Niedawno świętowaliśmy Dzień Pingwina, a kilka dni temu Walentynki. Co łączy te dwa święta i ich idee? Otóż pingwiny są uważane za jedne z najbardziej romantycznych istot w królestwie zwierząt. Dobierają się w pary i trwają w swoich związkach do końca życia, na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie. Czy pingwinowe podejście do miłosnych relacji nie wydaje się idealne? Wyobraźcie sobie, że pierwszy związek jest tym jedynym, ostatnim. Że nie musicie mierzyć się z konsekwencjami bolesnego rozstania, leczyć złamanego serca. System idealny, który oszczędza rozczarowań? Teoretycznie tak. Ale czy na pewno naśladowanie pingwinów wyszłoby nam na dobre?
Przyjmijmy hipotetycznie, że ludzkość zamienia się w pingwiny. Nasze markowe ubrania zostałyby zastąpione czarno-białym fraczkiem, a zamiast nosów wyrosłyby nam dzioby. Każdy z nas czułby się i wyglądał tak samo, nie byłoby podziałów na lepszych czy gorszych. Żylibyśmy stadnie, bez względu na to, czy ktoś jest pingwinowym ekstrawertykiem, czy introwertykiem. Aby przeżyć, trzeba żyć w grupie. Chociaż w przypadku ludzi-pingwinów stadne życie mogłoby doprowadzić do katastrofy – każdy przecież trzyma swój dziób wysoko.
Najciekawszym jednak zjawiskiem byłoby dobieranie się w pary. Jak wiemy, pingwiny są monogamistami, dobierają się w jedną parę do końca swojego życia. Trwają w niej i nieustannie swoją relację pielęgnują. Nie zdradzają, nie rozwodzą się. Są idealnym spełnieniem obietnicy o „miłości do grobowej deski” – romantycznej wizji, która tak bardzo kusi ludzi.
Przyjmijmy więc, że idąc za autorytetem pingwinów, my, jako ludzie, również realizujemy zasadę jednego partnera do końca życia. Dla wielu z nas pewnie wydawałoby się to całkiem wygodne. Ile czasu i energii zaoszczędzilibyśmy na nieudanych randkach czy kłótniach z kimś, kto jest w naszym życiu tylko na chwilę i kto nie wnosi do niego nic wartościowego. Partner, co do którego już po pierwszym spotkaniu mamy pewność, że jest „tym jedynym”, który nas pielęgnuje i nawet pomaga nam wysiadywać jajo, wydaje się spełnieniem marzeń. A co najlepsze, sam wybór pana pingwinowego (lub pani pingwinowej) byłby bardzo prosty – wszyscy przecież wyglądalibyśmy tak samo. Moglibyśmy więc skupić się jedynie na wnętrzu i to właśnie z tym „wnętrzem” spędzić resztę naszego życia. Ta utopijna, pingwinowa wizja jest zbyt piękna, aby była prawdziwa. Co więcej, zbyt piękna, aby nie była dla nas szkodliwa.
Gdyby ludzie byli pingwinami świat, ku waszemu zdziwieniu, stałby się jeszcze bardziej skomplikowany. Wyobraźcie sobie tylko te wszystkie apokalipsy, które spływałyby na ludzkość, gdyby nieznane były nam zawody miłosne, zdrady lub rozwody. Tinder stałby się jedynie „jednorazówką” i z czasem pewnie by zbankrutował. Królowa rozstań i zbijania na nich fortuny, Taylor Swift, musiałaby pożegnać się z karierą lub całkowicie zmienić swój repertuar (swoją drogą ciekawe, którego ze swoich dotychczasowych partnerów wybrałaby na pana pingwinowego). Nie moglibyśmy śledzić już romantycznych celebryckich dram. Jako manifest zerwania nie usuwalibyśmy romantycznych zdjęć z Instagrama i nie wstawialibyśmy smutnych cytatów z Szymborskiej lub Poświatowskiej.
Gatunek ludzki żyje miłością, nie można temu zaprzeczyć – czasami szukamy uczucia na siłę, czasami samo do nas przychodzi. Wizja pingwinowej relacji wydaje się nam atrakcyjna z tego względu, że jest oparta na stabilności i szczęściu (tak przynajmniej zakładamy – w końcu żaden pingwin nie nagrał jeszcze podcastu, ani nie napisał książki o toksycznej lub niezdrowej relacji). Musimy jednak zdać sobie sprawę, że chociaż bycie kochanym i kochającym jest podstawową potrzebą każdego człowieka, to nawiązywanie satysfakcjonujących relacji nie jest umiejętnością, z którą się rodzimy. To cecha, której musimy się nauczyć. A najskuteczniejszą metodą jest tu metoda prób i błędów.
Każdy gatunek posiada swoje własne, unikalne zasady funkcjonowania w świecie, nawet tym romantycznym. Pingwiny przyjęły system jednego związku na całe życie. My poszliśmy nieco pod prąd, wybierając system doświadczania. Żyjemy miłością i nieustannie się nią otaczamy. Byłoby bestialstwem, gdyby ktoś odebrał nam możliwość nauki życia z drugim człowiekiem, wrzucając nas w jeden związek do końca życia. Oczywiście, zdarzają się wśród naszego gatunku i takie przypadki, jednak nie wierzcie, że jest to relacja całkowicie monogamiczna.
Podstawą każdej miłości jest przede wszystkim partnerska zgoda z samym sobą. To my jesteśmy swoim pierwszym związkiem, który (tak samo jak z drugą osobą) musimy pielęgnować i sprawiać, abyśmy czuli się w nim dobrze. Miłość do siebie samych – zgodnie z każdym coachingowym podręcznikiem – jest fundamentem stworzenia relacji.
Dlatego też ludzie nigdy nie będą w stanie stworzyć pełnej, dającej poczucie bezpieczeństwa relacji z jedną tylko osobą. Potrzeba do tego co najmniej dwóch romantycznych, stałych i harmonijnych związków – Ja + Ja oraz Ty + Ja. Nigdy w odwrotnej kolejności.
Mit miłości do grobowej deski i poszukiwania z nim związane są męczące, owszem. Szczególnie daje się nam to we znaki, gdy uświadomimy sobie, że cały gatunek ludzki opiera się głównie na związkach, relacjach i romantyczności. Jednak kiedy zmienimy nieco perspektywę zauważymy, że bez miłości i wszelkich związanych z nią komplikacji w zasadzie nie istniejemy. Kochamy nasze drugie połówki, rodzinę, przyjaciół, zwierzęta, siebie samych i na tej zasadzie tworzymy partnerstwo. Pingwiny i ich relacje mogą być dla nas nadzieją tego, że istnieją relacje „do grobowej deski”, że istnieje związek absolutny, że wygląd nie świadczy o istocie relacji. Jednak życie zgodnie z pingwinią filozofią odebrałoby nam możliwość doświadczania, zamknęłoby nas w klatce i kazało trwać „bez ruchu”. A my, jako istoty czysto ludzkie z nader ludzkimi sposobnościami, prędzej czy później i tak byśmy się przeciw temu zbuntowali.
Nie lubimy przecież ograniczania.