O tym, że kiedyś było lepiej wiedzą wszyscy. W 2020 roku wystarczył jeden Tik-Tok, by album „Rumours” Fleetwood Mac powrócił w październiku po 42 latach na listę Billboard 200 Top 10. „Stranger Things” rozpaliło na nowo miłość do lat 70., 80. i 90., których klimat pojawia się w większości współczesnych produkcji, od młodzieżowego „Riverdale”, przez odważne „Kroniki Time Square” po błyszczące „Pose” Ryana Murphego czy jedną z najnowszych produkcji Netflixa, „The Serpent”. Aż chciałoby się krzyknąć: vive le rétro!
Nostalgia stała się trendem. Marty McFly wybrał się 30 lat do przodu – dzisiaj, społeczeństwo XXI wieku, patrzy 30 lat wstecz. Ten powrót do przeszłości przejawia się przede wszystkim w branży kreatywnej – od pokazów domów mody nawiązujących do archiwalnych kolekcji legendarnych projektantów, przez design mebli i dodatków, aż po filmy i seriale. Vintage shopy i moda z drugiej ręki wyparły sieciówki, a okładki książek wyglądają jak kasety VHS („Moja Przyjaciółka Opętana” czy „Taśmy Rodzinne”), jednak tęsknotę za “kiedyś” widać najlepiej na małym i dużym ekranie. Światowa kinematografia kocha się w tym, co już kiedyś napisano, przeczytano, zobaczono. I chce dostarczyć tej rozrywki jeszcze raz. Nie wystarczy już płyta z filmem lub serialem czy odkopany w czeluściach internetu film z lat 80. (jeśli nie ma go na żadnej platformie streamingowej). Branża filmowa woli zawłaszczyć sprawdzony i uwielbiany materiał, wyrwać z czasów jego świetności, by potem przemielić go przez maszynkę kulturowych i społecznych norm współczesnego społeczeństwa. Szanse na powodzenie? Niestety marne.
Gdy Netflix ogłosił, że „Przyjaciół” będzie można oglądać tylko do końca 2020 roku, Europa zapłakała. Wycofanie jednego z najchętniej oglądanych sitcomów na świecie oznaczało, że przez co najmniej kilka miesięcy nie będzie on nigdzie dostępny. Po czterech miesiącach nieobecności, przyjaciele z Nowego Jorku pojawili się właśnie na HBO GO, które w przeciągu kilku miesięcy ma zostać zastąpione HBO Max. Streamingowy gigant zapowiedział również odcinek specjalny „Przyjaciół”, z oryginalną obsadą. Fani długo łudzili się, że jest to przedsmak kontynuacji serialu, a cała nowojorska szóstka powróci, by zabawiać nas w nowej odsłonie. Szybko sprowadzono wszystkich oczekujących na ziemie – odcinek ma być spotkaniem po latach, a nie nowym początkiem.
Nostalgiczny odcinek specjalny być może uratuje „Przyjaciół” od tego, co w przypadku „Kochanych kłopotów” nie zdało egzaminu. Losy Gilmorek – młodej mamy Lorelai i jej nastoletniej córki Rory, dwie dekady temu śledziły miliony. W 2016 roku, 9 lat po emisji ostatniego odcinka, Netflix zaprezentował „Kochane Kłopoty: rok z życia”, czteroodcinkowy mini serial, w którym powrót do Stars Hollow pokazał nam 12 miesięcy z życia dojrzałych już Gilmorek. Brak ciepła i „klimatu” poprzednich serii, słabo poprowadzone historie czy nieobecność starych i uwielbianych przez wszystkich bohaterów to tylko kilka z zarzutów, które postawiono kontynuacji. Czasy się zmieniły, rzeczywistość Lorelai i Rory również, jednak ich współczesność, podkreślana co drugi dialog, była nieautentyczna i wprowadzana na siłę. Kochamy Gilmorki ubolewające nad rozstaniem Hugh Granta i Elizabeth Hurley, a nie żartujące z Leny Dunhman i body shamingu. Winą można obarczyć kiepsko napisany scenariusz, ale nie ulega wątpliwości, że Gilmorki, choć bardzo chciały, nie odnalazły się w obecnych realiach. A przecież minęło niecałe 10 lat.
