Jednym z kluczowych pojęć będących na czele kampanii #MeToo był consent, czyli zgoda rozumiana jako gwarant chcianego, bezpiecznego i satysfakcjonującego kontaktu seksualnego. Jednakże ostatnie mainstreamowe reprezentacje przemocy seksualnej przywołują echem współczesną krytykę consentu i postulaty feministek lat 80., które mówią jasno – zgoda nie wystarczy.
Czym jest consent?
Warto zacząć od podkreślenia, że consent (ang. consent – zgoda) jako pojęcie odnoszące się do zgody na różnego rodzaju kontakt seksualny nie ma jednoznacznej definicji. Jak głosi portal RAINN (Rape, Abuse & Incest National Network): Zgoda to umowa między podmiotami na zaangażowanie się w aktywność seksualną (…). Dalsza część tej konkretnej definicji mówi o jasnej i dobrowolnej komunikacji podczas rzeczonej aktywności, a także o werbalizacji zgody. Ten – wydawałoby się – logiczny i zdroworozsądkowy postulat (chociaż z częścią o werbalizacji też nie wszyscy by się zgodzili) pozornie zapewniać ma bezpieczeństwo i poprawę jakości kontaktów seksualnych, jest traktowany w niektórych feministycznych dyskursach jako fasadowy i chroniący sprawców gwałtów. Nie dziwne zatem, że w świecie ruchów na rzecz praw kobiet, consent budzi kontrowersje od blisko pięćdziesięciu lat.
Słowo o historyczności pojęcia
Consent jest w feministycznej historii pojęciem kojarzonym z myślą radykalnych działaczek ruchu anti-pornography i rape reform movement z lat 70 i 80. w Stanach Zjednoczonych, w szczególności z postacią profesory prawa Catharine MacKinnon. W swoich tekstach udowadniała ona, że consent jest konstruktem patriarchalnym, utrwalającym opresyjność ról płciowych, a tym samym umożliwiającym nadużycia na tle seksualnym. Skoro kobiece „nie” na seks małżeński czy pozamałżeński nie ma znaczenia, „tak” jest równie bezwartościowe, pisała MacKinnon. Niektóre postulaty radykalnych aktywistek na rzecz ruchu praw kobiet tak zwanej drugiej fali wciąż budzą emocje w kręgach feministycznych i queerowych, ich interwencje bezpośrednio przyczyniły się do wprowadzenia licznych pro kobiecych reform – chociażby uznania gwałtu małżeńskiego jako przestępstwa. Teksty MacKinnon stanowią dobry punkt wyjściowy do współczesnych rozważań na temat consentu, który stał się przedmiotem nie tylko akademickiej debaty, ale i debaty publicznej oraz tematem wielu popkulturowych tekstów.
Warto także zaznaczyć, że consent wypłynął ponownie na powierzchnię mainstreamowej debaty publicznej dzięki #MeToo. Ruch ten zyskał dużą uwagę w mediach w 2017 roku, kiedy to hollywoodzki super-producent Harvey Weinstein został oskarżony o wielokrotne przestępstwa na tle seksualnym i gwałty. Kampanie pod hashtagiem solidarności ofiar systemowej przemocy seksualnej bezdyskusyjnie wypłynęły na zmianę dyskursu w mediach głównego nurtu w kwestii rozważań nad nadużyciami seksualnymi. Co istotne, jedną z kluczowych taktyk narracyjnych #Metoo był nacisk na obecność afirmatywnej lub performatywnej zgody. „Consent jest sexy”, „Consent jest wszystkim” – głosiły różne kampanie społeczne, jednak współczesna krytyka consentu uznaje je za co najmniej problematyczne, a momentami wysoce szkodliwe.
Consent teraz
Jak twierdzi Joseph J. Fishel, autor jednej z najciekawszych książek o prowokującym tytule Screw Consent: A Better Politics of Sexual Justice (2019), jesteśmy w momencie triumfu consentu – to on stał się osią do kreowania naszego języka, a co za tym idzie, naszej zbiorowej wyobraźni określającej jaki seks uznać można za dobry, a jaki nie. Linią demarkacyjną oddzielającą jeden od drugiego jest zgoda: jednoznaczna, entuzjastyczna, afirmacyjna, zwerbalizowana. Na przeciwwadze mamy seks niekonsensualny, domniemanie gorszy, z założenia przemocowy – ten, o którym chcielibyśmy zapomnieć. Zgoda jako konstrukt prawny powinna pozostać – tylko i aż – podstawą do orzekania właśnie w sprawach karnych. Fishel uważa, że w kontekście aktywizmu, polityki, edukacji seksualnej należy „pieprzyć consent” („Screw Consent”).
