Lista firm, które testują kosmetyki na zwierzętach, jest bardzo długa. „Peta’s Beauty without bunnies program” liczy 17 stron i są to zaledwie marki kosmetyczne (z wyłączeniem leków czy innych produktów). Na szczęście jest też 76 stron tych, które nie przeprowadzają takich testów. Medialny dialog na ten temat rozbrzmiewa już od wielu lat, systematycznie ronimy łzy podczas oglądania filmów, które wyciekają z fabryk kosmetycznych. Wciąż jednak od słów daleko jest do czynów. Pisząc ten tekst postawiłam sobie pytanie dlaczego tak się dzieje i co ważniejsze: Co realnie możesz zmienić? Udało mi się znaleźć kilka odpowiedzi.
Za dużo na raz
Współczesne społeczeństwo uwrażliwia się na wiele kwestii. Klimat, smog, ekologia, zwierzęta – wszystko to się ze sobą wiąże, czasami nawet wrzucane jest do jednego „eko” worka. W świecie beauty mówimy bardzo wiele na temat testowania kosmetyków na zwierzętach, ale czy tylko koncerny kosmetyczne praktykują takie zachowania? Wystarczy obejrzeć pierwszy odcinek „Dirty Money”, w którym małpy umierają na oczach badaczy zatruwane spalinami z silników diesla, którymi notabene jesteśmy truci codziennie. Silniki diesla „oszukują” na emisji spalin. Czy chodzi zatem tylko o testowanie kosmetyków na zwierzętach? A leki? Czy kiedy zażywasz rutinoscorbin sprawdzasz, czy był on testowany na zwierzętach? Jak się okazuje, problemów tego typu jest wiele, czasami ciężko znaleźć właściwą drogę. Edukacja powinna zacząć się nie tylko w każdym domu, ale i w szkołach.
Nienamacalny problem
Czy ktoś z nas widział na własne oczy jak torturuje się te zwierzęta? Czy ktoś z nas czuje jak niezdrowe jest powietrze, którym oddychamy? Nie trzeba być psychologiem, aby zauważyć, że jeśli coś nie dzieje się tu i teraz, to ciężko się z takimi wydarzeniami utożsamiać, ciężko je też w pełni zrozumieć. Kluczem do sukcesu jest edukacja: nie zmiana nawyków u kogoś, kto nie chce ich zmieniać, ale zrozumienie, że to co robię mogę robić lepiej. Firmy kosmetyczne testują na zwierzętach, ale te same zwierzęta dosłownie „duszą się” ludzkim konsumpcjonizmem. Może najpierw warto przestać zamawiać online? Tyle, ile plastiku zużyje fabryka do zapakowania jednej palety cieni, zmieści się w brzuchu wieloryba. Kremy, kosmetyki kolorowe, podpaski, farby do włosów, lakiery do paznokci, szampony, proszki do prania, dezodoranty, soczewki do oczu… Warto sprawdzić w łazience, ile procent naszych produktów jest testowanych na zwierzętach. Wątpię, aby opakowania przysmaków, którymi karmimy domowe zwierzęta stworzone były z recyklingu bądź po prostu – z papieru. Podobnie jest z konsumpcją mięsa – los zwierząt, ale i wydzielane podczas jego produkcji ilości zanieczyszczeń.
Metoda małych kroków
Chodzi o to, aby metodą małych kroków zmieniać swoje nastawienie i dawać dobry przykład. Mawiają; umiesz liczyć – licz na siebie. Zaawansowana technika pozwala, aby nie testować na zwierzętach. Dlaczego firmy wciąż to robią? Bo mają niskie standardy etyczne, bo im nie zależy, bo jest taniej… Istnieje wiele powodów. W Unii Europejskiej wciąż jest zakaz testowania kosmetyków na zwierzętach, ale Chiny chętnie i tanio wykonują outsourcing. Dlatego też zmiany warto zacząć od siebie, nie licząc, że gigantyczny koncern nareszcie zrobi to za nas. Na początek zrezygnuj z jednego kosmetyku, albo po prostu; zjedz sałatkę warzywną, zamiast kotleta. Stwórz nawyki, które po czasie wejdą w krew. Może odmawiać przyjmowania w sklepach plastikowych reklamówek? Może niekoniecznie potrzebujemy również tej modnej, papierowej, na błyszczyk z perfumerii? Przecież powinien zmieścić się „luzem” w torebce. Może dieta pudełkowa jest fajna i na czasie, ale kto później będzie zjadał po nas te opakowania? Styropian, folie, plastikowe zakrętki…
Agresywny dialog, czy dobry przykład?
Sprawy, które są tak ważne, należy dyskutować powoli, uważnie i z rozsądkiem. Zanim rzucisz na kogoś lincz, że mówi o ekologii, a używa tuszu do rzęs marki testującej na zwierzętach zastanów się, co jest ważniejsze. To, że mówi o ekologii, czy to, że ma ten jeden „naznaczony” tusz do rzęs? Okazuje się, że hejt wylewający się na marki kosmetyczne na niewiele się zdaje. Za to wzajemne zrozumienie i próba zmiany przyzwyczajeń mogą przynieść długotrwały sukces. Statystyki mówią, że zaledwie jedna na sto kobiet zwraca realną uwagę na to, skąd bierze się produkt, który wkłada do koszyka. Po przeczytaniu tego tekstu koty, myszy, psy, króliki czy małpy będą ci wdzięczne za każdy mały krok.
Możliwość wsparcia organizacji peta:
https://support.peta.org/page/13236/donate/1?en_txn7=Splash-Home::1019-VVM-
***
Kasia Wrona – wizażystka, wykładowca makijażu oraz autorka bloga Make-up Manufacture. Absolwentka wielu prestiżowych szkół w Polsce i Los Angeles. Pracuje przy pokazach mody, sesjach zdjęciowych i na planach, ale kreuje także makijaże klientów indywidualnych. Jej prace znajdziecie w magazynach, reklamach, telewizji. Na co dzień wykłada w krakowskiej szkole. Po godzinach uwielbia czytać, a także pisać o makijażu i trendach.