Feminizm ma wiele imion – od akceptacji siebie i samomiłości, przez sztukę, ezoterykę i mądrości naszych pramatek szeptuch, po głośne i kontrowersyjne manifestacje uliczne o równouprawnieniu, prawach aborcyjnych, orientacji seksualnej czy społecznych tematów tabu związanych z kobiecością, takich jak okres. Kilka słów i zdjęć o zjednoczeniu z naturą i wewnętrznym głosem, ale także o prostym pięknie i inspirujących cytatach, a nawet o miesięcznej krwi nietrudno znaleźć na instagramie. Każdy sposób jest dobry, by kochać kobiecość w sobie i łamać utrwalone w głowach patriarchatu konwenanse. Kto by nie chciał żeńskiego przypływu energii i pewności siebie w codziennym przeglądzie internetowej prasy?
@rozkwity – Weronka – melancholijna, leśna pani, hafciarka, zielarka, barwiarka, autorka wymyślnych kolaży i przede wszystkim ekofeministka. Promuje dumę z szeroko pojętej „dziewczyńskości”, utożsamia się z wiedźmą (czyli tą, która wie więcej), pochłania cienie i duchy lasów, roślin oraz rzek. Wolność, dzikość, anarchizm, gwiazdy, marzenia i sny – wszystko to przekuwa w tkanie siostrzanej solidarności na ubraniach, woreczkach i w obrazkach. Chimera? Elfka? Strzyga? Przede wszystkim dziewczyna, która tworzy bezpieczną przestrzeń do uczenia się i wzmacniania siebie, czułości, akceptacji i bycia wystarczającą. Raz na jakiś czas opowiada o farbowaniu tkanin pestkami awokado, zbieractwie roślin, fazach księżyca i eliksirach. Duchowe wytchnienie, nawet to, które trwa kilka sekund i odbywa się poprzez filtr ciekłokrystalicznego ekranu telefonu, jest bardzo cenne i potrzebne.
@rodzajzenski – jeden z bardziej wyciszających, uspokajających, minimalistycznych kont, jakie zna polska scena feministycznego instagrama. Posty z architekturą, malarstwem, rzeźbą i kolażami w kolorach bieli, różu i błękitu, a także czułymi dłońmi, brokatowymi butami i zachodami słońca przetkane są definicjami słów, które są zbyt bajkowe, żeby używać ich w codziennej, kurtuazyjnej konwersacji. „Czar”, „los”, „swoboda”, „obietnica”, „nagość”, „pustka”, „ceregiele”, „niedoskonałość” czy „rytuał” to tylko kilka spośród naprawdę długiej listy postów o poszukiwaniu prawdy, przymierza, zapachu, magii, końca i początku. Sensualność osadzona w myśli, obrazie, czasie, ciszy i bajkowości. Przyjemność dla oka i zmęczonych zwojów zainfekowanego szarą codziennością umysłu.
Wyświetl ten post na Instagramie.
• 🌑 • Dziura w płocie • 🌑 • @brookedidonato #rż #rodzajżeński #mood #bezkońca
Post udostępniony przez @ rodzajzenski
@ca_va_saigner – KREW. To w zasadzie wystarczyłoby do podsumowania tego francuskiego profilu, który z wizualną gwałtownością walczy o przyjęcie do wiadomości, że kobiety krwawiły, krwawią i krwawić będą. We Francji produkty „okresowe” są horrendalnie drogie, na co członkowie ruchu ca_va_saigner odpowiadają plamieniem – dosłownie! – swojego kraju. Cały świat jest między kobiecymi nogami, jak więc można czynić z miesiączki tabu i tym samym rodzić wątpliwości jak ona w zasadzie wygląda? A przy tym jeszcze utrudniać higienę nieracjonalnie wysokimi cenami? Odpowiedź, według ruchu oporu, jest bardzo prosta: „Możesz symbolicznie plamić swoje ubrania, ulice, ławki, dzielnice, koszulki, kurtkę i spodnie!”. I tak też robią. Miesiączka istnieje i pozostawia ślady – utrwalane na wymownych sesjach zdjęciowych bez żadnej cenzury. Agresywnie czerwone podpaski, majtki i spodnie – koniec ze wstydem i głupimi żartami dotyczącymi kobiecości. Ca va saigner!