Roślinna Baza, czyli Karolina Paciorek i Maja Jaworowska, od kilku lat z powodzeniem – i dużą dawką humoru – zapraszają do swojej przestrzeni, udowadniając, że kuchnia wegańska jest wszechstronna, intrygująca, a przede wszystkim wybitnie smaczna. Przy okazji swojego książkowego debiutu Roślinna Baza. Tofu opowiedziały nam o blaskach i cieniach pracy w duecie, różnicach zdań oraz o tym, czy czasem zdarza im się zamówić coś na wynos.
Julia Trojanowska: Co takiego ma w sobie tofu, że warto napisać o nim prawie trzystustronicową książkę?
Karolina Paciorek: Jest to bardzo wszechstronny składnik. Jeżeli ma się pewną wiedzę i umiejętności, jest też super łatwe w obsłudze. Można sprawnie z niego przygotować pyszny, pożywny i pełnowartościowy posiłek.
Maja Jaworowska: Jest super wszechstronne i plastyczne – można mu nadać każdy smak, każdą teksturę, każdy kolor. Można je zjeść na obiad, można je zjeść w zupie czy też zrobić z niego zupę, można go zblendować, zrobić deser czy ciasto. Można z nim zrobić absolutnie wszystko i wydaje nam się, że zasługuje na to, aby gdzieś je w tej naszej polskiej rzeczywistości oswajać. Tym bardziej, że jest już składnikiem bardzo dostępnym. Nie jest jakimś wielkim hitem chyba tylko dlatego, że ludzie nie mają pomysłu, co z niego zrobić. To właśnie jeden z powodów, dla których postanowiłyśmy napisać książkę o tofu. Znamy i uwielbiamy wiele innych składników białkowych, ale tofu zajmuje w naszych sercach szczególne miejsce.
Julia: Mam wrażenie, że tofu ma tyle samo miłośników, co przeciwników. Kiedy ten pomysł wam się w ogóle pojawił i jak wyglądały przygotowania do wydania książki?
Karolina: Pomysł na książkę „wisiał” już od dwóch, trzech lat.
Maja: Tak, wydaje mi się, że po raz pierwszy rozmawiałyśmy na temat wydania książki w 2021 roku.
Karolina: Tofu zawsze było w kręgu naszych zainteresowań. Kiedy rozglądałyśmy się po rynku dwa, trzy lata temu, wydawnictwa nie były chętne na wydanie książki o tofu. W zeszłym roku to się zmieniło. Nagle okazało się, że taka książka jest potrzebna. Podpisałyśmy umowę z wydawnictwem i zabrałyśmy się do pracy.
Maja: Widzimy, że rynek coraz bardziej otwiera się na tofu. Dla nas wybór tego składnika był naturalny, ponieważ towarzyszył nam od początku naszej działalności kulinarno-internetowej. Jak wiele osób gotujących wegańsko, dużo zaczerpnęłyśmy od Marty Dymek, czyli Jadłonomii, która przedstawiła Polakom tofu i kuchnie wegańsko-azjatycką. Nasza przygoda z tym składnikiem zaczęła się od jej „tofu zmieniającego życie”. Problem polega na tym, że albo jest się jego przeciwnikiem, albo zwolennikiem. Moim zdaniem jest to składnik, który trudno hejtować. Jeżeli ktoś ma z nim problem, to pewnie ma problem z przyprawianiem rzeczy albo z czytaniem przepisów. No offence, każdy może mieć swoje zdanie, ale dopóki nie zgłębi się choćby podstaw, takich jak sposób, w jaki tofu chłonie smaki z marynaty, trudno mówić o tym, czy się je lubi, czy nie. To jest wiedza, którą zdobyłyśmy w trakcie naszej własnej przygody z tofu i którą chciałyśmy przekazać na kartach książki.
Karolina: Tofu to tak wszechstronny składnik, że wiedziałyśmy, że nawet gdybyśmy chciały umieścić w książce 500 przepisów, nie byłoby z tym problemu.
