Czy jest komedia romantyczna, która mogła się zestarzeć bardziej niż ta oparta o wymianę anonimowych maili pod koniec lat dziewięćdziesiątych? Obejrzymy „Masz wiadomość” po 26 (!) latach od premiery.
Wydaje się, że ta historia miała potencjał wywoływania wypieków na twarzy tylko, gdy Internet jeszcze raczkował, a zastępowanie butikowych księgarni przez molochy bez duszy było czymś wywołującym prawdziwy skandal. Mamy tu bowiem Kathleen – właścicielkę uroczej księgarni z pozycjami dla dzieci, romansującą z Joe, dziedzicem książkowej fortuny pokroju Amazona, który biznes Kathleen chce wygryźć. Ich znajomość rozpoczyna się na portalu do czatowania z nieznajomymi, który w dzisiejszych czasach nazwalibyśmy co najmniej nierozsądnym. Wtedy jednak mało wiedzieliśmy jeszcze o zagrożeniach internetowego randkowania, a korzystanie z Internetu do zawierania nowych znajomości było czymś na tyle wyjątkowym, że już samo to nadawało relacji głównych bohaterów nutki wyjątkowości. Czy w 2024 trochę do tego nie tęsknimy?
W czasach, gdy internetowe kontakty wręcz wypierają te w realu, dźwięk nowej wiadomość już nie sprawia, że podskakujemy na krzesełku. Obserwujemy więc z nutką nostalgii świat schyłku lat dziewięćdziesiątych, kiedy to online i offline to były dwa oddzielone od siebie miejsca. Internet w filmie wzbudza raczej dystans (jeden z bohaterów mówi: „Internet to kolejny sposób, żeby być odrzuconym przez kobietę”), a nawet święte oburzenie (oskarżany o przyczynę upadku zachodniej cywilizacji czy bycie głównym wrogiem produktywności w pracy). Ze współczesnej perspektywy można się w tych momentach jedynie uśmiechnąć, ale też czasem przyznać tym przewidywaniom rację.
Wzruszające jest także to, jakie emocje budzi pojawienie się w dzielnicy księgarnianego giganta – to tak, jakby ktoś miał się teraz buntować, bo gdzieś otwiera się nowy Empik. Czy jednak nie z podobnym pospolitym ruszeniem mieliśmy do czynienia ostatnio, gdy Legimi zostało oskarżone o nieuczciwe rozliczenia z wydawnictwami i autorami? W końcu to znowu powracający wątek: rynkowy gigant kontra mniejsi gracze.
Wróćmy do wątku romantycznego, bo to w końcu na nim opiera się główna oś fabuły. W wielu komediach z podobnych lat oburza nas seksizm czy ogromne spłycanie relacji i ograniczanie ich do kobiecej chęci wyjścia za mąż. „Masz wiadomość” okazuje się pod tym względem zaskakująco postępowe — Kathleen prowadzi własny biznes (podupadający, ale i branża oraz moment gospodarczy niełatwy), jest błyskotliwa, ma ambicje, a facet to nie jest jej jedyny sposób na bycie szczęśliwą. Tym bardziej że już jednego ma. A właściwie oboje romansujący ze sobą bohaterowie partnera życiowego mają. Oczywiście ci partnerzy przedstawieni są na tyle odpychająco, żeby tę zdradę (początkowo emocjonalną) łatwo było widzom usprawiedliwić. Film wpada jeszcze w kilka standardów gatunku — jak na przykład typowe zakończenie akcji w momencie pierwszego pocałunku — ale przy tym nie gubi swojego wdzięku.
Co też istotne, bohaterów naprawdę coś łączy i nie jest to jedynie więź fizyczna, bo ich relacja opiera się przecież przez większość czasu na wymianie wiadomości. Na tle superpłytkich komedii romantycznych trzeba docenić to, że Kathleen i Joe naprawdę rozmawiają, mają wspólne tematy i intelektualne porozumienie. Trochę ciężej jednak przejść do porządku dziennego z faktem, że cały ten związek opiera się na ciągnącym się przez trzy czwarte filmu kłamstwie — umówmy się, że można sobie wyobrazić lepsze fundamenty zdrowej relacji.
Gdy jednak przymkniemy na to oko, okazuje się, że „Masz wiadomość” wciąż ogląda się dobrze. Mamy jesienny Nowy Jork i przyjemną ścieżkę dźwiękową w tle, nostalgiczne początki Internetu i dających się lubić bohaterów, których szczęściu można kibicować. Oglądajcie pod kocykiem w listopadowe wieczory.
Fot. materiały prasowe