Kolejnym klasykiem, który uraczyć ma nas w odświeżonej wersji, jest „Seks w Wielkim Mieście”. Kto chociaż raz nie zachwycił się stylizacjami Carrie, nie śmiał się razem z Samanthą czy nie zapatrzył się na Nowy Jork lat 90., niech pierwszy rzuci kamieniem. Jeśli same nie dorastałyśmy oglądając „Seks w Wielkim Mieście”, to z pewnością sprawdzałyśmy później, o co tyle szumu. I choć przejaskrawiony, był jednym z najlepszych reprezentantów klimatu przełomu tysiącleci. W 1998 roku okrzyknięto go szczerym, prawdziwym i prowokującym. Trzy z czterech przyjaciółek powrócą w „And Just Like That” – dziesięcioodcinkowym limitowanym serialu, do którego zdjęcia mają ruszyć późną wiosną tego roku. Problemy są jednak dwa – brak uwielbianej Kim Cattrall w obsadzie i… milenialsi.
Seksistowski, toksyczny, homofobiczny, rasistowski – lista epitetów, którymi obecnie określa się „Seks w Wielkim Mieście” ciągnie się w nieskończoność. To, co jeszcze 20 lat temu wydawało się szczere, bezpruderyjne i przełomowe, dzisiaj trąci ignorancją. Żarty i niektóre wątki już od dawna znajdują się pod kategoriami „szkodliwe” i „krzywdzące”. Serial kreujący się na feministyczny i w myśl „women’s empowerment”, dzisiaj kłuje w oczy swoim silnym osadzeniem w patriarchalnym dyskursie, w którym to dosłownie wszystko w życiu kobiet kręci się wokół seksu i mężczyzn. Analizując „Seks w Wielkim Mieście” kategoriami z testu Bechdel, serial bezbłędnie radzi sobie z dwiema pierwszymi, które dotyczą pojawienia się na ekranie co najmniej dwóch, posiadających imiona postaci kobiecych oraz prowadzonej przez nich rozmowy. Gorzej z trzecią kategorią – rozmowa ta ma nie dotyczyć mężczyzn. „Jak to jest, że cztery mądre kobiety nie mówią o niczym innym, tylko o chłopakach?”, pyta w jednym odcinku Miranda.
Geje to najlepsi przyjaciele kobiet, niczym urocze dodatki, jak torebka Céline czy buty od Manolo Blahnik, lesbijki uwielbiają rozmawiać o uczuciach, brać długie kąpiele w wannie lub palić cygara, a biseksualności nie istnieje – na taki obraz mniejszości seksualnych składa się większość dialogów i wypowiedzi zaistniałych w serialu. Obraz przepełniony stereotypami, powielanymi kalkami, zwyczajnie krzywdzący i nieaktualny ani teraz, ani 20 lat temu. Osoby transseksualne praktycznie nie pojawiają się na ekranie, a jeśli już poświęca im się trochę czasu antenowego, to jedynie w formie „zabawnego” przerywnika, żartu sytuacyjnego czy językowego, w którym sportretowane są jako „pół mężczyźni, pół kobiety”, prostytutki lub zwyczajnie irytujące i przerysowane postacie trzecioplanowe. To, że te szkodliwe schematy pojawią się w nowej wersji „Seksu w Wielkim Mieście” jest mało prawdopodobne, ale czy współczesny widz wybaczy błędy przeszłości i uwierzy bohaterką po tylu latach?
Współcześni twórcy chętnie wracają i czerpią z reliktów popkultury. Sięgają po znane formaty i uwielbianych przez miliony na całym świecie bohaterów (którzy zawsze się sprawdzają, jednak najczęściej w swojej pierwotnej formie), tworząc seriale idealne do binge-watchingu – lekkie i przyjemne, pozwalające zapomnieć na chwilę o złożoności skomplikowaniu dzisiejszego świata i cofnąć się do wyidealizowanej już rzeczywistości sprzed kilku dekad. Bohaterowie, tak silnie osadzeni w przeszłości, chcą dostosować się do współczesnych realiów lub zmieniać je i kształtować pod swój format, zawieszony gdzieś pomiędzy tym co sprawdzone i znane, a nieaktualne. Okazuje się jednak, że dzisiejsze realia to zupełnie inny świat. Współczesne społeczeństwo boryka się z innymi problemami, niż 20 lat temu. Czy w świecie, w którym triumfy świecą seriale kompleksowe, złożone i zdywersyfikowane jest miejsce dla odświeżonej wersji przyjaciół i przyjaciółek z Nowego Jorku? Nie pozostaje nic innego, jak powiedzieć „zobaczymy”.