Umówmy się – wszyscy wiedzą, że istnieje. Widują go tylko nieliczni, mało osób chce o nim rozmawiać, a jeszcze mniej o niego pyta. Brzmi to bardziej jak opis obrony pracy magisterskiej, a nie ludzkiej emocji, która towarzyszy nam przez niemal całe życie. Bo męski płacz to temat, który traktujemy bardzo delikatnie i który rzadko kiedy poruszamy. Nie wiadomo, czy w obawie przed odkryciem, że mężczyźni też mają emocje, czy przed tym, że swoimi łzami mogliby zalać cały świat. A może po prostu nie czujemy potrzeby, aby o tym głośno rozmawiać. Niezależnie od przyczyny, efekt jest zawsze taki sam – męski płacz wrzucamy do ciemnej dziury zapomnienia i ignorowania. Nadeszła pora, żeby go stamtąd wydostać.
Spotkałam się wirtualnie z mężczyznami, którym zdarza się płakać. Chociaż może w tym przypadku określenie „zdarza się” jest nie do końca odpowiednie. Zdarza nam się zapomnieć o urodzinach najlepszego przyjaciela, zdarza się nam nie postawić przecinka przed „bo” albo zaspać na zajęcia online, ale płacz nie może się zdarzyć. On po prostu jest i przychodzi wtedy, kiedy jest taka potrzeba – kiedy chce wyeksponować nasze wewnętrzne emocje. I to jest całkowicie w porządku.
Ja pytałam, oni odpowiadali. Potwierdzili moje przypuszczenia – płaczą. Kiedy pytałam o powody, odpowiedzi były różne, ale bardzo podobne do tych, które znam z autopsji. Od cierpienia z powodu rozstania, przez wzruszenie, do płaczu spowodowanego śmiercią głównego bohatera ulubionej bajki. Okazuje się, że jeśli chodzi o płacz, to kobiety i mężczyźni aż tak bardzo się od siebie nie różnią.
Skoro płaczemy z tych samych powodów, a łza u każdego z nas wygląda tak samo, dlaczego męski płacz jest tematem tabu?
Cofnijmy się o kilka, kilkanaście lat wstecz, do czasów, kiedy zamiast ocen dostawaliśmy naklejki z uśmiechniętymi buźkami, a koniec dnia oznajmiała śpiąca rybka na kanale MiniMini. To właśnie tam, w dzieciństwie, większość chłopców spotkało się z piętnującym karceniem „nie rycz, baba jesteś?” lub standardowym „chłopacy nie płaczą”. Prawie każdy z moich rozmówców spotkał się podobnym komunikatem. Prawie każdy usłyszał to od bliskiej osoby, którą w dzieciństwie uważał za autorytet. Diewczynkom powtarzano, że mogą jawnie płakać, a chłopcom prawa do płaczu odmawiano. Obie strony ucierpiały na tym jednakowo – kobiety zostały zaetykietowane jako histeryczki, a mężczyźni jako bezuczuciowe roboty, których system operacyjny nie przewiduje opcji płaczu.
„Uważacie, że takie słowa są szkodliwe dla młodych chłopców i odbijają się na ich psychice?” – zapytałam, a w odpowiedzi od jednego z nich usłyszałam „Dzisiaj jestem dorosły, ale kiedy zbiera mi się na płacz, przypominam sobie te słowa usłyszane w dzieciństwie. Wtedy robię wszystko, żeby powstrzymać swoje emocje”.
O kwestii wychowywania dzieci nie powiem nic, bo nie mam w tym doświadczenia, jednak wszystko to, co usłyszałam od moich rozmówców skłania mnie do zastanowienia się, czy zachęcanie dzieci do ukrywania swoich emocji jest dobre. Dlaczego niektórym uczuciom, takim jak szczęście czy duma, dajemy całkowity upust, a inne skrywamy w obawie przed tym, co pomyślą inni? Dlaczego dzielimy je na dobre i złe, kiedy ich cel jest w rzeczywistości taki sam? Przecież i radość, i smutek okazujemy po to, żeby dostarczyć otoczeniu informacji o naszym samopoczuciu.
Zdziwiłam się, kiedy usłyszałam, jak często mężczyźni powstrzymywali się od płaczu. Zdziwiłam się jeszcze bardziej, kiedy w kolejnych częściach rozmowy powiedzieli, że nie uważają płaczu ani za słabość, ani za coś niemęskiego. Co więcej, nie wstydzą się płakać. Dziwne to zjawisko, kiedy nie wstydzimy się czegoś, a jednocześnie staramy się to ukryć. Moje ekspresyjne „ja”, które łaknie uzewnętrzniania swoich emocji dopytywało „Dlaczego tak się dzieje?”.
„W niektórych sytuacjach nie wypada. Przy niektórych osobach nie wypada. Czasem nawet przed samym sobą nie wypada płakać” – odpowiedzieli.
Ja jako osoba żyjąca w ścisłej relacji z płaczem, nie potrafiłam tego zrozumieć. Jak okazywanie emocji może „nie wypadać”? Kto ustalił to, co komu wypada, a co nie? Odpowiedź była prosta: stereotypy. Znowu one. Ciągną się za nami i nie odstępują nas na krok. Przyczepiają nam etykietki z zasadami dotyczącymi tego, co wolno, a czego nie. Mi, jako kobiecie, wolno popłakać się z powodu wina wylanego na ulubiony sweter, a całe towarzystwo, które niefortunnie znajdzie się obok mnie podczas tej tragedii pospieszy mi z pomocą i pocieszy, że przecież da się wyprać. Mam zgodę na płacz wpisaną w stereotyp kobiety. Nikt mi nie powie „bądź twarda jak facet”. Mimo, że może czasem powinnam.
Gdy zapytałam mężczyzn o to, czy byli świadkami płaczu innych mężczyzn, okazało się, że każdy z nich ma na koncie niejedno takie doświadczenie. I że były to dobre doświadczenia. Czuli wtedy, że osoba ukazująca przed nimi tak silne emocje ufa im i pokazuje siebie takiego, jakim w danym momencie jest. To brzmi jak zaszczyt, prawda? W większości przypadków mężczyźni wcale nie piętnują siebie nawzajem za to, że pozwalają sobie na płacz. Wręcz przeciwnie, wspierają się. Wiedzą, że są w tym razem.
Jednym z moich (nie)ulubionych stereotypowych powiedzeń wygłaszanych w kierunku do płaczących chłopców jest „beksa lala”. W zasadzie to określenie nie ma płci. Jest obraźliwe zarówno dla kobiet, jak i dla mężczyzn. Bo wszyscy mamy prawo być „beksą lalą” i to jest w porządku. Emocje są w porządku. W porządku jest pokazywanie ich albo nie – liczy się tylko to, czy działamy w zgodzie z samym sobą, a nie w zgodzie z tym, czego ktoś od nas oczekuje.
Idźcie więc mężczyźni za słowami współczesnego wieszcza rap-gry, Taco Hemingwaya, który mówi wam „Chłopaki niech płaczą” i płaczcie, kiedy tylko macie na to ochotę.