„Cudze chwalicie, swego nie znacie. Sami nie wiecie, co posiadacie” – mawiał pewien polski bajkopisarz. Jak to jest, że Stanisław Jachowicz odkrył to już w XIX wieku? Ja jeszcze do niedawna zaaferowana mnogością ekscytujących doznań jakie oferuje świat, nie potrafiłam docenić tego, co miałam pod nosem. Czy trawa była kiedykolwiek bardziej zielona również u Waszego sąsiada? Na skutek pewnych życiowych okoliczności i naturalnego procesu zmian, przejrzałam na oczy i postanowiłam zanurzyć się w głębokiej zieleni własnego trawnika. Rzeczywistość zazwyczaj rozmija się z oczekiwaniami. Ja już wiem, że projekcja oczekiwań nie ma najmniejszego sensu. Rozejrzyjcie się razem ze mną, po moim najbliższym sąsiedztwie i wspólnie zastanówmy się czy faktycznie „góra z górą się nie zejdzie”, a Polka z Polakiem to i owszem, czemu nie.
Rysiek nr 1 pojawił się znienacka. Pomogła nowoczesna technologia. Jak widać można pracować w tej samej firmie i wcale się nie spotkać. Niech kuluary tej historii pozostaną tajemnicą. Wiem, że pierwszy Rysiek przeczyta ten tekst, więc puszczam do niego literackie oczko. Naszej znajomości towarzyszyły liczne kontrowersje, trudne i dramatyczne chwile, różnice poglądów, potrzeb, sposobu na życie.
Niedługo mija jednak sześć lat tej relacji, która przeszła długą drogę i przekształciła się w dobrą i stabilną przyjaźń. I kiedy przychodzę do prekursora trzech najważniejszych Ryśków mojego życia, rozmawiamy sobie o sprawach mniej i bardziej poważnych, kładę głowę na jego klatce piersiowej, zasypiam przy seansie filmowym i spokojnie pochrapuję, to wiem że wykonaliśmy kawał dobrej roboty.
Cieszę się, że mimo chwil często na granicy tragedii, potrafiliśmy docenić prawdziwą istotę rzeczy i szczerość iskry, która nas połączyła. Chociaż w przeszłości go przeklinałam i żałowałam, że się kiedykolwiek poznaliśmy, to w teraźniejszości tłumaczy mi zakamarki prawa przyciągania, spiskowe teorie dziejów, rozbawia mnie, czasami irytuje i pojawia się późno w nocy, wtedy kiedy chwilowo wydaje się, że świat zawali się na głowę. On go przytrzyma, pogłaszcze, po prostu będzie, do momentu, aż wstanie nowy, lepszy dzień.
Rysiek nr 2 swoimi buddyjskimi frazesami doprowadzał mnie do szału. Kiedy już wiedziałam, że nie będziemy razem, mówił o tym, jak puścić trudne emocje i dać im odlecieć jak balonik napełniony helem. Popatrzeć, jak znikają w odmętach chmur. Dać trudnym emocjom wybrzmieć i potem ruszyć dalej. Dzisiaj już rozumiem. Człowiek obrazu, dźwięku, kreacji. I chociaż nie było nam pisane być parą, to w moim odczuciu stworzyliśmy sytuację cenniejszą, niż jakiekolwiek uwarunkowane relacje.
Budda słusznie mówił, że wszystko co uwarunkowane rozpada się. A tymczasem ja, drugi Rysiek, ryśkowa żona i moja zodiakalna siostra, czyli dziewczyna, z którą Rysiek 2.0 spotykał się po mnie, do dzisiaj się przyjaźnimy.
Nasze drogi nieustannie się krzyżują, bez presji i wymogów określonej częstotliwości, bez względu na upływ czasu i sytuacje wiemy, że połączyła nas wszystkich rzeczywista i autentyczna symbioza umysłów wrażliwych ludzi. Dzisiaj spoglądam na wiszące w mojej sypialni grafiki, które stworzyła mądra i wrażliwa ryśkowa żona. Grafiki te są zwieńczeniem prawdopodobnie najtrudniejszego procesu życiowego jakiego przyszło jej doświadczyć. Wiem już, że to nie przypadek. Bo sama przechodzę teraz trudny i przełomowy czas, który przekształci się w dobro i siłę. A to dobro i siła wypływają z naszego wewnętrznego centrum mocy. Cieszę się, że już świadomie i samodzielnie buduję centrum mocy nie warunkowane jakąkolwiek zewnętrzną potrzebą akceptacji. Cieszę się, że w moim życiu pojawił się Rysiek nr 2.
Rysiek nr 3 miał być tym jedynym. Pochodzący z najbardziej depresyjnej części kraju, pojawił się w moim życiu niczym owacje na stojąco po najlepszym stand-upie komediowym. O ile poprzednie Ryśki zagrzały miejsce w mojej codzienności w taki czy inny sposób, to trzeci Rysiek zniknął bezpowrotnie, przed odejściem wyrządzając największe spustoszenie. Chociaż pod wpływem substancji zaburzających percepcję, to jednak krzywdził słowami, które czasem bolą bardziej niż uderzenie najcięższej ręki. Chociaż wiem, że nie robił tego celowo, to jednak wybierał momenty najbardziej oczywistej bezbronności, kiedy człowiek ubrany jest jedynie w swoje uczucia. Chociaż tak naprawdę to on był skrzywdzony psychicznymi obciążeniami i był lustrzanym odbiciem pokoleniowo narastających frustracji rodzinnych, to ja musiałam przepracować złamane serce, podcięte skrzydła i chwilowo zaburzone poczucie własnej wartości. Chociaż skrzywdził to wybaczam mu, bo dzięki niemu zrozumiałam potęgę tkwiącej we mnie siły życia, tworzenia, radości, która czasami może oślepić kogoś kto nie jest na nią przygotowany. Chociaż rany leczyłam długo, to poza tym co złe, pamiętam też to, co dobre. Pamiętam śmiech, który nas połączył. Ten jest nie do podrobienia. I za ten śmiech dziękuję ryśkowemu brązowemu medaliście.
Tak naprawdę to każdy z Ryśków jest w porządku.
Każda z nas ma w swoim życiu jakiegoś Ryśka. Każdy niesie swoją historię. Niektóry mają do udźwignięcia więcej niż inni. Niektórzy poruszają się na tym polu minowym polskiej codzienności ze zwinnością akrobaty, inni biegną na oślep, a jeszcze inni z uwagą badają powierzchnię przed każdym kolejnym krokiem. Nikt nie daje nam instrukcji obsługi życia, w momencie naszego urodzenia. Z czasem nabywamy określone cechy, przyjmujemy określone wartości, które pomagają nam odnaleźć drogę. Niektóre wartości są na tyle uniwersalne, że współdzielimy je z innymi ludźmi. Inni ludzie w naszym życiu pozwalają nam też wzbogacić perspektywę, spojrzeć szerzej, stanąć na szczycie góry i zobaczyć nasz soczyście zielony trawnik w wersji panoramicznej.