Maja: Dokładnie, te pomysły po prostu się nie kończą. Karolina często podkreśla, że naszym największym wyzwaniem podczas pracy nad książką było ustalenie: „Ok, to są finalne przepisy”. Książka była już zamknięta, trwała ostateczna redakcja i skład, a my wciąż miałyśmy nowe pomysły.
Karolina: I nadal je mamy.
Maja: To się nie kończy. Jak już otworzy się tę puszkę Pandory, nie da się jej zamknąć.
Julia: Czyli „Tofu, część druga” w planach?
Maja: To pytanie często pojawia się w rozmowach z naszymi znajomymi i czytelnikami, natomiast włożyłyśmy w tę książkę ogrom pracy, energii i emocji, dlatego nie chcemy po prostu wypuścić jej w świat i od razu zająć się nowym projektem. Staramy się być w tym momencie – skupić na pracy, którą wykonałyśmy, na samej książce i misji, którą niesie. Gdy poczujemy, że temat został w pełni przekazany, a ludzie mogą z niego korzystać, zaczniemy myśleć o kolejnych projektach.
Karolina: Tak, a dodatkowo ten rok był na tyle intensywny, że naprawdę potrzebujemy przerwy.
Julia: Ile czasu spędziłyście razem w kuchni i na szukaniu inspiracji, żeby zamknąć się w tych 88 przepisach? Co było wyznacznikiem, że akurat ten przepis wejdzie do książki?
Karolina: Jeśli chodzi o wyznacznik, to jest to nasza pierwsza książka, a zarazem publikacja, która ma przybliżyć Polakom konkretny produkt. Zależało nam na tym, aby pokazać jego wszechstronność. Skupiłyśmy się na przedstawieniu podstawowych przepisów z różnych kategorii – bardzo różnorodnych, a jednocześnie takich, które same bardzo nam smakują. Wybrałyśmy więc zarówno dania podstawowe, jak i nieco bardziej skomplikowane, a już na pewno pyszne.
Maja: Tę różnorodność, o której mówi Karolina, zawarłyśmy też w stopniu trudności. Większość tych przepisów jest super łatwa do przyrządzenia, ale mamy też takie hity jak tofu misozuke, które robi się minimum miesiąc oraz tiramisu, które można zrobić w dobę, ale da się dłużej. Dla kulinarnych nerdów i osób, które lubią się trochę „pobabrać”, również jest tam sporo rzeczy. Mając świadomość, że książka może trafić do szerszego grona odbiorców, wiedziałyśmy, że musimy podejść do tego projektu poważnie. Jeśli bierzemy na siebie zadanie przedstawienia tofu w formie książki, to jest to pewna odpowiedzialność i jedna szansa, by zrobić to dobrze. Mogłybyśmy pójść na skróty, powielając stereotypy, i pokazać tofu wyłącznie w surowej, azjatyckiej czy bardzo skomplikowanej formie. Chciałyśmy jednak pokazać, że jest to po prostu składnik białkowy – niezwykle uniwersalny, podatny na różne modyfikacje, marynaty oraz obróbkę mechaniczną i termiczną. Właśnie na tym najbardziej nam zależało.
Karolina: Spędziłyśmy w kuchni niezliczoną ilość godzin. Książka jest zwieńczeniem czterech lat naszej działalności na Instagramie – część tych przepisów pojawiała się u nas już wcześniej. W książce mają oczywiście odpowiednie modyfikacje, bo po czterech latach nasz styl gotowania ewoluuje. Jest tam mnóstwo przepisów, które wyszły albo za pierwszym razem, albo wyszły przypadkiem. Są też takie, które trzeba było powtórzyć wiele razy, żeby proporcje były idealne.
