Natalia Konarska swoją przygodę taneczną rozpoczynała od tańca na płasko. Kilka lat temu jej serce skradł taniec na wysokości, znany szerzej jako high heels. Postanowiła w to pójść. I słusznie. Dziś jest organizatorką programów Heels By Lala, które co roku zrzeszają setki tancerzy, chcących szkolić się pod jej okiem.
Maja Swakowska: Jak zaczęła się twoja przygoda ze szpilkami? Jak to wyglądało jeszcze przed powstaniem Heels By Lala?
Natalia „Lala” Konarska: Zanim zaczęłam tańczyć high heels, byłam tancerką street dance. Tańczyłam dancehall, różne style pochodne od hip hopu. W pewnym momencie moja kariera zaczęła nabierać tempa, zawierałam współprace z różnymi artystami. Wtedy też pierwszy raz tańczyłam na szpilkach, co nie miało niestety nic wspólnego z techniką, ponieważ u nas, w Polsce, nie było jeszcze czegoś takiego jak zajęcia dla tancerzy, tancerek na szpilkach. To wszystko było metodą prób i błędów, dowiadywaniem się na bieżąco z czym to się w ogóle je.
Dopiero kiedy pojechałam do Stanów i tam zaczęłam brać lekcje na szpilkach, zrozumiałam jak wygląda technika, jakimi zasadami rządzi się ten taniec. High heels i odkrywanie tej dyscypliny sprawiało, że czułam się bardziej kobieco. Pozwalała mi lepiej wyrażać siebie, swoją sensualność. Całkowicie się zakochałam w tym stylu. Byłam wtedy w takim punkcie, w którym zaczęły nudzić mnie rzeczy, które robiłam do tej pory, potrzebowałam czegoś nowego. Właśnie w tym momencie magicznie pojawiły się szpilki i stwierdziłam, że to jest właśnie to, co chcę teraz robić.
Jak przeniosłaś uzyskaną w Stanach wiedzę na grunt polski? Jak sama mówisz, high heels jako styl tańca nie był w tamtym czasie w ogóle popularny, więc jak to się stało, że zaczęłaś uczyć?
Kiedy wróciłam ze Stanów, to przede wszystkim zaczęłam proces przetwarzania przez ciało tego, czego się nauczyłam. Zaczęłam chodzić na salę, czasem z kimś, czasem sama i trenowałam. Oglądałam mnóstwo filmików od Aishy Francis, Yanisa Marshalla, od Danielle Polanco. Starałam się ich obserwować, łapać linie i przekładać to na swoje ciało. Po czasie zauważyłam, że to działa, że fajnie mi się nad tym pracuje. Poczułam się gotowa, żeby zacząć uczyć.
Na samym początku prowadziłam lekcje w jednym studio, potem w drugim. Te zajęcia coraz bardziej zyskiwały na popularności. Ludziom się to podobało. Bardzo się jarałam uczeniem i tym, jak ludzie się zmieniali w trakcie zajęć. Na samym początku byli bardzo skrępowani, a z biegiem zajęć, coraz bardziej się otwierali. Była w tym jakaś magia. Ja sama zaczęłam się również rozwijać jako instruktorka tańca na szpilkach. Wkręciłam się bardziej w motorykę i trenowanie ciała, to wszystko zaczęło mi się łączyć pod tę dyscyplinę. W pewnym momencie wybuchła pandemia, ale ja nie chciałam stopować swojego nauczania. Stwierdziłam, że chcę zrobić program online. Na samym początku do programu przyjmowałam po 10 osób, potem zwiększyłam do 20. Dawałam indywidualne feedbacki, robiłam lekcje online, tworzyłam filmy. Praca nad tym programem zaczęła zajmować cały mój czas, ale obserwacja progresu dziewczyn i ich zaangażowania dawała mi napęd do działania i przekonanie, że to jest właśnie to, co chcę robić.
