Karolina Kołodziejczyk
Jedni na samą myśl o produkcjach pokroju „The Idea of You” dostają mdłości (i to z pewnością nie tych oznaczających motyle w brzuchu). Inni z niecierpliwością wyczekują na być może średnio zrealizowane, ale za to zaspokajające fantazje adaptacje fanfików. Jest też grupa trzecia, do której zaliczam się ja – obejrzę z ciekawości, by dołączyć do popkulturowego dyskursu. Jakie wnioski wyciągnęłam po seansie „The Idea of You”?
Zacznijmy od tego, o czym w ogóle jest produkcja, chociaż już tu zaczynają się schody. Teoretycznie to opowieść o czterdziestoletniej Solène (w tej roli, ku zaskoczeniu niektórych, Anne Hathaway), która przypadkiem, wraz ze swoją siedemnastoletnią córką, trafia na Coachellę, gdzie jeszcze większym przypadkiem poznaje dwudziestoczteroletniego wokalistę popularnego boysbandu, z którym wkrótce potem nawiązuje romans. Podkreślam wiek postaci, ponieważ to on wzbudza w filmie (ale i poza nim) największą sensację. O ile przywykliśmy już kulturowo do związku starszych mężczyzn z młodziutkimi modelkami, o tyle odwrotna sytuacja jest rzadziej spotykana – w każdym razie przynajmniej na portalach plotkarskich. Mogłoby to więc stanowić pretekst do interesującej dyskusji na temat groomingu czy ageizmu, ale nie zapominajmy, że obracamy się w świecie fanowskich fantazji, który daje nam raczej cukierkowo opakowane bajki bądź namiętne erotyki.
Tutaj przejdźmy do sedna sprawy, a nawet – problemu. „The Idea of You” jest ekranizacją książki będącej fanfikiem na temat Harry’ego Stylesa i One Direction. Informacją o tym podzieliła się sama jej autorka, Robin Lee, co z perspektywy czasy oceniła jako „niefortunne”. Podobieństw do życia muzyka jest w filmie naprawdę sporo i właściwie nawet to wcześniejsze wyznanie autorki o inspiracji Harrym niewiele zmienia. Wystarczy posłuchać którejkolwiek piosenki filmowego boysbandu czy solowej twórczości głównego bohatera, by pozbyć się jakichkolwiek złudzeń. I o ile do samej jakości filmu nie mam większych uwag (nie spodziewałam się niczego innego poza cheesy historią o „zwyczajnej” dziewczynie, którą dostrzegł popularny przystojniak), o tyle zastanawiam się, na ile etyczne jest komercjalizowanie fanfików o prawdziwych osobach.
Kultura fandomu ma się dobrze i nie pierwszy raz ociera się o mainstream. Jednak w przypadku takich „50 twarzy Greya” inspirację stanowili fikcyjni bohaterowie sagi „Zmierzch” (zresztą w oryginale fanfik „Master Of the Universe” był właśnie o wampirach), a już w takim „After” i „The Idea of You” opowiadamy o prawdziwych ludziach. A w obu przykładach konkretnie o jednym z nich – Harrym Stylesie. Ten schemat krytykują nawet miłośnicy fanfików, argumentując, że tworzenie ich, a może raczej – komercjalizacja, w oparciu o realne postacie, to przekroczenie granicy. Możliwe skutki? Pogłębienie obsesji fanek, naruszanie prywatności, uprzedmiotowienie. Czyli w zasadzie problemy, które już dotykają współczesnych gwiazdorów, a tu widzę ryzyko ich eskalacji. O ironio, „The Idea of You” mówi (czy też próbuje) między innymi o tym, jak sława wpływa na życie osobiste młodych ludzi. Wymowne.
Czy żałuję, że obejrzałam nową produkcję Amazona? Z punktu widzenia filmowego to dość poprawna, fanowska fantazja mieszcząca się w ramach gatunku komedii romantycznych. Efekt uboczny? Nieoczekiwana dyskusja o etyce w kulturze fandomu, która jednak z moich obserwacji tylko napędza zainteresowanie filmem. I wydaje mi się, że to nad tym aspektem „The Idea of You”, a niekoniecznie nad płytko przedstawionym groomingiem, powinniśmy się pochylić.
Fot. materiały prasowe