Orhan Pamuk w swojej miejskiej spowiedzi literackiej zastanawiał się nad nieodgadnioną tajemnicą Stambułu. Czy to kwestia „imponującej przeszłości współistniejącej tu ze współczesną nędzą”? Czy jeśli „obok wielkiej otwartości na obce wpływy niczym wielkiej tajemnicy strzeże się niedostępnego życia maleńkich społeczności”, to wtedy po drodze gubi się ta drogocenna, kulturowa szczerość, czy może właśnie to subtelny sekret równowagi? Moim zdaniem za potęgą zawsze kryje się kruchość, tak samo jak w Stambule według Pamuka „za ostentacyjna urodą pomników skrzętnie skrywane są rozsypujące się życie codzienne i kruche relacje z innymi ludźmi.”
Czy na pewno mowa tutaj o mieście? Czy może to miasto, to tak naprawdę płótno życia, na którym namalowana jest dusza każdego stambułczyka? O tym miałam okazję przekonać się osobiście, gdyż od dwudziestu jeden lat nieprzerwanie czerpię inspirację z życia i relacji międzyludzkich jakich doświadczyłam na ulicach metropolii, która uczy pokory. Namiętność i pasję natomiast pozwala odczuwać intensywniej niż gdziekolwiek na świecie. I choć ostatni raz byłam w Stambule pięć lat temu to miasto nieustannie wraca do mnie w snach i przemyśleniach, tak samo jak imperialna miłość, którą we mnie pozostawiło.
Jak kochają Turcy?
Zaczyna się od oczu. Patrzą zachłannie, bezwstydnie, namiętnie. Dla niektórych to inwazyjność nie do przejścia. Ale w tym jednym spojrzeniu, jeśli napotka na Twoje, możesz w mgnieniu oka odnaleźć też dom, zrozumienie, troskę, zachwyt bezwzględny. I wtedy już wiesz. Tym bardziej, jeśli żyjesz w kraju znaków, symboli, amuletów. Z każdej witryny sklepowej, przystanku autobusowego, straganu na targu warzywnym i nawet z nadgarstka Pani w urzędzie, w postaci zawieszonej na nim bransoletki, spogląda na Ciebie oko proroka. Z zewnętrznej perspektywy to kolorowe szkiełko może się wydawać zabawnym gadżetem, przywożonym na pamiątkę z wakacji z tureckiego kurortu. Jednak Ty żyjesz w mieście na styku kontynentów, kultur, religii, gdzie nawet każde imię ma romantyczne znaczenie i moc. Wtedy naprawdę z większą uwagą rozglądasz się w poszukiwaniu znaczeń w detalach codzienności.
Wtedy wkracza Pan Nadzieja, pierwszy mężczyzna w Twoim życiu w trybie “na poważnie”. No i jak tu nie wierzyć w przeznaczenie? Ty ledwie co skończyłaś drugą dekadę egzystencji, a on uosabia wszystkie cechy romantycznego-niepokornego. Daleko mu do sztywnych schematów – trochę buntownik, bardziej wierzy w The Doors, niż w Allaha. Jest spontaniczny, nie boi się wielkich gestów i porywów uczuć. Rodzina daleko, tym bardziej nie musisz przejmować się zaborczą turecką matroną. Wbrew pozorom w Turcji panuje matriarchat i zdanie matki „wyroczni” jest zawsze decydujące. Pan Nadzieja wprowadza Cię za kulisy życia kilkunastomilionowego molocha. Odkrywasz z nim kręte uliczki, zadymione knajpy z muzyczną alternatywą turecką live, zapach kadzideł w hippisowskiej kawiarni prowadzonej na dachu kamienicy, smak czarnej herbaty o wschodzie słońca z widokiem na cieśninę Bosfor. Miasto zaczyna być Twoje w taki prawdziwy sposób. Urodziłaś się i wychowałaś zupełnie gdzie indziej, żyłaś w wygodnej niszy obcokrajowca, który zawsze ma nieco ograniczony obraz sytuacji, ale wreszcie wiesz, jak pachnie powietrze, którym oddychasz tak samo jak handlarz ciepłych sezamowych rogalików, kwiaciarz, Kurd, który od pokoleń czuje się uciemiężony, uchodźca z Syrii czy Pani z kaszmirowym szalu, która biegnie na spotkanie z przyjaciółką w drogiej kawiarni po europejskiej stronie miasta. Nosisz na sobie zapach historii, kurz konfliktu, bryzę możliwości, okruchy nostalgii.
