„Spodnie dresowe są oznaką porażki. Zakładając je wysyłasz sygnał, że straciłeś kontrolę nad swoim życiem” powiedział kiedyś Karl Lagerfeld. Projektant znany z ciętego języka i komentarzy ostrych jak brzytwa, które na pierwszy „rzut ucha” mogą razić swoją dosadnością. Podobnie jest także z powyższym cytatem – początkowo wydaje się niedorzeczny, bo w końcu nie szata zdobi człowieka, a już na pewno nie szata decyduje o tym, nad czym ten człowiek panuje. Jednak zanim w trakcie 14-dniowej (przynajmniej na razie) przerwy od wychodzenia z domu, staniemy się gorliwymi adwokatami dresów, rozciągniętych piżam, czy też fancy szlafroczków, zastanówmy się, czy w słowach modowej legendy nie ma ziarnka prawdy.
Każdy z nas nieśmiało przyzna, że nie ma nic piękniejszego niż rozłożenie się wygodnie w fotelu, mając na sobie ulubione legginsy i ponad 5-letni sweter. Do pełni szczęścia wystarczy jeszcze tylko odpalić serial na Netflixie lub sięgnąć po ciekawą książkę. Kochamy także soboty wolne od obowiązków, podczas których nie musimy się stroić i przywiązywać uwagi do tego, jak wyglądamy – w końcu nikt nas nie widzi. Jednak na potrzeby tego tekstu zrobiłam krótki, aczkolwiek niesamowicie profesjonalny i wnikliwy do granic możliwości research. Czego się dowiedziałam? Mama powiedziała mi, że uwielbia t e n m o m e n t, gdy po powrocie z pracy, może ściągnąć biżuterię i wreszcie wyluzować. Chłopak, z kolei t e n m o m e n t, gdy po całym, zabieganym dniu zamienia jeansy na spodnie dresowe, które dają mu +500 do komfortu. Koleżanka, że najbardziej kocha m o m e n t zmywania codziennego makijażu i wiązania włosów w bezładny kucyk. Jaki z tego wniosek? Nikt z nas nie kocha piżam i szlafroków samych w sobie. Wszyscy natomiast kochamy t e n m o m e n t.
A zatem, co się stanie jeśli t e g o m o m e n t u nam zabraknie? Nie będziemy mogli po powrocie do domu przebrać się w nasze ukochane gulity ciuszki, bo zwyczajnie nie będziemy z tego domu wychodzić. Staniemy się niewolnikami szlafroków. A te, choćby były najbardziej puchate i wykonane z najczystszego nawet jedwabiu, na dłuższą metę mogą stać się niebezpieczne dla naszej psychiki. Dlaczego? Bo zgubimy przez nie dotychczasowy rytm, który w zależności od wykonywanego zawodu, bardziej lub mniej narzucał właśnie dress code. Jego miejsce prędzej czy później zajmie panika. Gdy bowiem nie zdejmujemy spodni dresowych dłużej niż kilka(naście!) dni, w naszym umyśle pojawia się czerwona lampka – robimy tak przecież jedynie, gdy jesteśmy chorzy. Taki stan napędza wewnętrzny strach. Poczucie, że normalność legła w gruzach, a co najgorsze, wcale nie ma ochoty z nich wstawać.
Wracając do słów świętej pamięci Legerfelda, czy spodnie dresowe są oznaką porażki? Przeważnie nie. Czy mogą stać się oznaką braku kontroli? Absolutnie tak. Zwykło się bowiem mówić, że ubrania odzwierciedlają zmiany społeczne, lecz również ekonomiczne i gospodarcze. Trudno się z tym nie zgodzić, zwłaszcza gdy media ślą informacje o kryzysach, a ludzie na całym świecie odbierają je ubrani w szlafroki i piżamy. Dlatego właśnie, by oszukać własny mózg, gdy #zostajemywdomu, przebierajmy się od czasu do czasu. Nie musi być to spektakularna stylówka niczym na spacer po Montmartre. Wychodząc na balkon, by przed home office napić się kawy, raz na kilka dni po prostu ubierz się trochę bardziej wyjściowo. Zrób to choćby tylko dlatego, żeby później móc znowu przebrać się w dresy. Jeśli ktoś z was przeklina mnie w myślach, mówiąc: ubrania nie są teraz ważne. Wiem, ale tu nie chodzi o ubrania. Chodzi natomiast o t e n m o m e n t – oznakę normalności w dziwnym czasie, całkowicie jej pozbawionym.
fot. 1: pexels.com
fot. 2: fanpage h&m
fot. 3: fanpage mango