Maja: Gotujemy wspólnie od lat, bo przyjaźnimy od lat. Odbyłyśmy kilka wspólnych podróży, do Azji również, gdzie miałyśmy okazję poznać tofu lokalnie. Godzin nie podliczymy – zbieranie wszystkiego, robienie zdjęć i pisanie tekstu zajęło nam cztery miesiące. Ten krótki okres czasu jest wynikiem tego, że wcześniej wiele lat poświęciłyśmy na wspólne gotowanie. Wiemy, jak nam się wspólnie pracuje – wspólne podróże, wspólne smakowanie, wspólne testowanie. To wszystko jest wynikiem wielu lat pracy.
Julia: Książka jest przepiękna wizualnie. Jesteście odpowiedzialne za wszystko, czy macie wokół siebie wspaniałą ekipę, która wam w tym pomogła?
Maja: I to i to – zdjęcia, które są bazą wyjściową do całego visuala są naszego autorstwa. Cała identyfikacja to jesteśmy po prostu my. Miałyśmy też ogromne szczęście, że po stronie wydawnictwa udało się nawiązać współpracę z ludźmi, którzy zrozumieli czego oczekujemy, ale zaproponowali też coś swojego – nasze kolorowe zdjęcia wzmocnili przez równie barwną szatę graficzną. Zdjęcie na okładce też jest naszego autorstwa – powstało zupełnie przypadkowo. To fotografia potrawy Mitarashi Dango, którą zrobiłyśmy podczas próby ustawiania światła do tego dania. Ostatecznie to właśnie ono trafiło na okładkę.
Julia: A jest coś, w czym się nie zgadzacie?
Maja: Oczywiście. Ja czasem nie myję automatycznie warzyw (śmiech).
Karolina: Ja się na to nie zgadzam!
Maja: Czasami z automatu albo przez roztrzepanie tego nie robię, ale Karolina zawsze tego pilnuje. Nie zgadzamy się też na mówienie za siebie nawzajem. Ostatnio sporo o tym rozmawiałyśmy. Praca w duecie tego wymaga – z jednej strony świat często postrzega nas jako całość, a z drugiej my same, choć jesteśmy przyjaciółkami od serca i siostrami z wyboru, pozostajemy oddzielnymi jednostkami, które lubią zachować swoją indywidualność
Karolina: Jest jeszcze jedna kwestia – nie zgadzamy się co do terminów. Maja ma tendencję do stawiania sobie ambitnych, czasem wręcz nierealnych terminów, a ja już się z tego wyleczyłam. Jeśli na coś się nie zgadzam, to właśnie na zbyt szybkie terminy realizacji.
Maja: To doprowadziło do tego, że w pierwszym półroczu działania Roślinnej Bazy, w ciągu niecałych sześciu miesięcy, wydałyśmy aż cztery ebooki. Teraz nasze tempo to jeden ebook rocznie, aby każdy z nich był dopieszczony energetycznie. Poprzednie ebooki również były dopieszczone, piękne i starannie wykonane – pod względem efektu nie mamy sobie nic do zarzucenia. Jednak patrząc na nakład pracy w tamtym czasie, szczególnie Karoliny, było to po prostu wykańczające. Więc tak, czasami się nie zgadzamy, ale w większości przypadków tak nie jest.
Karolina: Zgadzamy się co do kierunków estetycznych, a także w większości w kwestii smaków – lubimy podobne rzeczy, choć są małe wyjątki. Maja nie zje fasolki natto ani kolendry.
Maja: Tak, jeśli ktoś chciałby mnie otruć, wystarczy podać fasolkę natto posypaną kolendrą. Myślę, że fakt, iż jesteśmy dorosłymi kobietami z wypracowaną relacją sprawia, że nawet jeśli pojawiają się konflikty, zmiany czy różnice zdań, potrafimy szybko to ogarnąć. Przyjaźnimy się, a jednocześnie prowadzimy razem biznes, który w dodatku opiera się na pracy twórczej – to naprawdę trudne połączenie, jeśli trafi się na niewłaściwą osobę. Mamy jednak to szczęście, że los sprawił, że dobrze współgramy, dzięki czemu większość rzeczy przychodzi łatwo.
