Gotowi na zwieńczenie sezonu nagród? Najważniejsze statuetki branży filmowej rozdane zostaną w nocy z niedzieli na poniedziałek. Karolina Kołodziejczyk i Julia Trojanowska obejrzały prawie wszystkie filmy nominowane w najważniejszych kategoriach i bacznie obserwowały to, co wokół nich się działo. Poniżej prezentują swoich faworytów w kategoriach, które raczej nie padną ze sceny w Dolby Theatre, ale uważamy je za równie ważne, co „Najlepszy film”. Zatem popcorn w dłoń i zapraszamy do całkowicie subiektywnego, oscarowego zestawienia.
1. Największe zaskoczenie
Julia: Przesilenie zimowe
Film prawie przeoczyłam – nie był tak napompowany jak Barbieheimer, nie przyciągał plakatem jak Biedne istoty. Mimo wszystko, skuszona kilkoma recenzjami na IMDb i Letterboxd, wybrałam się na seans, który przerósł moja oczekiwania (a raczej ich brak). Przesilenie zimowe Alexandra Payne’a to przede wszystkim uczta słowa, chociaż historia do skomplikowanych nie należy. Oto trójka bohaterów – zrzędliwy nauczyciel historii, nieznośny uczeń i kucharka, którzy z różnych względów muszą zostać w szkole podczas ferii zimowych. Po drodze wydarzą się rzeczy, które zmienią nie tylko ich relacje, ale również ich samych. Perfekcyjny scenariusz, tytanowe aktorstwo (Da’Vine Joy Randolph zgarnia nagrody za najlepszą drugoplanową rolę kobiecą) i niespieszne tempo opowieści składają się na seans, który pozostanie z wami na długo. Od tego roku to obowiązkowy, bożonarodzeniowy seans.
Karolina: Anatomia upadku
Film, o którym stosunkowo mało mówi się wśród tych z oscarowej stawki, dlatego poszłam na niego bez żadnych oczekiwań. A raczej z jednym, dość podstawowym: zobaczyć niezły kryminał. Otrzymałam za to dużo więcej – mistrzowską, psychologiczną grę na tle dramatu sądowego. Śmierć bohatera jest tu tak naprawdę tylko pretekstem do wejścia w jego związek i relacje z bliskimi, a perspektywa sądowej sali dobitnie przypomina nam o tym, że nie ma jednej prawdy – każdy ma swoją. I wcale nie o nią tu chodzi.
2. Największe rozczarowanie
Julia: Oppenheimer
Żeby nie było – nie uważam dzieła Christophera Nolana za zły film. On jest po prostu… bardzo „nolanowski”. Znając poprzednie filmy reżysera (Mroczny Rycerz do dzisiaj jest jednym z moich ukochanych filmów) spodziewałam się dokładnie tego, co dostałam. Zero zaskoczeń – piękny wizualnie film biograficzny, fantastyczny Cillian Murphy, świetny drugi plan. Nic mniej, nic więcej. Film do obejrzenia, ale nie wiem, czy poruszył mnie tak, żebym skusiła się na powtórny seans. Zostawił za to z lekkim niedosytem. No i jeszcze jedno – Nolan chyba nie lubi kobiecych postaci, a szkoda, bo scena przesłuchania Kitty Oppenheimer (Emily Blunt) należy do jednej z moich ulubionych.
Karolina: Oppenheimer
W starciu Oppenheimer vs. Barbie zdecydowanie jestem team Barbie (chociaż i tutaj nie uważam, żeby był to tytuł bez wad). Największe (a zarazem chyba jedyne) wrażenie zrobiła na mnie scena eksplozji, natomiast poza nią jest to po prostu poprawny, momentami nudnawy i tendencyjny film biograficzny. Z jednej strony zadaje ciekawe pytania, z drugiej pomija wiele istotnych dla sprawy wątków, jak chociażby dalsze losy mieszkańców Los Alamos.
3. Ogromne wzruszenie
Julia: What was i made for? z Barbie
Czy Barbie to film perfekcyjny? Nie. Czy ciekawy, świeży i dostarczający zarówno wzruszeń, jak i dobrej zabawy? Zdecydowanie tak. Jednym z tych wzruszeń jest obecność w filmie piosenki What was i made? Billie Eilish. Tytuł utworu stawia kluczowe pytanie nie tylko głównej bohaterce filmu Grety Gerwig, ale także każdemu z nas. Nawet jeśli sam film nie trafił w ten najczulszy punkt, przepiękna ballada Billie na pewno to zrobiła.
Karolina: Ostatnia scena Poprzedniego Życia
Zawsze najbardziej chwyta mnie wzruszenie na takich małych wielkich filmach. Celine Song, reżyserka Poprzedniego życia (które zresztą w dużej mierze jest autobiograficzne), mistrzowsko zbudowała napięcie w tym miłosnym trójkącie, każąc nam, widzom, wrócić myślami do naszych własnych wyborów i rozterek. Ostatnia scena, czyli moment pożegnania, moment decyzji już podjętej, boleśnie przypomina, że właśnie nie wszystkie decyzje są tak jednoznacznie dobre bądź złe, jak chcielibyśmy myśleć.