Po pandemii stworzyłam pierwszy program, który nazywał się Level 1, ale wbrew nazwie to nie był program dla początkujących. Był dla osób, które zrobiły ze mną program online i chciały wejść na kolejny etap. Później zaczęłam tworzyć też programy dla początkujących. Wcześniej, a uczę już bardzo długo, nie miałam zbytnio przyjemności z uczenia początkujących, ale na szpilkach było inaczej. Okazało się, że to jest coś więcej niż taniec, że coś się zmienia w tych dziewczynach. Nie tylko w ciele i w postawie, ale w tym jak zaczynają postrzegać siebie. To było dla mnie bardzo piękne na tych lekcjach dla początkujących – dziewczyny przychodziły na samym początku styrane po pracy, a pod koniec programów lub zajęć już widziałam, że coś się w nich zmieniło. Na przykład na samym początku ubierały wielkie dresy, wielkie bluzy, byleby tylko wszystko zakryć, nic nie pokazać. Później następowało takie uwolnienie, pozwolenie sobie na inne ubranie, uczesanie, inny ruch. To było dla mnie piękne. Stwierdziłam, że nie chcę robić tylko i wyłącznie programów dla tancerek lub dla osób, które już są bardziej zaawansowane. Chcę mieć całe spektrum, aby każdy znalazł coś dla siebie.
Heels By Lala w swojej ofercie posiada teraz znacznie więcej programów, niż początkowo. Czym różnią się one od pojedynczych zajęć w szkole tańca? Jakie są plusy uczęszczania na programy zamknięte?
Jest bardzo dużo plusów. Głównym jest to, że program ma określoną liczbę uczestników i to są ci sami ludzie, którzy decydują się konsekwentnie chodzić przez jakiś czas na wybrane zajęcia. Dzięki temu my, instruktorzy i organizatorzy, możemy stworzyć konkretny program pod dane osoby. To nie wygląda tak, jak na zajęciach otwartych na które każdy może przyjść, niezależnie od stopnia zaawansowania i niezależnie od tego, czy chce kontynuować tę drogę, czy chce po prostu przyjść sobie raz potańczyć. Dla takich osób te zajęcia open są oczywiście super, bo można sprawdzić danego instruktora, można sprawdzić, czy to jest ten styl, czy ci to odpowiada, czy zajęcia są na poziomie, który jest adekwatny. Ale jeśli chodzi o zamknięte programy, to osobiście widzę tutaj bardzo duży potencjał rozwoju. Dopasowujemy poziom do naszych uczestników. Mamy na to konkretny plan. Dzięki stałej grupie uczestników instruktorzy też zauważają więcej. Jeśli uczestnik przyjdzie raz na zajęcia, mogę dać mu jakąś wskazówkę, na przykład: popracuj nad archem, zakresami, tylną taśmą itd. Jednak jeśli jest to osoba, z którą pracuje przez dłuższy okres czasu, ten feedback będzie o wiele obszerniejszy.
Programy zdają się być bardzo absorbujące względem dbania o uczestnika i prowadzenia go w drodze tanecznej, ale również w organizacji. Czy sama prowadzisz wszystkie programy?
Tak się pięknie złożyło, że na samym początku miałam jedną asystentkę, potem asystenta i upatrzyłam sobie dwie dziewczyny, Kasię i Kaję z innego zupełnie programu, nie szpilkowego – Madcatz. Pasowały mi do siebie, miały to „coś” w ruchu i stanowiły idealne opozyty. Zaczęła się nasza wspólna przygoda, w której dziewczyny jeździły ze mną na wszystkie warsztaty, lekcje, prace komercyjne i występy przez kolejne 2,5 roku. Teraz już są wytrenowane, szkolą moją metodyką. W tym momencie to one prowadzą lekcje dla początkujących, a ja całą resztę. Obecnie szkolę kolejną asystentkę Oliwię, która również ma super predyspozycje nie tylko ruchowe, ale też choreograficzne do tworzenia swoich rzeczy.
