzwań był dywan, który robiłam ostatnio – portret tiktokera Jakuba Walewskiego. Jestem z niego bardzo zadowolona, to był mój pierwszy ludzki portret. Miałam przy nim sporo roboty, bo kształty były bardzo precyzyjne. No i oczywiście ten pięciometrowy dywan, który zajął mi rekordowo dużo czasu. Fajnie się to wspomina, ilość godzin, przesłuchanych podcastów…
Właśnie widziałam na Instagramie, że pracujesz w słuchawkach. Jakie podcasty i jaka muzyka towarzyszą ci w trakcie twórczego procesu?
Muzyka bardzo rzadko, wolę się na czymś skupić, bo czas leci wtedy szybciej. Słuchawki mam od niedawna, ale są game changerem – pistolet jest trochę głośny, więc w słuchawkach mniej się męczę. Do tego skupiam się na podcaście, więc proces jest szybszy. Słucham teraz mojego najnowszego odkrycia, podcastu Mariki Szwal „Nie-winna Sztuka”. Słuchanie o sztuce podczas wykonywania mojej pracy pozytywnie mnie nakręca. Słucham też podcastów kryminalnych, ale staram się je jednak trochę ograniczyć – pracuje wiele godzin dziennie, więc słuchanie o zbrodniach nie jest najlepszym pomysłem, muszę sobie te treści filtrować. Słucham też sporo podcastów podróżniczych, polecam „Gdziebądź – Świat i ludzie. Audycja podróżnicza”.
Pracujesz sama?
Sama. Myślę o tym, że chciałabym kogoś do pomocy, ale na tę chwilę pracuję sama i cały proces jest wykonywany przeze mnie od A do Z.
Pytam o to, bo zastanawiam się, czy to jest coś, co chciałabyś w przyszłości rozwijać i poświęcić się temu w stu procentach.
Myślę o tym bardzo poważnie. Czasami się budzę i nie dowierzam, że tak wygląda moje życie. Jestem wdzięczna losowi i sobie, że mogę tworzyć od rana do wieczora, ma to swoją publikę i mogę z tego żyć. Na tę chwilę dywany wypełniają zdecydowanie najwięcej mojego czasu i będę chciała to rozwijać, bo widzę tutaj ogromny potencjał. Wiem, że gdyby coś miało nie wypalić, to ja i tak muszę tworzyć. Nie mam problemu, żeby pracować szesnaście godzin dziennie. Ważne, że mam poczucie wolności. Miałam korporacyjny epizod, który był fajnym doświadczeniem, ale ten typ pracy zupełnie nie jest dla mnie. Freelance daje mi wolność, nie muszę nikogo o nic prosić, nie mam żadnych wyznaczonych ram, pracuje sama. Dobrze się w tym czuje i jestem gotową wziąć za siebie tę odpowiedzialność.
Powiedziałaś, że dywany wypełniają większość twojego czasu, ale podróżowanie też jest dla ciebie bardzo ważne. Masz na to teraz czas, czy skupiasz się na rozwijaniu swojej marki i narazie przystopowałaś?
W marcu wróciłam z dwumiesięcznej podróży po Azji, która doszczętnie spaliła mój budżet. Oczywiście nie żałuję, zrobiłabym to jeszcze raz i spłukała się do zera (śmiech). Teraz jestem w czasie zbierania środków, myślę o kolejnej wyprawie. Chciałabym raz w roku jeździć na dłuższą, kilkumiesięczną zimową podróż. Mając dywany jestem świadoma tego, że w okresie przedświątecznym aktywność klientów będzie bardzo duża. W tym roku się to pewnie nie uda, ale mam nadzieje, że w przyszłym roku gdzieś pojadę. Otworzyłam niedawno oficjalnie firmę, więc skupiam się teraz na tym, ale podróże mają bardzo dużo miejsca w moim sercu i nie będę z nich rezygnować, bo to też jest coś, czego potrzebuję. Są dwie pewne rzeczy w moim życiu – tworzenie i odkrywanie świata.
Widziałam, że skończyłaś niedawno 25 lat. To ćwierćwiecze jest fajnym, magicznym momentem. Co 25-letnia Oliwia chciałaby powiedzieć 15-letniej Oliwii?
Powiedziałabym, żeby się nie zatrzymywała. Że warto ryzykować i że czekają ją rzeczy, których nawet nie jest w stanie sobie wyobrazić. Ta myśl towarzyszy mi codziennie. 15-letnia Oliwia nie spodziewała się, że będzie podróżowała po Azji i miała taki zapał do poznawania świata. Powiedziałabym, żeby szła do przodu, bo jest na dobrej drodze. Na pewno ucieszyłaby się, że się spełnia i robi to, co kocha.