4.Filmowy crush
Julia: Sandra Hüller w Anatomii Upadku i Strefie Interesów oraz Lily Gladstone w Czasie krwawego księżyca
Nie mogłam się zdecydować, więc nie będę się ograniczać. Sandra Hüller zagrała w dwóch filmach, którym posypały się nominacje. Lilly Gladstone przyćmiła legendy ekranu, jakimi są Robert DeNiro i Leonardo DiCaprio. Odważne, bezkompromisowe, piekielnie utalentowane. Hüller dała prawdziwy popis w Anatomii Upadku, gdzie jej bohaterka (uwaga, spoiler) zostaje oskarżona o zabójstwo swojego męża. Dzięki grze Hüller nawet po seansie nie jesteśmy pewni, czy jej bohaterka faktycznie to zrobiła. Lily Gladstone hipnotyzuje dostojnością i wyważaniem (czasami nawet chłodem) i kradnie każdą scenę. Czekam z niecierpliwością na ich kolejne produkcje.
Karolina: Paul Mescal w Dobrych nieznajomych
Weird flex: kochałam się w Paulu Mescalu, zanim stało się to modne.
Nie przesadzę, gdy napiszę, że pierwszy seans Normalnych ludzi (z Mescalem w roli głównej) zmienił moje życie – odkryłam nową, ukochaną pisarkę i aktorów, którzy w odgrywanej naturalności osiągnęli mistrzowski poziom. Obserwowanie, jak Mescal w każdym kolejnym filmie robi to samo, ale jednak inaczej, jest dla mnie czystą przyjemnością. Tak też było w Dobrych nieznajomych, gdzie z bohatera Paula wylewa się samotność i potrzeba bliskości, którą ten byłby w stanie odegrać tylko i wyłącznie samymi oczami.
5. Film „forherowy”
Julia: Biedne istoty
Filmy Yorgosa Lathimosa nie są dla wszystkich. Nie wiem, czy są również dla mnie. Jedno jednak wiem na pewno – Biedne istoty polecam absolutnie każdemu. Feeria barw, magiczny, wręcz teatralny świat, absolutnie przepiękne kostiumy i aktorstwo na najwyższym poziomie oraz chyba najjaśniejsza strona tego filmu, czyli kreacja Emmy Stone, która jako Bella Baxter olśniewa. Nie da się o tym filmie napisać kilku zdań – na szczęście o Biednych istotach wypowiadali się ludzie dużo mądrzejsi ode mnie. Oprócz tego, zanim powstał film, napisano książkę, więc czytajmy i oglądajmy. Do tego kochajmy życie, kochajmy siebie i kochajmy się ze sobą.
Karolina: Biedne istoty
To jest właśnie feministyczne dzieło, na które zasługujemy! Bezkompromisowe, pełne nieskrępowanej radości z eksploatacji świata i na każdym kroku kwestionujące zastany, patriarchalny porządek. To oczywiście fantazja z gatunku „co by było gdyby”, ale fantazja bardzo satysfakcjonująca. Świetnie zagrana (życiowa rola Emmy Stone), błyskotliwie napisana i osadzona w surrealistycznym świecie, w którym wszystko jest możliwe. Nawet to, żeby kobieta czerpała przyjemność z seksu tak, jak mężczyzna 😉
*Film który nie dostał nominacji, a powinien
Julia: La chimera
Film z serii „nie wiedziałam na co idę, wróciłam zakochana”. Ten kameralny film Alice Rohrwacher to prawdziwa uczta dla oczu i duszy. Główny bohater Arthur (Josh O’Connor), towarzyszy grupie, która okrada starożytne groby i sprzedaje zrabowane artefakty. Rzucając wyzwanie krainie śmierci oraz oglądając rzeczy i miejsca, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego, Arthur ma nadzieję, że spotka w zaświatach swoją ukochaną. Jeden z najlepszych filmów tamtego roku, który przeszedł trochę bez echa.
Karolina: Totem
Wśród nominacji w kategorii film zagraniczny zdecydowanie brakuje mi meksykańskiego Totemu. Chętnie wymieniłabym go na przykład za Śnieżne bractwo, które umówmy się, jest podręcznikowym filmem katastroficznym, ale niczym więcej. Totem to natomiast przejmująca refleksja na temat straty bliskich i sposobach radzenia sobie z ich odchodzeniem. Ładunku emocjonalnego dodaje perspektywa dziecka – główna bohaterka, siedmioletnia Sol, „świętuje” urodziny śmiertelnie chorego taty. Dzięki temu Totem jest tytułem możliwie jak najbardziej przyziemnym, a my mamy wręcz wrażenie podglądania czyjegoś prawdziwego życia, prawdziwych przygotowań do przyjęcia urodzinowego, za którym kryją się rozpaczliwe próby uratowania bliskiej osoby. Pozycja obowiązkowa (tylko niestety nie dla Akademii).