Jeśli chcemy wybrać się na taki program, jako osoba całkowicie początkująca, na co powinniśmy zwrócić uwagę przy doborze instruktora? Co powinno być dla nas red flagiem, a co green flagiem podczas takich zajęć?
Wierzę w to, że osoby, które prowadzą swoje programy, dbają o uczestnika. Wiedzą jak przygotować ciało do tych szpilek. Dla mnie samo przygotowanie jest niezwykle istotne, bo w wielu przypadkach okazuje się, że ciało uczestnika w ogóle nie jest gotowe na pewne obciążenia, które są związane z tańcem na szpilkach. Ta dyscyplina jest bardziej eksploatująca i kontuzjogenna niż wszelkiego rodzaju tańce w płaskich butach. Na pewno trzeba zwrócić uwagę na to, jak i czy w ogóle instruktor przywiązuje wagę do przygotowania ciała i poprawnej rozgrzewki. Pamiętajmy, że rozgrzewka nigdy nie powinna być prowadzona w szpilkach, a wiem, że czasami tak się zdarza. Nie powinno dochodzić do takich sytuacji.
Oprócz samej rozgrzewki powinny pojawić się ćwiczenia wspomagające oraz takie, które angażują najważniejsze w tym tańcu aspekty naszego ciała, na przykład stopy, kostki czy centrum. Dzięki temu nasze ciało będzie w stanie poprawnie pracować oraz nie narazimy go na przeciążenie. Dodatkowo to, na co ja sama zwracam uwagę przy zapraszaniu instruktorów z zewnątrz do Heels By Lala, to doświadczenie i jakość, ale również umiejętność przekazywania wiedzy. Czasami są fantastyczni tancerze, którzy tego nie potrafią lub nie jest to po prostu ich bajka. Patrzę również na to, czy ja z nimi fajnie spędzam czas. Interesują mnie osoby, przy których uczestnicy czują się dobrze, bezpiecznie, nie są skrępowani. Uważam, że to co jest bardzo potrzebne studentom, to przestrzeń na popełnianie błędów i uczenie się na nich. Dla mnie dobry instruktor to taki, który pokazuje, że nawet jeśli popełnisz błąd, to możesz potraktować go jako naukę, a nie porażkę. Oczywiście u niektórych metoda kija się sprawdza, ale ja zdecydowanie wolę metodę marchewki.
Podczas pierwszych zajęć, jak i kolejnych mogą pojawić się wątpliwości: czy nadążę za grupą, czy będę najsłabsza, czy podołam. Jaką masz radę dla osób, które chcą iść na zajęcia z high heels, które chcą tego spróbować, ale się boją?
Przede wszystkim zdjąć z siebie tę niewidzialną presję i spróbować uspokoić wewnętrznego krytyka. Po drugie dać sobie przestrzeń na popełnianie błędów i po trzecie: dobrać odpowiednio poziom zajęć. Jeśli jesteś osobą początkującą, a pójdziesz na zajęcia zaawansowane to rzeczywiście nie dość, że może ci się stać krzywda, to też zniechęcisz się do zajęć, bo tempo uczenia będzie za szybkie, a choreografia za trudna. Ważna jest również atmosfera, jaka panuje podczas zajęć – czy instruktor daje ci przestrzeń do popełniania błędów, czy ma w intencji twoje dobro. Równie ważne jest też podejście samego uczestnika, jego chęci do pracy i świadomość, czemu w ogóle chce to robić. Ten cel i jego świadomość są bardzo istotne. Mam kilka takich osób w grupie bardziej zaawansowanej, które regularnie uczęszczają na zajęcia, ale nie chcą być profesjonalnymi tancerkami. Taniec sprawia im przyjemność, są ambitne, stawiają sobie wysoko poprzeczkę, ale dla własnego rozwoju – nie po to, żeby robić to zawodowo. I to też jest jak najbardziej okej. Musisz pamiętać po co ty to robisz i dlaczego przyszłaś na te zajęcia. Zazwyczaj tym motorem jest albo chęć rozwoju, dobrego spędzenia czasu, czasami wyjście ze strefy komfortu, albo integracja i poznanie fajnych ludzi. Powodów jest mnóstwo, ważne, aby je znać. No i oczywiście, trzeba dobrać odpowiednie szpilki, w których po 15 minutach moje palce nie błagają o pomoc!
