Jest pewna siebie, zna wartość swojej pracy i wie, że tworzy rzeczy ponadprzeciętnie dobre. Do trzydziestego roku życia była polonistką. Po urodzeniu dziecka zorientowała się, że wypadła z nauczycielskiego obiegu i postanowiła skupić się na tym, co zawsze grało w jej duszy — makijażem i przerabianiem ubrań na własny użytek. Dzisiaj Beata Bojda jest projektantem, kosmetologiem, kostiumografem i artystką, która zachwyca swoją wszechstronnością i niezwykłą umiejętnością kreowania rzeczy pięknych.
Początki sięgają przełomu lat 80 i 90. W Polsce o wizażu i zawodzie wizażysty nie słyszał prawie nikt. Nie było szkół, nie było książek, gazety sprowadzano z zagranicy, a jedynymi dostępnymi markami kosmetycznymi były Avon, Revlon, Art Deco, Max Factor i polska Celia. Uczyła się na swoich błędach i na klientkach. Była samoukiem, który pragnął wiedzy tak bardzo, że nie istniały dla niej żadne granice zdobywania doświadczenia. Z czasem sama zaczęła szkolić i jeździć po Polsce z wykładami oraz warsztatami. O produkty było ciężko, ale zapału starczyło na to, aby robić to, czego do tej pory nie robił prawie nikt. Rynek był chłonny i pragnął uzyskać tajemną wiedzę na temat makijażu i pielęgnacji. Beata-kosmetolog odnajdywała się w swoim nowym powołaniu doskonale, ale ciągle pragnęła więcej, wiedziała, że sam makijaż jej nie wystarczy, nie spełni ambicji i nie zaspokoi natarczywej chęci tworzenia.
Po kilku latach malowania i szkolenia nowej ery wizażystów w jej życiu pojawiła się stylizacja. Ubrania fascynowały ją od zawsze. Pochodzi z rodziny, która nie zawsze miała pieniądze na stroje dla swoich córek, trzeba więc było samej znaleźć sposób na to, aby wyglądać dobrze, oryginalnie. A oryginalności Beacie Bojdzie nigdy nie brakowało. Od zawsze fascynowała ją moda vintage i przerabianie starych sukienek, spódnic i bluzek. Kiedy jako młoda dziewczyna przyjechała na studia do Krakowa, nie chciała czuć się gorsza. Pochodziła z małej miejscowości, a jej garderoba nie do końca wpisywała się w wielkomiejskie standardy, nawet jak na czasy PRL-u. Siedziała więc całą noc i zszywała, ozdabiała i przerabiała to, co miała w walizce. Tworzyła nowe ze starego i tak już jej pozostało. Dzisiaj znana jest przede wszystkim z tego, że jej kostiumy mają duszę. Kilkuletnią lub nawet stuletnią, tak jak jej ostatnia ślubna sukienka, którą odnowiła i przerobiła tak, że mogłaby kosztować mały majątek. Ale Beata jej nie sprzedaje. To perełka, którą chce pozostawić dla siebie i do realizacji własnych projektów.
Czy umie szyć?
– W mojej rodzinie nie było szwalniczej tradycji. Umiem przerabiać ubrania, wszystkie zdobione elementy z moich projektów wykonuję sama, ale jeśli mam do zrobienia większy kostium, oddaję go w ręce profesjonalistów, z którymi współpracuję.
Brak perfekcyjnego warsztatu szycia nie przeszkodził jej jednak w obronieniu dyplomu na łódzkiej Wyższej Szkole Sztuki i Projektowania. Rok temu pokazała tam swoją dyplomową kolekcję, która zachwyca pod wieloma względami. Widać zamiłowanie do mody retro, do eksperymentowania z historycznymi motywami w ubiorze i do przełamywania konwencji, bawienia się formą zarówno w postaci dekonstrukcji, jak i zestawiania ze sobą elementów, pochodzących ze skrajnie różnych epok. Ta kolekcja to również recykling w czystej postaci. To, co widzimy na modelkach, to przerobione ubrania znanych marek lub ubrania stworzone z obrusów, zasłon i innych materiałów, którym Beata nadała nową formę, a przy tym nowe życie.
Czy trudno było być najstarszą osobą na roku i, w jakimś sensie, konkurować z dużo młodszymi aspirującymi projektantami?
– Chociaż w Łodzi byłam dużo starsza od koleżanek i kolegów z roku, wiedziałam, po co jestem na tych studiach. Widoczna była ogromna różnica pokoleń w samym podejściu do tematu studiowania. Za moich czasów nikt nie porzucał kierunku po roku, czy dwóch. W Łodzi znalazłam się po to, aby skończyć studia i obronić dyplom. Miałam zapał, miałam pomysły i nie bałam się eksperymentować. Dookoła szalała moda na dresówkę i streetwear, a ja robiłam rzeczy całkowicie niewpisujące się w te tendencje. Było to jednak spójne z moją osobą oraz z moją estetyką i myślę, że właśnie dlatego tak dobrze się to przyjęło.