Aby uwidocznić paradoksy i niejasności zgody, przytacza on zarówno przypadki konsensualnego seksu, będącego zarówno etycznym, jak i prawnym wykroczeniem, a także przykłady niekonsensualnych sytuacji seksualnych, które nie powinny być uznawane – w jego optyce – jako naruszające. W swojej książce autor przywołuje między innymi niesławny przykład stand-upera Louisa C.K. który, jak głosi artykuł New York Timesa, przynajmniej pięciokrotnie masturbował się przed swoimi koleżankami komiczkami, co istotne, najprawdopodobniej pytając kobiety o zgodę na ten akt. Warto zastanowić się, czy w takiej sytuacji odmowa w ogóle wchodziłaby w grę? Jak zachowałby się C.K., gdyby odmówiły? Jak czuły się chociażby z samym pytaniem? Czy mężczyzna w pozycji władzy, będący na szczycie kariery komika, mający w takich sytuacji jednocześnie fizyczną dominację nad wspomnianymi kobietami, nawet uzyskawszy zgodę, jest moralnie i etycznie czysty? Prośba o consent w oczach fanów usprawiedliwiła jego zachowanie. Pytanie, czy słusznie. Fishel – i ja również – mówimy zgodnie: nie.
Consent sobie, rzeczywistość sobie
Zostawiając na moment książkę Fishela, o ile wspomniane prawo (również polskie) powinno zawierać consent jako punkt wyjściowy w sprawach dotyczących przemocy seksualnej, o tyle zapisy rozpraw sądowych obrazują jednoczesne wynoszenie consentu na piedestał, jaki i jego nieadekwatność. Jak pisze prof. Agnieszka Kościańska w książce Płeć, przyjemność i przemoc. Kształtowanie wiedzy eksperckiej o seksualności w Polsce (2014) – w wielu, wydaje się, bezdyskusyjnych przypadkach gwałtu, orężem przeciw ofierze jest jej zgoda, wyrażana często brakiem oporu. Skutkuje to chociażby przypadkiem uniewinnienia sprawców gwałtu zbiorowego na nieletniej dziewczynie, która „nie wyrażała czynnego oporu”, czy wiktymizacji nastolatki latami gwałconej przez swojego ojczyma. Nie dziwić będzie zatem fakt, że zgłaszalność i późniejszy wymiar kary za nadużycia na tle seksualnym, od napastowania po molestowanie i gwałt, jest zatrważająco niski. Warto przytoczyć w tym miejscu pojęcie date rape, czyli gwałtu dokonanego przez osobę znajomą (czyli znaczna większość tych przestępstw), które bardzo rzadko jest zgłaszana i jeszcze rzadziej procedowana. W tym przypadku również obowiązuje zasada domniemanej zgody: pójście na spotkanie czy randkę równa się zgodzie na dowolny rodzaj kontaktu seksualnego. Słowem: sama tego chciała. W tym miejscu warto zwrócić się ku popkulturze, która prędko odpowiedziała na zaogniony przez ruch #MeToo dyskurs o consencie.
Consent wchodzi na salony
Era po #MeToo obfituje w kulturowe teksty reprezentujące zgodę w różnych jej aspektach. Warto przytoczyć produkcje takie jak polaryzująca Obiecująca Młoda Kobieta, backlashowa Tár, czy dziennikarskie thrillery: Jednym Głosem, Gorący Temat czy Mocny Temat oraz seriale Mogę Cię Zniszczyć, Niewiarygodne czy Anatomię Skandalu. Wszystkie te obrazy odnoszą się tematu systemowej przemocy seksualnej, stygmatyzując mężczyzn-oprawców będących u władzy (z wyłączeniem Tár). Co istotne, w znacznej większości obrazy koncentrujące się na reprezentacji seksualnej przemocy pokazują kobiety jako jej ofiary, a mężczyzn jako sprawców. Ostatni hit Netflixa pokazuje natomiast inne oblicze systemowych nadużyć seksualnych, przy okazji doskonale obrazując współczesną krytykę consentu.
Reniferek w pigułce
Reniferek jest serialem, na który nieświadomie czekałam bardzo długo. To autobiograficzna historia oparta na one-man show autora i odtwórcy głównej roli, Richarda Gaada, który szerszej publiczności był do tej pory nieznany. Opowieść rozpoczyna się w londyńskim pubie, gdy pracujący tam jako barman Donnie (Gaad) poznaje Marthę (Jessica Gunning), oferując jej w geście uprzejmości filiżankę herbaty na koszt firmy. W tym miejscu zaczyna się pierwsza część opowieści: perypetie relacji pomiędzy prześladowczynią i osobą prześladowaną. Martha natychmiast przywiązuje się do Donniego, powoli zasypuje go wiadomościami i telefonami, odwiedza, a później nagabuje go w miejscu pracy, ostatecznie łamie wszelkie bariery jego prywatności. Tym samym bohaterowie wchodzą w toksyczną, chodź wcale niejednoznaczną zależność.
