ANYWHERE          TV

Chcesz być piękna? Cierp. Narzędzia kosmetyczne rodem z horroru

Maria Plucińska

tortury-uroda-1

Przywykłyśmy już do tego, że każdej strony masowo bombardują nas ideały piękna, chcące wyznaczyć cel, do którego wszystkie powinnyśmy dążyć – przemianę w kobietę idealną. Próbując mu sprostać wydajemy ogromną ilość pieniędzy, żeby jednych cech się pozbyć, a innych nabyć. Ta wszechogarniająca presja, żeby wpasować się do określonego wzorca (który swoją drogą zmienia się co kilka sezonów) nie jest jednak tworem XXI-wieku. Ludzie od dawien dawna, na długo przed powstaniem Instagrama czy TikTok’a, dążyli do tej efemerycznej, nieuchwytnej cechy zwanej „pięknem”. Tworzono najbardziej wymyślne narzędzia, które miały pomóc kobietom (oraz mężczyznom) osiągnąć powszechne fizyczne ideały ich epoki. A ponieważ wygoda czy zdrowie mentalne ich użytkowników schodziły na dalszy plan, to w efekcie powstawały istne maszyny tortur.

Jednym z takich wymysłów była konstrukcja pomagająca dokonać szczegółowych pomiarów twarzy kobiety, w celu zidentyfikowania jej „wad”. Zakładała ona jeden perfekcyjny, idealnie symetryczny wygląd kobiecej twarzy – nos miał być takiej długości, jak wysokość czoła, a oczy rozstawione dokładnie na szerokość jednego oka. Dzięki tym informacjom „przebadana” przez maszynę kobieta dostawała szczegółowe wskazówki co do tego, gdzie i jak nałożyć makijaż korygujący.
Twórcą maszyny był nie kto inny, jak Max Factor (tak tak, ten sam, który stworzył słynną markę kosmetyczną i jako pierwszy użył sformułowania „make up” do nazwania produktów do makijażu)

Innym “self-care” przyrządem były maski korygujące – rodem z horrorów! Miały podkreślać rysy twarzy oraz uwydatniać ich naturalne cechy. Podobnego rodzaju przyrządy współcześnie nadal cieszą się sporą popularnością, m.in. w k-beauty sferach jednak w nieco mnie przerażającej i bardziej użytkowej wersji.

 
Reklama

Jednym z głównych wrogów kobiety aspirującej do idealnego wyglądu były piegi. Podczas walki z tą plagą kobiety zakrywały twarze i ciała maściami, która często zawierały niebezpieczne poziomy rtęci, nosiły też komiczne, chroniące przed słońcem maski i peleryny.

W latach trzydziestych XX wieku popularne było zamrażanie skóry twarzy dwutlenkiem węgla. Podczas tej dziwacznej procedury musiano używać hermetycznych zatyczek, aby chronić oczy i nozdrza – w czasie trwania zabiegu kobieta oddychała więc przez rurkę.

Zanim plastyka chirurgiczna twarzy stała się powszechna, mężczyźni i kobiety w pogoni za idealnym kształtem nosa czy ust sięgali po bolesne, a przede wszystkim inwazyjne i niebezpieczne zabiegi kosmetyczne. Wiele przyrządów z tamtego okresu (lata 30) działało na zasadzie siły i nacisku, aby w ten przemocowy sposób nadać danej części ciała nowego wyglądu. Metalowa klamra Isabelli Gilbert miała za zadanie tworzyć na policzkach niewielkie dołeczki – jak sądzono jeden z elementów pięknego uśmiechu.

Oko umalowane, policzek przypudrowany, usta podkolorowane karminową szminką. I jak tu, z tak idealnie przygotowanym makijażem, dotrzeć na randkę w centrum, gdy za oknem szaleje śnieżyca? W takich momentach z pomocą przychodzi chroniąca makeup plastikowa przyłbica – do złudzenia przypominająca maski noszone przez lekarzy podczas epidemii dżumy.

Od powstania niektórych z tych technik minął już prawie wiek, jednak pragnienia współcześnie żyjących ludzi nie zmieniły się tak drastycznie, jak technologia je spełniająca. Każda epoka ma swoje ideały urody – wyimaginowane i nieprzystające do rzeczywistości, za którymi i ślepo podążamy. Dzisiaj przerażeni przyglądamy się kosmetycznym narzędziom tortur, które dla kobiet żyjących sto, siedemdziesiąt czy nawet pięćdziesiąt lat temu były codziennością. Może więc warto zadać sobie pytanie, jak spoglądać będą na nasze codzienne rytuały i pragnienia następne pokolenia?

Ilustracja: Karolina/IG: @offlinecollage

Share this post

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

PROPONOWANE