Kryzys to czas, w którym niektórzy toną, a inni zyskują nowe perspektywy. W kryzysowej sytuacji należy znaleźć swoje miejsce i dostrzec szansę na przetrwanie – a w czasach, gdy gospodarka drży w posadach, z dnia na dzień tracimy pracę i kolejny lockdown zamraża wszelkie możliwości na szybką zmianę sytuacji, jest to szczególnie pożądane. Jeśli jesteś lub byłaś fashion victim, to może być Twój moment, bo właśnie teraz ludzie sięgają do swoich szaf, by wyprzedawać ich zawartość, pomagając w ten sposób i sobie, i innym. Dla niektórych to zabawa w slow fashion, dla innych sposób na utrzymanie się na powierzchni. Niektórzy właśnie teraz robią zakupy życia. Korzystać – nie korzystać? Korzystać.
Dziś, gdy chęci do zaopatrywania się w stylówki na nowy sezon jakby brak (brak kasy, brak nowego sezonu, brak miejsc, by wyjść ubranym zgodnie z trendami sezonu) w sieci zaroiło się od kont z ubraniami na Instagramie, pojawiły się nowe grupy sprzedażowe na Facebooku, a Vinted.pl odnotował wzrosty sprzedaży. Co w szafie piszczy sprawdziłam też analizując różne nowe, mądre raporty o zmianie świadomości konsumentów ery kryzysu, o firmach, które mimo globalnej zapaści rozwijają się niezwykle prężnie – teraz to już nie tygrysy biznesu, lecz lokalne i globalne jednorożce; rozmawiałam też ze znajomymi.
Moja koleżanka A. dochodami z transakcji na Vinted zaczęła łatać budżet, gdy na początku pierwszego lockdownu straciła pracę. Od tego czasu wiele się zmieniło: reklamuje swoje oferty, do dziś dorobiła się grona stałych klientek i radzi sobie na tyle dobrze, że nie szuka chwilowo stałej pracy w zawodzie. Rozwinęła przy okazji jeszcze jedną swoją pasję – gotowanie. I to tak, że to temat na osobny tekst. Kryzys związany z wirusem Covid-19 okazał się dla niej szansą na drugie, nowe życie biznesowe.
Ale wracając do szafy w czasie pandemii.
Szafa się zmienia, bo pandemia zmienia rzeczywistość – przede wszystkim wpływa na sytuację ekonomiczną. Kupujemy mniej, zakupy są bardziej przemyślane, szukamy okazji, robimy przegląd i pozbywamy się ubrań, w których już nie chodzimy. Zmienia się też sposób spędzania czasu – nie chodzimy po sklepach z ciuchami, nie wychodzimy na oficjalne spotkania i służbowy lunch, nie tańczymy w klubie. Inne też staje się nasze podejście do robienia zakupów – ci, którzy nie byli dotąd zwolennikami kupowania online, zostali zmuszeni do nauczenia się tego i polubienia).
Rośnie popularność zakupów ciuchów z drugiej ręki. W drugim kwartale 2020 roku na platformie Vinted dodano 17 procent więcej produktów niż w poprzednich okresach – najwięcej w kategorii odzieży. Najszybciej urósł dział odzieży damskiej. Poszperałam w sieci, szukając informacji o tych wzrostach i ich powodach, natknęłam się po drodze na wypowiedź Lisy-Marie Berns, PR manager Vinted.pl. Zdaniem przedstawicielki firmy może to wynikać m.in. z tego, że ludzie zostali w domach i mieli czas na przejrzenie szaf i posegregowane ciuchów, butów i akcesoriów. Zrobili to skutecznie – w Polsce zarejestrowano na platformie już 3 miliony kont, firma szybko rośnie w siłę i jest estońskim jednorożcem nr 1, czyli startupem wycenianym na ponad miliard dolarów.
Sytuacja pandemiczna wpływa więc na proces budowania szafy co najmniej w dwójnasób. Często sprzedaż ubrań jest jednocześnie sposobem na przetrwanie w sytuacji nagłej utraty źródła utrzymania, ale może być również metodą na zmianę swojego dotychczasowego stylu – pozbycie się zbyt krzykliwych, kolorowych ubrań, wszechobecnej czerni, wyciągniętych swetrów i sportowych spodni na korzyść bardziej stonowanej garderoby. Szperanie w sieci przynosi wniosek, że i sprzedającym, i kupującym przyświeca przede wszystkim oszczędność. Na facebookowej grupie Slow Fashion Sale Man „wystawiona rzecz może kosztować maksymalnie 2/3 regularnej ceny sklepowej. Używane rzeczy z sieciówek lub bez podanej marki sprzedajemy za 1/2 ceny sklepowej (Zasady grupowe od administratora grupy na: https://hi-in.facebook.com/groups/740446009784582/). W zakupach nie kierujemy się już, jak kiedyś, kaprysem i potrzebą wymiany odzieży na nowszą i bardziej trendy – teraz częściej kupujemy produkty w momencie, kiedy są nam potrzebne (choć promocje wciąż mają też swoją moc: stąd też popularność „cotygodniowej wyprzedaży” na instagramowym koncie wspominanej już A).