Chociaż od kilkunastu lat Beata współpracuje z wieloma instytucjami i projektuje dla wielu polskich artystów, nie zatrzymuje się i nie osiada na laurach. Ciągle ma nowe pomysły i przyznaje, że brakuje jej czasu na realizowanie każdego z nich.
– Zdecydowanie nie jestem typem artystki-celebrytki, ale widzę, że nawet w dzisiejszych, trudnych marketingowo czasach, moje projekty się bronią. Są autentyczne i myślę, że widać w nich sporo pracy, którą wkładam w każdy detal. Nie wyobrażam sobie stworzenia sesji moich ubrań bez zrobienia makijażu, bez zadbania o dodatki. Realizuję moją wizję od początku do końca i być może dlatego nie starcza mi czasu na wszystkie propozycje, które otrzymuję. Kiedy jednak coś mnie zafascynuje, jestem w stanie znaleźć i czas, energię i pokłady kreatywności, aby dać z siebie jak najwięcej.
Jej największą realizacją nadal pozostaje projekt koron Etno. Ciągle jednak powstają nowe zdjęcia, nowe makijaże i nowe stylizacje, a każda kolejna odsłona Etno to pojedyncze małe dzieło sztuki. Skąd pomysł na projekt, który pokazywany jest za granicą i który można znaleźć na artystycznych portalach, często, niestety, bez zgody i wiedzy Beaty? Zaczęło się od propozycji publikacji w jednym z branżowych magazynów, na którą Beata chciała przygotować coś szczególnego. Podczas wizyty u znajomych jej uwagę zwróciły papierowe kwiaty-dekoracje, które znajdowały się w ich mieszkaniu. Był to impuls, który uwolnił wodze fantazji. Ludowe elementy, wyrazista kolorystyka i pomysł stworzenia wielkich zdobionych koron pojawiły się samoistnie. Wszystko zmierzało w jedną stronę i Beta wiedziała, że nie może wypuścić tej inspiracji ze swoich rąk. Zrealizowała kilka pojedynczych pomysłów, zdobyła publikację i lawina ruszyła. Dzisiaj Etno to około 30 zdjęć. W czerwcu zostaną pokazane w ramach wystawy w BWA (Galeria Arsenał) w Bielsku-Białej. Beata nie zamyka jeszcze tego projektu, co chwila dodaje do niego nowe zdjęcia, makijaże, korony i stylizacje. Stał się jej znakiem rozpoznawczym, ale jednocześnie nie jest jej przekleństwem. Obok niego tworzy wiele innych rzeczy, które tak samo jak korony Etno mają potencjał stać się współczesnym viralem sztuki użytkowej.
W magazynie Make Up Trendy pojawił się ostatnio jej projekt, w którym główną rolę gra kolor. Piękne zdjęcia, makijaże i stylizacje nie są żadnym zaskoczeniem, kiedy podpisuje się pod nimi Beata Bojda. W 2020 roku ma sporą szansę wziąć udział w pokazie mody w ramach EXPO 2020 w Dubaju, trwają rozmowy, a Beata jest pozytywnie nastawiona. Jeśli się nie uda i tak znajdzie dla siebie zajęcie, nowy projekt, który całkowicie ją pochłonie. Realizuje kostiumy do spektakli swojej córki Zuzanny (świetnie przyjęty debiut „Cudowna” oraz spektakl „Ciało Bambina”), prowadzi szkolenia z kosmetologii i makijażu artystycznego, a ostatnio zrealizowała stylizacje do promocji płyty włoskiej piosenkarki, Dolche. Nazwisko Bojda staje się coraz bardziej rozpoznawalne, ale to jej projekty są jej najlepszą wizytówką. Czy reaguje złością na próby kopiowania jej kreacji, zwłaszcza tych z projektu Etno?
– W dzisiejszych czasach nie uniknę kopiowania mojej pracy. Oglądam te realizacje z uśmiechem, bo są wśród nich lepsze i gorsze, ale jak dotąd żadna z nich nie jest tak dobra, jak oryginał. Włożyłam w to mnóstwo pracy i tej pracy na szczęście nie da się tak łatwo powielić.
fot. 1 Rita Lorenc
fot. 2 Ula Kóska
fot. 3 Adam Słowikowski/ Smooth Light Studio
galeria autor Adam Słowikowski/ Smooth Light Studio