ANYWHERE          TV           REDAKCJA

Lepiej późno niż wcale! Late Bloomers w rozkwicie

late_bloomers

W dzisiejszych czasach nikogo nie dziwi, że osoba po czterdziestce kończy studia pierwszego stopnia, a seniorzy czynnie uczęszczają na Uniwersytet Trzeciego Wieku. Zdaje się, że w tej kwestii dojrzeliśmy do tolerancji. Jednak określenie late bloomers” pasuje nie tylko do osób, które nieco później parają się edukacją. Ten termin ma złożoną definicję. Kim są więc late bloomers i co sprawia, że właśnie tak można ich określić?

„Późno kwitnący” dorośli

Wszyscy znamy określenie „przekwitać” i wielu może się to kojarzyć właśnie z bohaterem tego oto tekstu – nic bardziej mylnego. Late bloomer to ktoś, kto osiąga sukcesy i rozwija się, ale znacznie później niż inni ludzie. Często jednak to określenie dominuje wśród artystów. Znany i uwielbiany na całym świecie Andrzej Sapkowski, twórca sagi o Wiedźminie, jest takim late bloomerem. Swoją pierwszą książkę (nie licząc wcześniejszych opowiadań) wydał po czterdziestce, a co za tym idzie  jego kariera, można śmiało rzec, rozkwitła późno, ale jakże owocnie.


Ogółem wśród pisarzy takich przykładów można mnożyć. Mamy Aleksandra Głowackiego pseudonim „Bolesław Prus”, jest też Tadeusz Boy-Żeleński – lekarz, który w wieku trzydziestu dziewięciu lat doczekał się wydania swojego pierwszego zbioru wierszy. Wyszli oni poza schematy rozwijania kariery w młodym wieku i zdominowali rynek pisarski właśnie jako late bloomersi

 
Reklama

Ale late bloomers to też ludzie, którzy rezygnują z dotychczasowego życia na rzecz podróży. Jeszcze inni dopiero w dojrzałym wieku mają odwagę wyznać coś, co ukrywali całe życie, np. rzeczywistą orientację seksualną, chorobę czy własne poglądy na konkretny temat.

Zbierając wszystkie powyższe przykłady, można zatem wyłonić pewne zależności, które kwalifikują daną osobę do bycia late bloomerem. Śmiało można stwierdzić, że jest to człowiek wychodzący poza utarte w społeczeństwie schematy, a tym samym przełamując własne zasady i wprowadzając istotne zmiany. Nie zwraca on uwagi na to, że „już” ma 40, 50 czy 80 lat. Mało tego, właśnie to jest dla niego czymś, co napędza go w rozwijaniu swojej kariery lub wprowadzania zmian w życiu prywatnym, nierzadko w miłosnym.  

Życie miłosne późno kwitnących”

Wiecie już, że late bloomers nie wpisują się w powszechnie obowiązujące schematy. Ale jak jest u nich z miłością? Cóż, można powiedzieć, że spada ona na dalszy plan. Takie osoby później decydują się na jakikolwiek związek, nie mówiąc już o stosunku seksualnym. Jest to też kwestia priorytetów – każdy z nas ma inne, co również ma wpływ na nasze finalne decyzje. 

Patrząc na obecny świat, śmiało można postawić tezę, że większość z nas w miłości jest late bloomerem. Dlaczego? W dzisiejszych czasach dużo osób skupia się na rozwoju, chce znaleźć swoje miejsce w życiu zarówno zawodowym, jak i prywatnym. Widzę to doskonale na swoim przykładzie, ale nie zdziwię się, jeżeli i u was sytuacja może być podobna. Kiedy ja kończyłam licencjat, moi znajomi witali na świecie drugie dziecko i brali ślub. Wtedy w głowie człowieka rodzi się jakaś niewytłumaczalna presja, że ja też muszę, bo to „już czas”. Nic bardziej mylnego. 

Late bloomers wyznają zasadę, że ich dobro jest ponad wszystkim. Najpierw to oni mają czuć się dobrze ze sobą, zaakceptować i pokochać siebie, a dopiero później chcą się z kimś związać na poważnie. To brzmi może utopijnie, ale tak faktycznie jest – choć, jak to bywa w życiu, nie zawsze jest to takie proste. Często kiedy przychodzi czas lub ochota (w końcu jesteśmy tylko ludźmi) na randkowanie, okazuje się, że late bloomers muszą mierzyć się z częstym odrzuceniem. Nie ujmując nikomu, widocznie jest to znak większej dojrzałości psychicznej lub brakiem akceptacji samego siebie. Bez tego nie ulepi się żadnej długotrwałej, poważnej relacji.

Czyli…?

Late bloomers to „outsiderzy”, których jest coraz więcej. Chcą wypisywać się z powszechnie uznanych schematów. Nie robią czegoś, bo „wypada, „już czas”, „za późno”. Robią, co uznają za słuszne w konkretnym momencie swojego życia. Idą na studia dziesięć albo czterdzieści lat po maturze, piszą swoją pierwszą książkę w wieku czterdziestu pięciu lat, po raz pierwszy całują się po osiemnastce.

Nie ma nic złego w późnym zakwitaniu. Po prostu idziesz z flow – tak, jak dyktuje serducho. A, że trochę później niż reszta, to nie ma znaczenia, jeśli czujesz się szczęśliwy/a. 

Autorka: Ula Ślusarczyk

Share this post

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

PROPONOWANE