Gdyby ktoś zapytał mnie o szczęśliwe dzieciństwo, powiedziałabym, że nie istnieje.
Dawno temu ktoś opowiedział mi bajkę o człowieku, który posiadał wspaniale rozwinięte instynkty, wyspecjalizowane w opiece nad dzieckiem. Ten człowiek zaczął spiskować i zniweczył całą pradawną wiedzę. Przestał odróżniać impulsy naturalne i wypaczone. Zniewolony przez intelekt zaczął szukać ratunku w dżungli i tam napotkał plemię Indian Yequana, którzy otoczyli go miłością i na nowo wydobyli uśpione instynkty. Człowiek posiadłszy tajemną wiedzę powrócił do cywilizacji i zaczął opowiadać o zanurzeniu w kontinuum, ale nikt go nie słuchał. Intelekt nie przewidział na nią czasu.
Taka bajka, ale ja w nią wierzę. Że wciąż jeszcze możemy zmienić ten proces gubienia i kaleczenia siebie, że możemy znaleźć drogę odwrotu. Dlatego powtarzam sobie tę historię. Żeby nie zapomnieć. Boję się zapomnieć.
Codziennie wierzę trochę mniej.
Będąc w ciąży nakręciłam film, który rozpoczynał się właśnie tymi słowami. Będąc w ciąży przeczytałam też jednym tchem książkę pt. W głębi kontinuum, która była dla mnie olśnieniem, i którą do tej pory polecam wszystkim, niezależnie od tego czy mają dzieci czy nie – w zupełności wystarczy, że doświadczyli swojego dzieciństwa.
Po lekturze, nie mając kompletnie pojęcia jak to będzie, kiedy ta mała Istota zamieszkująca mnie, wraz z pierwszym oddechem zacznie swoją niezależną wędrówkę, wiedziałam jedno – chcę zapewnić jej bliskość, miłość, ufać w jej instynkty i w naszą wewnętrzną mądrość (moją i Nomadka) i… tyle. Wierzyłam, że każdą formę da się wypełnić tymi wartościami.
“O co ci w ogóle chodzi?” pytali niektórzy, doskonale wiedząc jak powinno wyglądać moje macierzyństwo, bo “przecież od lat wychowywało się tak”, więc co za pomysł, żeby teraz wszystko wywracać do góry nogami?
Pampersy, słoiczki, wózeczki, dziecko zawsze okutane jak w syberyjską zimę, ty nie noś jej w chuście, bo się przyzwyczai i będziesz miała, ty nie śpij z nią w łóżku, bo nigdy nie będzie samodzielna, karm ją w określonych godzinach, zawsze musi się odbić i inne porady, które mnożyły się każdego dnia.
Jako świeżo upieczeni rodzice doświadczaliśmy różnych niepewności, niepokojów. A może jednak oni mają rację? Może trzeba tak jak w tym starym podręczniku, który gdzieś tam leży na półce, może położna wie lepiej, skoro taka starsza i doświadczona?
Ilekroć dopadały nas te chwilowe zwątpienia, Nomadeczce od razu psuł się humor. Zaczynała płakać, jakby dawała nam znać, że oddalamy się od naszego centrum, od intuicji, i żebyśmy czym prędzej do niej wrócili.
Od początku swojego życia Nomadeczka była częścią społeczności, brała udział, fizyczny i namacalny, w sytuacjach społecznych takich jak performance, wystawa, wyprawa w góry, a kiedy ukończyła dwa i pół miesiąca, ruszyła z nami w pięciotygodniowy rejs po polskich rzekach. Oboje pracowaliśmy, a ona towarzyszyła nam w pokazach filmowych, w warsztatach, w posiłkach, w wieczornym muzykowaniu. Miała kontakt z młodzieżą, dorosłymi i starszymi ludźmi. Kontemplowała naturę wlepiając swoje ogromne oczy w horyzont. Wszystko ją interesowało. Była spokojna.