Karolina: Cały ten projekt powstał dość naturalnie – najpierw była przyjaźń, potem, podczas pandemii, zaczęłyśmy wspólnie gotować, a z tego wszystkiego wyrósł nasz biznes.
Julia: Czy skoro wydałyście swoją pierwszą książkę w papierze, to myślicie jeszcze o powrocie do ebooków?
Karolina: Na pewno nie porzucimy ebooków – mamy w nich zwykle około 20 przepisów, przez co są b bardzo fajną formą, w której można zaszaleć i zrobić rzeczy, na które wydawnictwo raczej by się nie zgodziło. Dodatkowo, krótszy czas pracy nad ebookiem sprawia, że cały projekt jest mniej frustrujący – można szybko zacząć, zrealizować pomysł i wypuścić go w świat.
Maja: Ebooki robimy w całości samodzielnie. Lubię czas spędzony nad ebookiem, szczególnie jeśli nie mamy nad sobą bicza w postaci napiętego deadline’u. Tak właśnie było przy naszym ostatnim ebooku, Vegano Italiano, który wydałyśmy w listopadzie zeszłego roku. Pracowałyśmy nad nim spokojnie od początku września, celowo ustalając deadline z zapasem – chciałyśmy skończyć do końca października, żeby mieć czas na przygotowanie materiałów promocyjnych. Dzięki temu praca była luźna, niespieszna i po prostu miła.
Karolina: Mogłyśmy też pozwolić sobie na większą swobodę w kwestii estetyki, co nasi odbiorcy bardzo docenili. Ebook jest bogaty wizualnie, ale jednocześnie ma domowy charakter.
Maja: Dokładnie, to była esencja dolce vita połączona z dolce far niente. To mój ulubiony ebook, absolutnie! Praca nad nim otworzyła nam wiele kreatywnych klapek w głowie. Stworzyłyśmy z tego naprawdę dobry projekt, z którego jesteśmy bardzo dumne.
Julia: Czy zamierzacie w takim razie eksplorować inne kuchnie? Była włoska, była azjatycka. A może kolejna pozycja, w której skupicie się na jednym, konkretnym składniku?
Karolina: U nas problemem jest klęska urodzaju – mamy za dużo pomysłów. Zawsze pojawia się ten ból: co wybrać? Mogłabym teraz wymienić dziesięć, dwadzieścia pomysłów na książkę czy ebooka. Trudność polega na tym, by zdecydować co zrealizować, bo mamy ograniczony czas, który możemy na to poświęcić.
Maja: I to nie są tylko żarty – to naprawdę autentyczny problem w pracy kreatywnej. Czujesz ograniczenie swoich zasobów, szczególnie czasu. Zwłaszcza kiedy w świecie wegańskim musisz już myśleć o tym, że zaraz styczeń czyli Veganuary, a jednocześnie jako twórca internetowy końcówka roku zawsze jest bardzo pracowita. Mamy wtedy dużo zleceń, promujemy książkę, którą napisałyśmy, a z tyłu głowy pojawia się już pomysł na kolejnego ebooka. Do tego dochodzi coś takiego jak, uwaga, życie prywatne (śmiech). Wydaje się, że skoro są dwie osoby, to wszystko powinno iść dwa razy szybciej, ale wcale tak nie jest. Na końcu i tak staramy się pracować wspólnie, bo czerpiemy z tego przyjemność. Co do pomysłów – mnie osobiście czasami potrafi to zdołować, bo wiem, że nie uda nam się zrealizować wszystkiego i trzeba się do czegoś ograniczyć. To jest ta klasyczna rozterka, którą filozofowie próbują rozwiązać od wieków – jak pogodzić się z nieuchronnością zbliżającego się końca. Nawet teraz, gdy rozmawiamy, jesteśmy w trakcie nagrań dla klienta. Mamy super fun – możemy się realizować kreatywnie, a przy okazji ktoś wspiera naszą działalność.