Druga część Reniferka jest natomiast retrospektywną opowieścią o przeszłości bohatera, który jako młody, aspirujący komik staje się ofiarą przemocy seksualnej ze strony producenta, Darriena, obiecującego mu sławę. Ta część narracji jest przepisaniem starego tropu „kariery przez łóżko” (szeroko krytykowanego przez ruch #MeToo), kojarzonej z zależnością kobiety-artystki od producenta/reżysera u władzy. Tu rola jest odwrócona – widzimy dotąd nieodkryte fasady przemocy kulturowo zakodowanej jako ta, której doświadczają głównie kobiety – co czyni Reniferka pierwszym tak utytułowaną opowieścią o przemocy seksualnej względem mężczyzn.
Reniferku, sam tego chciałeś?
Co istotne dla rozważań o consencie, zgoda Donniego zdaje się być domniemana i nieunikniona. Dobrowolnie i wielokrotnie pojawia się on w domu swojego oprawcy, wiedząc doskonale o tym, co wydarzy się podczas narkotykowo-alkoholowej „twórczej” sesji. Poznając swojego oprawcę, Donnie jest w trudnym momencie życia i czuje, że musi całkowicie oddać się Darrienowi – czy to kosztem szkoły aktorskiej, czy swojego związku. Do tego dochodzi bardzo niska samoocena bohatera, lata starań o sukces, brak finansowej samodzielności i widmo występowania tylko przed stałymi gośćmi barów na przedmieściach. Z perspektywy widza Donnie wybiera swoją opresję, główny bohater zdaje sobie jednak sprawę na co się „zgodził” dopiero po czasie – widząc mentalną zapaść, jaka pojawia się u niego po wielokrotnych powtórzeniach przemocowych cyklów. Nie każda przemoc jest do wykrycia tak jednoznacznie, jak z perspektywy fotela widza. Reniferek odpakowuje mechanizmy traumy i staje się przykładem tekstu, który przeczy głównej narracji #MeToo o consencie. Serial zdaje się mówić wprost: nie, consent nie wystarczy, a w przypadku Donniego był raczej osłoną jego oprawcy przed zmierzeniem się z jakimikolwiek konsekwencjami.
Z wyłączeniem kontrowersji związanych z pierwowzorami postaci oprawców (hasło „Baby Reindeer Real Martha” wyskakuje w Google jako druga podpowiedź), serial stał się absolutnym hitem Netflixa i jest powszechnie określany jako odważny, szczery i poruszający ważne, niemalże nieobecne w popkulturze tematy. Reniferek, poprzez osadzenie w głównej roli nieheteroseksualnego mężczyzny z klasy średniej jako ofiary przemocy seksualnej łamie tabu i eksploruje tematy, które wymagają uwagi i ekspozycji. Projekt równości płci potrzebuje męskich historii, zwłaszcza tych będących głęboko krytycznych (może i cynicznych) względem alfa maczystowskich reprezentacji heteroseksualnych mężczyzn. Projekt ten potrzebuje Reniferka i innych mu (w jego transgresjach) podobnych.
Consent tak, ale pamiętajmy o relacjach władzy
O ile #MeToo zwróciło oczy świata na problemy przemocy seksualnej, o tyle uwidoczniła się nasza niezdrowa, kulturowa obsesja dotycząca consentu. Mainstreamowy dyskurs na szczęście przesuwa się w kierunku krytyki zgody, o czym świadczą nie tyle najnowsze publikacje na jej temat, jak dzieła popkultury, które odmieniają przez wszystkie przypadki silnie ograniczoną, a jednocześnie zbyt wpływową rolę consentu. Zgoda powinnna pozostać podstawą prawa karnego, lecz nie tylko ona stanowi o przemocowości kontaktu seksualnego. Kontekst klasowy, status ekonomiczny, płeć, poziom niepełnosprawności wpływają znacząco na przemocowość danej sytuacji, nawet jeśli konsensualnej.
PS Książką wartą polecenia osobom chcącym zgłębić temat consentu jest także Tomorrow Sex Will Be Good Again: Women and Desire in the Age of Consent Katherine Angel.
Tekst powstał w ramach programu mentoringowego Dziewczyny-maszyny.
Autorka: Joanna Szymaniak
Mentorka: Alicja Kubów
Fot. materiały prasowe
Źródła:
https://riverapublications.com/article/problematizing-consent-campaigns-in-the-metoo-era
Fischel, Joseph J. Screw Consent: A Better Politics of Sexual Justice. Oakland: University of California Press, 2019.
MacKinnon, Catharine A. Toward a Feminist Theory of the State. Cambridge: Harvard University Press, 1989.
https://www.rainn.org/articles/what-is-consent
https://www.c-span.org/video/?458542-1/screw-consent
https://www.nytimes.com/2017/11/09/arts/television/louis-ck-sexual-misconduct.html