No właśnie, buty! Przejdźmy więc do klasycznego pytania: jak powinny wyglądać buty do high heels?
To chyba najczęściej zadawane pytanie świata, jeśli chodzi o osoby, które wybierają się na szpilki! Przede wszystkim obcas powinien być dostosowany do naszego poziomu zaawansowania. Jeśli jesteś osobą początkującą i nie tańczyłaś nigdy w szpilkach poza weselem czy klubem, to wybierz obcas mniejszy niż 9-10 cm. Takie 7-8 cm jest super na początek. Jeśli masz wątpliwości czy wysokość jest odpowiednia, spróbuj wyprostować kolana i stanąć na palcach. Jeśli ci się to udaje, wysokość jest okej. Jeśli nie, to znaczy, że szpilka jest za wysoka.
To powinien być również but z otwartym palcem, zaokrąglony na końcu, wiązany, za kostkę, czyli zabudowany. Może mieć język, ale nie musi. Mi na przykład z językiem jest lepiej, ponieważ sznurówki nie wbijają się w stopę i czuje się bardziej komfortowo. Warto też sprawdzić podeszwę buta, która powinna być w miarę miękka, aby móc swobodnie ściągać palce. Jeśli podeszwa jest za sztywna, to może być ci ciężko ściągnąć stopę, a linie nie będą wyglądały tak ładnie, jak mogłyby wyglądać. Mamy super polską firmę , która produkuje szpilki – Provock. Bardzo polecam!
Jesteś nie tylko instruktorką, ale również choreografką i to z wieloletnim doświadczeniem. Jak wygląda u ciebie proces tworzenia choreografii?
Przeważnie to muzyka jest moim numerem jeden, musi być między nami chemia. Kieruje się też tym, co naturalnie i instynktownie do mnie przychodzi, a to jest jest związane z tym, że tańczę i tańczyłam sporo stylów tańca. Poruszam się w miarę płynnie w różnych stylach, więc jak słyszę muzykę, to ona nie ogranicza mnie do jednego, tylko staram się czerpać z różnych stylów i różnych światów. Kiedyś tworzyłam na sobie, a teraz tworzę najpierw słuchając muzyki, a potem biorąc sobie kogoś na salę. Obecnie pracuje na Oliwce, którą szkolę na instruktorkę. Idziemy na salę, ja zaczynam tworzyć, ona podąża za mną, jak mój cień. Sprawdzam, eksperymentuje, patrzę czy to co wymyśliłam jest w ogóle do wykonania, bo czasami to, co w głowie, nie zawsze przekłada się na to, co w ciele. Na drugim spotkaniu wprowadzam ewentualne zmiany i poprawki.
Obecnie mam dużą swobodę i komfort w tworzeniu. Mam zakres swoich drilli, kanon nauczania techniki, mogę też uczyć improwizacji. Nie mam już presji dostarczania co tydzień nowej choreografii co było dość ograniczające – nie zawsze był na to czas, wena i czasami to nie wychodziło. Na szczęście teraz nie mam już parcia, że coś miało być „na wczoraj”. To jest jeden z tych bonusów i luksusów, do którego doszłam w przeciągu swojej pracy.
A kiedy ten brak weny w końcu nas dopada, co wtedy zrobić? Jakie są twoje sposoby na pobudzenie kreatywności?