Koncepcja Kontinuum
Według Koncepcji Kontinuum stworzonej przez amerykańską pisarkę Jean Liedloff w latach 70tych XX w., nasz zachodni model wychowania dziecka znacznie odbiega od pierwotnych, tradycyjnych plemiennych struktur. Autorka spędziła wiele miesięcy w amazońskiej dżungli, przyglądając się plemieniu Indian Yequana oraz temu w jaki sposób opiekują się dziećmi. Zdaniem Liedloff zaobserwowane różnice mają znamienny wpływ na rozwój psychofizyczny dzieci we wczesnych latach życia niosąc ze sobą konsekwencje w późniejszym, również dorosłym życiu. Jean Liedloff pisze o instynkcie społecznym, który stanowi nasz naturalny zasób. Wyposażeni w ten instynkt przychodzimy na świat jako istota społeczna.
Liedloff podkreśla, że u Yequańczyków nie ma narzuconego z góry harmonogramu, kiedy powinien wydarzyć się moment, w którym dziecko staje się częścią plemienia. Wszyscy wiedzą, że:
“dzieci włączają się do kultury, aczkolwiek sposób i tempo, zależne są od indywidualnej siły tkwiącej w każdym z nich. To, że końcowy efekt będzie miał charakter społeczny, współdziałający i całkowicie dobrowolny, nie podlega dyskusji”.
U nas podlega.
Jak wy chcecie ją socjalizować? Przecież musi iść do przedszkola, spotkać inne dzieci, nauczyć się interakcji. Gdzieś się musi tego nauczyć, ale kto by wpadł na to, że można by spróbować w “mieszanym” towarzystwie? Ze starszymi, z młodszymi, z rówieśnikami, w codzienności, w tym wszystkim, co interesuje samych rodziców, żeby dziecko przebywając z nimi widziało ich entuzjazm, to, że istnieje też życie poza dzieckiem, że są aktywności, które ich rozwijają, napędzają do działania, zasilają, a zasileni tą energią mogą z radością pokazywać dziecku świat.
Pamiętam fragment, w którym autorka opisuje sytuację dziecka i rodzica siedzących na przeciwko siebie. Dziecko przygląda się z naturalną ciekawością rodzicowi, oczekując tego, co się wydarzy, co dziś odkryje poprzez potężne narzędzie obserwacji, w jakie zostało wyposażone, podczas gdy rodzic siedzi i patrzy na dziecko bezradnie, zastanawiając się jak je zabawić, jak czymś zająć, co zrobić, bo przecież coś trzeba, którą pomoc edukacyjną włączyć, jaką atrakcyjną zabawkę tym razem wyciągnąć z szafy.
Dzieci w indiańskim plemieniu od narodzin nieustannie towarzyszą dorosłym, są noszone w chustach i zabierane do wszystkich codziennych czynności, dzięki czemu w sposób naturalny nasiąkają pracą i przez uważną obserwację poznają jej zasady bez dodatkowych tłumaczeń ze strony dorosłych. Yuval Harari, autor bestsellerowej książki “Sapiens. A Brief History of Humankind”, tak tłumaczy potrzebę zaangażowania całej wioski w wychowanie dziecka:
“Ludzkie niemowlęta są bezradne, zależne przez wiele lat od swoich rodziców pod względem wyżywienia, ochrony i nauki. Fakt ten znacząco przyczynił się zarówno do wyjątkowych umiejętności społecznych człowieka, jak i do jego wyjątkowych społecznych problemów. Samotne matki praktycznie nie były w stanie wykarmić siebie i swoich dzieci. Wychowanie dzieci wymagało nieustannej pomocy ze strony innych członków rodziny i sąsiadów. Potrzebne całe plemię, by wychować człowieka. Dlatego ewolucja faworyzowała tych, którzy byli zdolni do wytworzenia silnych więzi społecznych (…)”
Jak radzi sobie nasze społeczeństwo z tym ważnym zadaniem?
Od urodzenia oferta kulturowa dla młodych rodziców pęka w szwach. Specjalne pokazy tylko dla rodzin, spektakle dedykowane dzieciom, klubiki malucha. Wszędzie tam możesz przyjść ze swoim berbeciem, a my zapewnimy ci minimalny ostracyzm społeczny, kiedy twoje dziecko zacznie płakać, zbije kubek albo zrobi kupę.