Karolina: Na pewno w przyszłości pojawi się coś związanego z kuchnią lokalną. Planujemy także projekty skupione na konkretnych składnikach lub wybranych kuchniach regionalnych. Wyzwaniem będzie – jeżeli kiedyś się na nią zdecydujemy – kuchnia francuska.
Maja: Tak, francuska jest ciężka do zweganizowania.
Karolina: Już włoska była wyzwaniem, bo Włochy stoją serami, ale się udało.
Maja: Myślę, że trudna byłaby też niemiecka, bawarska. Chociaż sznycla można zrobić z seitana.
Karolina: Albo z grzybów.
Maja: No widzisz, już mamy dziesięć pomysłów na jednego sznycla. I kiedy to zrobić?
Julia: Dobrze, że mówicie o tym, że przy pracy kreatywnej problemem nie jest zawsze wypalenie, ale również przepalenia. Tym bardziej, gdy dochodzi do tego wspomniane przez was życie prywatne.
Maja: Z tym przepaleniem jest jeszcze tak, że zanim zabrałyśmy się do tej pracy, to nasi bliscy już od lat pracowali jako twórcy internetowi, pracowali kreatywnie. Mąż Karoliny też tym się zajmuje. Miałyśmy więc z pierwszej ręki wiedzę o tym, jak to naprawdę wygląda. A to specyficzna praca, wykonywana przez niewielki procent społeczeństwa, co sprawia, że łatwo ją ocenić z zewnątrz – w końcu co to za problem wrzucić zdjęcie na Instagrama? Nikt nie myśli o psychologicznej cenie tego zawodu, jak chociażby czytanie wylewającego się hejtu, na przykład w kontekście weganizmu, z którym czasem się spotykamy. Obserwowanie tego, jak ten zawód się rozwija, pozwoliło nam wypracować pewne protokoły, żeby przetrwać i nie skończyć z depresją. Dlatego mamy motto: Pamiętaj, żeby się nie zarąbać. Mamy je przypięte w naszej firmowej konwersacji. Gdy widzimy, że zbliżamy się do ściany, to mówimy sobie: „Ok, stara, powoli – jesteś wykończona, wyłącz się”.
Julia: A zdarza się wam zamówić Uber Eats albo Wolta?
Maja: Oczywiście. Max Premium Burgers? Zawsze!
Karolina: Tak, choć ja głównie gotuję w domu. Jest kilka miejsc, z których zamawiam jedzenie, i parę restauracji, do których chodzę. Ponieważ zajmujemy się gotowaniem zawodowo, każda chwila spędzona w kuchni przypomina mi pracę. To oczywiście nie jest najzdrowsze, ale nie mogę od niej uciec.
Maja: Mam podobnie jak Karolina. Zamawiam w sytuacjach, gdy wstaję rano, siadam do montażu i nagle o godzinie szesnastej orientuje się, że nie umyłam nawet twarzy i zębów. Montowałam nagranie, na którym gotujemy, a nie mam nic do jedzenia. Wtedy zamawiam swój ulubiony makaron. Mam ograniczoną listę miejsc, z których zamawiam, ale zdecydowanie lubię wegańskie menu Max Premium Burgers – to mój jedyny wybór, jeśli chodzi o fast food. Uwielbiam też jeden konkretny zestaw sushi.
Karolina: Zamawiam też rzeczy, które mogę zrobić, ale po co? Wiem, że choćby nie wiem co, nie zrobię sobie w domu tak dobrej pizzy neapolitańskiej, jaką zjem w dobrej pizzerii.
Julia: A czy w Warszawie jest dużo dobrych miejsc z kuchnią roślinną?
Karolina: Zdecydowanie.