Dla mnie bardzo ważne jest to, żeby uzupełniać co jakiś czas swoją kreatywną energię. Nauczona doświadczeniem wiem, jak ważne jest, żeby robić rzeczy poza tańcem dla siebie. To właśnie te rzeczy wpłyną bardzo pozytywnie na twój taniec. To może być spacer po lesie, nad jezioro, spędzanie czasu z samym sobą, w ciszy, czytanie itd. Osobiście uwielbiam sadzić kwiatki i przebywać na moim balkonie 🙂 To właśnie natura jest dla mnie super uzupełnieniem i odbodźcowaniem. Kiedyś miałam tak, że potrzebowałam tworzyć bardzo dużo, a nie za bardzo miałam z czego czerpać energię. Musiałam się nauczyć tego, że najlepszym procesem twórczym jest wyłączenie myślenia o tym procesie. Nie zadręczanie się myślami o deadline’ach, choreografiach, oczekiwaniach innych wobec mnie. Teraz po prostu wychodzę, zostawiam telefon. Wiem, że muszę się odbodźcować, pobyć chwilę ze sobą – potem bardzo często jest tak, że przyjeżdżam na salę i już mam, już wiem.
Kreatywność możemy czerpać też od innych ludzi. Często mam tak, że tworzę na innych i to oni dają mi energię, inspirują do tworzenia. Uwielbiam patrzeć na taniec moich kursantów. Zanim zaobserwuje kwestie techniczne, dam wskazówki, zaproponuje zmiany, lubię po prostu czerpać przyjemność i zachwycać się nad samym tańcem, nad tym, jak moje choreografie wyglądają inaczej u każdej z tych osób. To jest wyjątkowe.
Stworzyłaś nie tylko miejsce, w którym tancerze na różnym poziomie mogą się rozwijać, ale także wspierające się nawzajem community, które łączy wspólna pasja. Jaki jest dalszy plan na Heels By Lala oraz jaki ty masz plan na siebie? Masz wyznaczone cele?
Jest ich mnóstwo. To dlatego, że ja bardzo kocham to, co robię i robię to z pasji. Na pewno chciałabym się jeszcze spełniać bardziej jako choreografka. Oczywiście mam już spore portfolio, duże doświadczenie za sobą, ale nie ukrywam, że bardzo bym chciała współpracować z jakimś artystą lub artystką z zagranicy. Tak, aby dotrzeć do jeszcze większej ilości ludzi, żeby przekazać swoją pracę i artystyczną wizję szerszej publiczności. Bardzo bym chciała współpracować z jakimś reżyserem czy reżyserką, z którym mogłabym połączyć swoje wizje i wypuścić to w świat na szeroką skalę. A jeśli chodzi o Heels By Lala, to wszystko idzie w tak pięknym kierunku, że nie chcę zakładać sobie konkretnych celów. Dobrze by było mieć takie swoje duże miejsce, do którego będą przychodziły osoby nie tylko żeby potańczyć, ale też integrować się, spędzać wspólnie czas. Nasze studio obecnie funkcjonuje bez recepcji, jest raczej samą salą. Brakuje takiego współczynnika, wspólnego space’u, do którego mogę zaprosić wszystkich, by czuli się jak u siebie w domu. Taka przestrzeń zrzeszające całe community Heels By Lala. To na pewno byłoby super. Jak zaczynałam tworzyć programy to nie spodziewałam się, jak dużą skalę to osiągnie, że co tydzień będzie się tu zbierało tylu wspaniałych tancerzy, a ja będę spędzała każdy weekend w innym mieście, bo ludzie chcą ze mną tańczyć. Nie zakładałam, że będę szkolić swoje kursantki na asystentki, a później instruktorki. Nie stawiałam sobie takich celów. Po prostu zaczęłam i to bardzo spontanicznie. Wcześniej zawsze wszystko planowałam, a w tym przypadku nie. Byłam tu i teraz, starałam się, robić jak najlepszą robotę, a to zaowocowało i przekształciło się w coś pięknego.
Fot. Joanna Gieranin