Sytuacja, w której rodzice są jedynymi bądź jednymi z nielicznych dorosłych, którym przygląda się dziecko, jest dla nich dużym obciążeniem i może prowadzić do głębokiej frustracji oraz spowodować osłabienie więzi. Podział czy segregacja społeczeństwa (jak to nazywam), które rozpoczynają się już w pierwszych miesiącach życia dziecka, są kontynuowane w jego późniejszym rozwoju. Istnieje przekonanie, że dziecko nie wie jak się zachowywać i trzeba go tego nauczyć przedstawiając mu zasady, nakazy i zakazy.
Oczekiwania, które społeczeństwo nakłada na rodziców i dzieci w trakcie ich rozwoju są duże. Rodzice niekiedy świadomie rezygnują z sytuacji dostępnych dla całego społeczeństwa z obawy, że spotkają się z presją i ocenami, ilekroć małe dziecko nie zachowa się według narzuconych norm i wspomnianych oczekiwań.
Andre Stern, założyciel ruchu ekologii dzieciństwa w 2013 roku, opisuje ów ruch i to, co zaczyna się zmieniać w podejściu do edukacji w naszej zachodniej cywilizacji, jako postawę życiową, postawę zaufania, która jest „zaproszeniem do stawiania pytań, ale zamiast pytać, czego ja mogę nauczyć dziecko, trzeba pytać, czego mogę nauczyć się od dziecka. Dzieci nie uznają hierarchii wartości, rasizmu, seksizmu, są otwarte na innych ludzi, nie patrzą na religię, stan posiadania, kolor skóry, nie trzeba ich uczyć tolerancji, bo nie wiedzą, co to jej brak. Otwartość, brak stereotypów – oto droga do lepszego świata. Dzieci są otwarte, szukają różnorodności, intuicyjnie czują, że to je wzbogaca, współpracują z innymi, umieją wykorzystywać wiedzę innych, by razem stworzyć to, czego w pojedynkę nie dadzą rady.”
Są różne dzieci. Niektóre niekoniecznie pragną szczególnie obfitych kontaktów społecznych. I według mnie kluczowe jest żyć mając na uwadze potrzeby każdej osoby w rodzinie.
Jednak słyszałam wiele historii, w których rodzice chcieli gdzieś pójść, spróbować wziąć udział w wydarzeniu z małym dzieckiem, ale rezygnowali przez lęk, niepewność, wybierając łatwość, która w tym wypadku oznacza izolację od społeczeństwa. Społeczeństwa, które w moim odczuciu przejawia pewne relikty pierwotnych instynktów, zagadując czasem na ulicy. To zagadywanie wprawdzie często oznacza dawanie rad, ale spoglądam na to jak na ich nieporadną chęć współuczestniczenia połączoną z potężnymi wdrukowanymi strukturami pt. „jak ma wyglądać świat i dziecko w nim”, gdzie króluje słowo: WOLNO (bez „ść”), POSŁUSZEŃSTWO i GRZECZNY.
Dlatego widzę dużą potrzebę, żeby poruszać ten temat, żeby tworzyć sytuacje społeczne włączające dzieci z ich swobodą, ekspresją, wyrażaniem emocji i świeżością. Żeby obraz rozwydrzonego bachora manipulującego rodzicami zastąpił pełen czułości obraz dziecka jako człowieka, który ma takie same prawa jak my dorośli, którego nie trzeba pouczać, które ma swoje instynkty, jak każdy z nas, i które przez niezmąconą jeszcze brudem ocen i etykietek wyobraźnię, może zabrać nas w podróż, w której na nowo poczujemy smak i bezczas własnego dzieciństwa.
Z odrobiną cierpliwości jesteśmy w stanie zacząć mówić wspólnym językiem. I w przeciwieństwie do konkluzji filmowej cytowanej na początku, w to akurat wierzę. Każdego dnia coraz bardziej.
autor: Maja Okamgnienie, @nomatka