Czas mija, bywa, że próbujesz wybrać, zakotwiczyć się w jednym miejscu, szukasz międzykulturowego konsensusu. Po drodze zderzasz się z murem uprzedzeń i stereotypów. Ty, wierząca w miłość od pierwszego wejrzenia, patrząca ponad podziałami, prosto w serce. Nagle konfrontujesz się z absurdalnymi pytaniami. „Nie boisz się, że zamknie Cię w domu? Czy to prawda, że Turcy są porywczy i biją swoje kobiety? I co, będziecie sobie może razem kebaba prowadzić w Warszawie?”. No i bronisz się, stosujesz wyparcie. No przecież to nie on. Ty wiesz lepiej. Nie ważne, że pół roku temu w skarpetach podarowanych przez „teściową” znalazłaś zawiniątko z małą buteleczką wypełnioną czarnym płynem. Po przeprowadzonym śledztwie okazuje się, że to jakaś zabobonna ziołowa mikstura, która miała na celu odstraszenie Cię od syna, który przecież nie może kochać innej kobiety. On był w porządku. Do momentu, kiedy nie zdradził. Zdrada akurat boli tak samo bez względu na pochodzenie.
A potem, po latach, trochę jak w plemiennej przepowiedni, spada na Ciebie Pan Jastrząb. Pokazuje, że można inaczej, jest mądrym, starszym przewodnikiem, który w momencie kryzysu pomaga odnaleźć drogę do siebie. Przy okazji wkraczasz w mistyczny świat Sufich i wirujecie tak razem czerpiąc wzajemnie ze swoich źródeł energetycznych. Nie można być obojętnym na życiowe drogowskazy. Jeśli spotykasz wcielenie pradawnego mędrca to słuchaj i rozmawiaj. Zwłaszcza jeśli jest ekscytująco seksowny, wozi Cię motocyklem przez most łączący kontynenty, spędzacie godziny na celebracji śniadań i kolejnych posiłków dnia nad brzegiem morza i przy tym wszystkim jeszcze czujesz, że to właśnie ten moment, kiedy prowadzisz jedne z najważniejszych filozoficznych rozmów Twojego życia, do których będziesz wracać w przyszłości i przywoływać je w trudniejszych chwilach. I tymczasowość w takiej sytuacji nie jest niewygodna, ani nie boli. Ona jest wartością samą w sobie. Pozwala docenić to co ciężko dostrzec w nawale rytuałów codzienności. Otwiera klapki, a tym samym uczy odpuszczać w poszukiwaniu wolności.
To nieważne, gdzie się urodzisz. Czasem ciężko pogodzić kulturowe skrajności.Szczerość uczucia mimo wszystko jest nie do podrobienia. Jest trochę tak jak w legendzie opowiadanej o Nazarze, biednym chłopie ze wsi nad brzegiem morza. Miał duże, wyłupiaste i podkrążone oczy. Wszyscy bali się jego zimnego usposobienia i złowieszczego spojrzenia. Do momentu, kiedy uznali, że być może przyda im się w walce ze skałą na której rozbijały się wszystkie łodzie próbujące zacumować w porcie. Przecież tylko pod wpływem jego spojrzenia istniała szansa na skruszenie złowrogich skał. Niby w żartach, ale postanowili spróbować. I tak o to wzrok Nazara sprawił, że morderczy głaz rozpadł się na milion drobnych kamyków, które mieszkańcy wioski przerobili na amulety ochronne.
Życzę Wam doświadczenia miłości rodem z Imperium Osmańskiego. Zaborczej i trudnej, ale tak ognistej i realnej, że pod jej wpływem każdy głaz ciążący na Waszym sercu zamieni się w gruz. I choć taka miłość często szybko się wypala, to dzięki zburzonym blokom skalnym jest już miejsce na następne uczucie.