Maja: Warszawa jest topką europejską, jeżeli chodzi o miasta i stolice. Vegan Ramen Shop, Peaches, La Vegana.
Karolina: Veganda.
Maja: Schabowy sojowy w Vegandzie to nasz go to jeżeli mamy dzień pracy wspólnej, idziemy sobie na lunch pracowy, to właśnie na to.
Karolina: Polly Pizza. Jest sporo miejsc, więc jeżeli chodzi o to, gdzie mieszkać będąc na diecie wegańskiej, to w Warszawie.
Maja: Jest też Yumiko, czy zestaw All Green w Sushi Deli. Jest też bardzo dużo restauracji, które mają coraz więcej pysznych opcji wegańskich. Na przykład Baken.
Karolina: Paloma Inn też ma pyszne rzeczy.
Maja: W Lupo też! Mimo, że jest to super włoska miejscówka, mają pyszne roślinne opcje. Jeszcze Cool Cat! Pyszne i dla mnie legendarne Bao i K-fries z roślinnym bulgogi.
Julia: Czyli nie mamy się czego wstydzić.
Karolina: Nie, absolutnie.
Maja: Ostatnio spotkałyśmy się z Aretą Szpurą, która jest absolutną wegańską wyjadaczką. Sporo podróżuje po Europie, a niedawno wróciła z wyjazdu do Stanów. Powiedziała, że ma wrażenie, że tutaj, w Polsce, jest naprawdę bardzo dobrze. Zarówno pod względem jedzenia, jak i kultury wokół tego wszystkiego. Zgadzamy się z nią. Kiedy jedziemy do Berlina, zawsze znajdziemy coś ciekawego. Londyn, jako ogromne miasto, również ma wiele do zaoferowania. Ale proporcjonalnie, jeśli chodzi o dostępność i jakość wegańskich opcji, Warszawa chyba wygrywa.
Karolina: Jeszcze sobie przypomniałam o cukierni Eter.
Maja: Cynamonka z Eteru to jest to! Bardzo też polecam Havanę na Żoliborzu, mają teraz wspaniały bulion z szerokim, domowym makaronem orkiszowym.
Julia: Wspomniałyście o Vegan Ramen Shop, ostatnio miałyście tam guess spota. Planujecie więcej takich wydarzeń, czy może pojawił wam się w głowie pomysł na własną miejscówkę na mapie Warszawy?
Karolina: To jest jak z książką – ten temat gdzieś wisi, natomiast łatwiej jest wydać książkę, niż postawić restaurację. Nie mówię nie, ale nie pcham się w to.
Maja: Ja też nie mówię nie. Myślę, że to temat, który może do nas wrócić za kilka, a nawet kilkanaście lat. Pewnie musimy być trochę starsze, bardziej osadzone. Jeśli chodzi o pop-upy, jesteśmy na nie otwarte. To bardzo fajna forma, która nie wymaga aż tak dużego zaangażowania czasowego. Same myślimy nad pomysłem wakacyjnego food trucka – na przykład odpalić go na miesiąc. To są jednak kolejne pomysły, które pobieramy z przestrzeni kosmicznej i zastanawiamy, jak się przy tym wszystkim nie zarąbać?
Karolina: Wiem, że pomysły są dobre wtedy, gdy zostaną zrealizowane. Nie wykluczamy, że kiedyś w przyszłości coś takiego się wydarzy. Dla mnie największym koszmarem byłoby podjęcie decyzji, co dokładnie miałoby to być i jak miałoby wyglądać – opcji jest zawsze nieskończenie wiele. Chyba zostaje rzut monetą.
Maja: Albo niech Ramen losuje.
Julia: Czego na koniec mogę wam życzyć?
Maja: Spokoju ducha – mamy bardzo dużo pracy, którą lubimy, dobrze ją wykonujemy i jesteśmy z niej zadowolone. Życzyłabym sobie, żeby nie czuć pędu, gdy mam za dużo na głowie.
Karolina: To są dobre życzenia.