Na rosnącą w czasie pandemii popularność ciuchów z drugiej ręki wskazują nie tylko osobiste historie, ale też autorzy raportu Świadomy konsument, z października 2020 r., przygotowanego przez Accenture, Fashionbiznes.pl i Fundację Kupuj odpowiedzialnie. Wynika z niego, że od marca do września 2020r. aż 45 procent Polek i Polaków kupiło używane ubrania lub dodatki. Bardziej niż na zwrot w kierunku ekologii, autorzy raportu stawiają na pogorszenie sytuacji finansowej i niepewność zatrudnienia jako główną przesłankę dla rezygnacji z planowanego kupna nowych ubrań.
Popularność takich facebookowych stron, jak Slow Fashion Sale Man/Woman także ma swoje źrodła w przymusowej oszczędności i bardziej rozsądnym planowaniu zakupów: kupujemy odzież markową, na którą nie byłoby nas stać w normalnej butikowej rzeczywistości. Sięgając po ubrania z drugiej ręki, kierujemuy się przekonaniem, iż rzecz markowa jest rzeczą trwałą i dobrej jakości oraz że zachową tę dobrą jakość jeszcze na długo. W tym miejscu zaspokajamy dwie potrzeby rownocześnie: oszczędności i luksusu. Tę drugą potrzebę możemy zaspokoić znacznie łatwiej, niż przed pandemią – sektor mody luksusowej stoi więc przed dużym znakiem zapytania o swoją przyszłość. Słuszne są obawy, że gdy opadnie już pandemiczny pył, to przekonamy się, jak bardzo ucierpiała moda luksusowa. Podsumowuje to raport The State of Fashion Coronavirus Update, stworzony przez portal Business of Fashion i analityków z firmy McKinsey & Company. Na podstawie wniosków z raportu szacuje się, że światowy przemysł dóbr luksusowych w 2020 roku skurczy się o 35 do 39% w porównaniu do roku poprzedniego. Luksusowe butiki generują ogromne koszy nie przynosząc zysków, dodatkowo na złe prognozy ma też wpływ zamrożona branża turystyczna, ponieważ – jak wynika z badań – aż 20 lub nawet 30% przychodów branży generują luksusowe zakupy,które robimy podczas zagranicznych podróży. Moi koledzy z luksusowego warszawskiego butiku Moliera 3 już mówią o roku 2020, że jest najgorszym rokiem w historii nowoczesnego luksusu (tego z pierwszej ręki, oczywiście).
Druga ręka ma się bowiem całkiem dobrze – badania wśród konsumentów pokazały, że model zakupu odzieży od innych użytkowników (tzw. recommerce), cieszy się w Polsce bardzo dużą popularnością, bo aż 45% badanych zrobiło takie zakupy w ciągu ostatnich 6 miesięcy, korzystając przy tym najczęściej z platform typu marketplace. Drugą najbardziej powszechną metodą wśród fanów recommerce są aplikacje Pre-owned typu Peer-to-Peer (osoba do osoby).
Informacją, która szczególnie mnie zaciekawiła była coraz większa otwartość na to, że firmy odzieżowe będą rozszerzały ofertę o usługi z zakresu drugiego obiegu produktów. Do dzisiaj kampanie promujące recycling i zrównoważony rozwój oraz akcje typu „Oddaj nam nasze ubrania, w których już nie chodzisz, w zamian za vouchery na nową kolekcję” pojawiały się incydentalnie. Tymczasem Zalando uruchomiło właśnie nową usługę Pe-owned, pozwalającą na kupowanie i sprzedaż odzieży używanej. Polska jest jednym z pierwszych krajów, w którym wprowadzono taką możliwość.
Optymiści próbują doszukiwać się pozytywów w czasie pandemii – takim plusem, oprócz tego, że nadrabiamy zaległości w czytaniu i sprzątaniu, może być właśnie zwrot ku ubraniom z drugiej ręki. Niezależnie od tego czy jesteśmy sprzedawcą czy kupującym. Nasz recommerce przyczynia się bowiem do spowolnienia degradacji środowiska i jednocześnie ratuje kogoś, kto stracił dochody.
Dobrze by było, by stało się dobrą praktyką i działało też wtedy, gdy świat zakupów wróci do normy.