Centrum dużego miasta, słoneczny, piękny dzień, na słuchawkach Twoja ulubiona jesienna składanka, w ręce kubek kawy na owsianym mleku. Idziesz pewnym siebie krokiem na swój mental health walk, czując się jak bohaterka serialu z Netflixa. Co ważne – główna bohaterka. Oczy wszystkich przechodniów są skierowane na Ciebie. A przynajmniej powinny być skierowane. Tylko czy ten hiperindywidualizm faktycznie jest taki zdrowy, jak się go promuje?
(Zachodni) fokus na jednostkę
Być może nie słyszeliście tego określenia, ale zapewne już Main Character Syndrome obiło Wam się o uszy. To popkulturowe zjawisko obserwowane głównie na Tik Toku, gdzie niczym niechciany SPAM wyskakują nam filmiki nawołujące do priorytetyzowania siebie, zdrowego egoizmu, romantyzowania życia. Masz zachowywać i czuć się jak GŁÓWNY bohater swojego filmu. Ten trend szczególnie dobrze przyjął się w społecznościach nastawionych na jednostkę, czyli w Stanach i w Europie Zachodniej, a trochę gorzej w kulturach wschodnich (tutaj przy okazji polecę świetny odcinek podcastu O Zmierzchu – „Emocje mają paszporty i narodowości”, który omawia te różnice właśnie).
Wydawać by się mogło, że nie ma w nim nic złego, zwłaszcza gdy przeniesiemy to na nasze, polskie podwórko. Pokolenia naszych babć i mam to przecież pokolenia kobiet spychanych na margines, sprowadzanych do roli kur domowych, nauczonych poświęcania się dla innych. I to są właśnie schematy, od których chcemy uciekać, mogąc wreszcie otwarcie powiedzieć: „dziś mnie nie ma dla świata, bo dbam o SIEBIE”. Gdy jednak to „dziś” wydarza się codziennie, zapala mi się w głowie delikatnie pomarańczowa lampka. Jeszcze nie czerwona, ale coś tu mi się nie zgadza. Super jest mieć czas dla siebie. To ogromny komfort, którego wciąż wiele kobiet na całym świecie nigdy nie zazna. Czy jednak czynienie z tego stylu życia i wręcz czegoś, dzięki czemu czujemy się lepsi od innych, jest takie w porządku?
In my healing era!
Zauważyłam, że to szczególnie dziewczyny po niedawnych, przykrych rozstaniach wpadają w ten schemat. Mają swoją healing era, w której lepią gliniane kubeczki, chodzą same do restauracji i zbierają jesienne liście, wszystko skrupulatnie dokumentując na swoich profilach. I taki czas jest bardzo potrzebny! Nie zrozumcie mnie źle. Zastanawiam się tylko, dość głośno, czy i w self care powinniśmy mieć jakiś umiar?
Od skupienia na sobie jest przecież tylko krok do hiperindywidualizmu, a co za tym też często idzie – samotności. Chyba najlepszym przykładem hiperindywidualizmu jest głośna sytuacja z przepisem na zupę fasolową, który wrzuciła jedna z Tik Tokerek. Pod filmikiem znaleźć możemy komentarz, w którym ktoś sfrustrowanym tonem pyta: „a co, jak nie lubię fasoli?”. Kurtyna.
Żyjąc w bańce spersonalizowanych social mediów, jesteśmy jak ta jesieniara leżąca ciągle na kanapie pod swoim ulubionym, ciepłym kocykiem. Gdy tylko ktoś na moment próbuje ją odkryć albo pokazać, że hej, może spróbuj zamiast koca z wełny merino, tego z wełny alpaki, wścieka się. Czuje dyskomfort. Nie może pogodzić z faktem, że coś nie jest w stu procentach do niej dopasowane – a przecież powinno, w końcu zasługuje na to, prawda?
100 lat samotności?
To jest właśnie to, co zaczęło przeszkadzać mi w kontach promujących dbanie o siebie – założenie, że wszystko musi być o NAS, dla NAS, pod NAS. To nie tylko stanowi podwaliny do roszczeniowości (i licznych rozczarowań), ale też wpędza nas w pewną pułapkę. Miło spędzać czas ze sobą. Ale miło spędzać też go z innymi! Banalne, ale i tak zaraz usłyszę „ja wolę być sama!”, „samej mi dobrze!”, „relacje z innymi są dla mnie toksyczne!”. Rozumiem to. Obcowanie z drugim człowiekiem zawsze wiąże się z ryzykiem. Ale koniec końców, gdy już wyjdziemy z naszej healing era, warto otworzyć się ponownie na świat. I to nie tylko warto, bo ja tak piszę, ale na przykład dlatego, że przedłuża to życie.
W mini-serialu dokumentalnym „Żyć 100 lat: Tajemnice niebieskich stref” wraz z twórcami podróżujemy po miejscach, w których notuje się największe stężenie stulatków i jednym z czynników, który na to wpływa, jest silnie zżyta społeczność. Społeczność, która wspólnie uprawia sport, gotuje, spotyka się na wieczorną partyjkę kart czy opiekuje się najstarszymi członkami. Jeżeli więc tak bardzo zależy nam na zadbaniu o siebie, paradoksalnie nie możemy żyć tylko dla siebie.
Na koniec, w kontekście tego, że kiedy to piszę, numerem drugim karty Na czasie na polskim YouTube’ie jest posiedzenie Sejmu, chciałam wspomnieć o jeszcze jednym zagrożeniu hiperindywidualizmu. Politycznie hiperindywidualizm nie ma racji bytu. Zmiana jest działaniami wspólnoty i jej potrzebuje. I myślę, że wszystkie strajki i akcje, które zaczęły się po pamiętnym wyroku Trybunału Konstytucyjnego, są pięknym zaprzeczeniem tak promowanej kultury hiperindywidualizmu właśnie.