Ileż to razy w życiu usłyszałam, że kobieta powinna mieć długie włosy. Kilka, kilkanaście albo i więcej. Ale w głowie zapadły mi szczególnie trzy: od nauczycielki, od licealnego crusha i od kolegi pod trzydziestkę, co akurat w tym wypadku może mieć znaczenie. Po co roztrząsać takie trywializmy? Bo wszystko zaczyna się od małych upierdliwości, które potem cisną nas przez całe życie i nie pozwalają żyć tak, jakbyśmy miały na to ochotę. A naprawdę w końcu nadszedł na to czas.
Krótkie włosy towarzyszyły mi przez całe życie. Raz mama ścięła je nam z siostrą za dzieciaka. W przeciwieństwie do siostry specjalnie nie zwróciłam na to uwagi. Może dlatego, że miałam jakieś 4 lata, a może dlatego, że po prostu mi się podobały, mimo że owszem, wyglądałam jak chłopczyk. Drugi raz ścięłam włosy po pierwszej komunii, podobnie zresztą jak kilka innych dziewczynek ze szkoły. Z tego czasu również nie przypominam sobie wielkich dylematów, płaczów, czy komentarzy otoczenia na moją nową fryzurę. Dobrze, bo potem było już tylko gorzej. Po raz pierwszy na poważnie krótko ścięłam się na samo zakończenie pierwszej klasy liceum. Na MTV rekordy popularności bił wtedy kawałek Rihanny „Take a bow”. To był impuls, chwila moment i już zapragnęłam mieć dokładnie taką fryzurę. Na gwiazdę. W ten sam dzień poszłam do osiedlowego fryzjera i wyszłam z niego ścięta na trzpiotkę, bo przecież potrzeba beztroski, aby dać się tak opitolić. W domu się spodobało i w szkole też. Koledzy z klasy gwizdali (wtedy to jeszcze sprawiało cichą radość), rumienili się bardziej ode mnie i puszczali zalotne oczka. Komplementowali, zapraszali na randkę i utwierdzili mnie w przekonaniu, że dobrze zrobiłam. Trwałam w tym błogostanie do momentu, kiedy podeszła do mnie nauczycielka — kobieta z klasą, stylem i długaśnymi czarnymi włosami związanymi w luźny kok. Jej mina wskazywała na pogardę, odrazę i jakąś dziwną nutę satysfakcji. Zmierzyła mnie lodowato, od sterczących kosmyków u góry po wiosenne butki na dole i wycedziła z niekłamaną wyższością: „Malwina, kobieta ZAWSZE powinna mieć długie włosy. Źle wyglądasz.”. Odwróciła się i poszła. Był to ostatni dzień w szkole, zaczynały się wakacje i pomimo kilku zaproszeń na obiecane randki było mi po prostu smutno.
Po wakacjach włosy trochę odrosły, ale nadal trzymałam je w krótkich ryzach. Pozwoliłam im dosięgnąć linii żuchwy, bo te fikuśnie krótkie były wtedy za drogie w utrzymaniu (włosy rosną mi z zawrotną prędkością), plus oczywiście nadal kołatały mi się w głowie słowa nauczycielki. Nie tyle same słowa, co sposób, w jaki je wypowiedziała. Ale basta — nowy rok szkolny, nowa ja — jak to kiedyś wszyscy błędnie myśleliśmy. Wrzesień zaczęłam z przytupem, bo chlasnęło mnie mocne zauroczenie do chłopaka, który — z dzisiejszej perspektywy — na szczęście był poza moim zasięgiem. Był cool, a ja chyba niewystarczająco. Umawiał się z dziewczynami, które miały super styl, do szkoły przychodziły z torebkami i jednym zeszytem, a po lekcjach szły na piwko w krzaki. A ja cechowałam się średnio designerskimi ubraniami, plecakiem wypchanym książkami i po lekcjach szłam na francuski, albo do babci, albo spotkać się z moimi przyjaciółkami, z którymi nadal miałyśmy dosyć infantylne podejście do życia. Słowem, miałam cycki i potencjał, ale on po prostu tego nie dostrzegał. Do tego stopnia, że kiedyś w klubie na imprezie rozmawialiśmy chwilę, pochwalił moją fryzurę i poszedł na parkiet. Żar, który pozostał po jego komplemencie, nie palił się długo, bo chwilę potem dotarł do mnie strzęp rozmowy i jego rozbawiony głos: „wolę te z długimi włosami, ha ha ha”. Śmieszne? Wtedy nie za bardzo.
Czy to sprawiło, że już nigdy nie ścięłam włosów? Ależ skąd. Zapuszczałam i ścinałam, zapuszczałam i ścinałam, aż w końcu odkryłam, że taka moja natura. Szybko się nudzę: pracą, otoczeniem i fryzurą właśnie, dlatego lubię zmieniać ją co jakiś czas. Ostatnio znowu ścięłam, ale zanim to zrobiłam, wspomniałam o tym mimowolnie w grupce znajomych, których znam od lat. „Kobieta powinna mieć długie włosy” usłyszałam w odpowiedzi od kolegi pod trzydziestkę, który wierzy w to tak mocno, jakby zostało zapisane w dekalogu. Nie miałam nastroju na kontratak, po prostu poszłam do fryzjera i na drugi dzień pomachałam mu z odległości jak gdyby nigdy nic. I byłoby to nic, gdyby nie fakt, że jego żona podeszła do mnie i cała w emocjach pyta gdzie się obcinałam, jak to jest mieć takie krótkie włosy i czy się nie bałam. Fryzjera? Nie, tego co powie Twój mąż. Oniemiałam i po raz trzeci poczułam, że jest mi smutno z powodu tak trywialnej rzeczy, jak krótkie włosy. Tym razem było to jednak coś poważniejszego. Żadna z nas nie była już dzieckiem, nie musiała się mieć na baczności przed nauczycielem i nie musiała stylizować się tak, aby spodobać się crushowi. A jednak nadal, pomimo chęci jedna z nas wierzyła w takie dyrdymały jak „kobieta powinna to, a nie powinna tamtego”. Chciałam wtedy zgolić ją na łyso i sprawdzić, czy ten mąż odejdzie i rzuci z pogardą na odchodne: kobieta powinna mieć długie włosy. Jakby wszystko to, co sobą reprezentujemy, zależało od długości włosów.