Poszłam wczoraj do Zary.
Tak dla kurażu, sprawdzić czy moja pociążowa forma równie zajebiście prezentuje się w jeansach, co w moim lustrze, które nota bene sięga mi tylko pod pępek.
I może tu tkwił cały szkopuł, bo chwile po wejściu do przymierzalni zaczęłam szukać nazwy sklepu na metce, czy przypadkiem nie pomyliłam wejść i nie wlazłam nieopatrznie do 5.10.15 czy innego Smyka.
No ale sklep okazał się tym, do którego iść miałam. Smutno, ale podjęłam walkę. Grzebie w stercie „dżeginsów”, które wyglądają jak połączenie rajstop, jeansów i opakowań na parówki Berlinki. Nogi w sensie. Moje nogi.
Przezornie wybrałam kilka rozmiarów, od 36 dla połechtania mojego sportowego ego, przez 38 a na 40 kończąc. 40tkę i 42kę nosiłam w ciąży, więc wzięłam je z czystego lenistwa, by nie wracać potem spocona przebierankami po ewentualnie większe rozmiary.
I potem TO SIĘ STAŁO.
36 pasowałyby na moją chrześnicę, która nie jest nawet nastolatką.
38 wjechały mi do połowy dupy robiąc z niej zasadniczo półtorej dupy. Przez chwilę nie wiedziałam która dupa to ta właściwa. Zdjęłam.
40 minęła pośladki. Suckes! Zapnę!
Nie zapięłam. Gula rezygnacji zaczęła rosnąć mi w gardle, ale przełknęła niczym shots ciepłej wódeczki z Zakąskach i sięgnęłam po 42.
Weszłam.
Zapięłam.
Usiadłam.
Zapłakałam.
Nie no. Nie zapłakałam, ale wierzyć mi się nie chciało, że kilkanaście tygodni po porodzie nadal noszę taki sam rozmiar jak w jej trakcie.
W efekcie wyszłam bez żadnych spodni, bo moja psychika nie zniosłaby rozmiaru 42 w szafie.
I nie krzywcie lic swych, nie mam totalnie nic do rozmiaru 42. Chodzi mi tu bardziej o to, że człowiek ćwiczy, je zdrowo, urodził ogromne dziecko, wodę pije, widzi, że wygląda inaczej a tam w sklepie rozmiarówka jest tak cudownie przekombinowana, że większym cudem jest tylko pani, co to nad Morskie Oko w szpilkach popyla.
Tak, to, co właśnie przeczytałyście to ja sprzed kilku miesięcy. Katowałam się pół dnia przez to, że rozmiar jeansów, które chciałam sobie kupić na poprawę humoru miały inną rozmiarówkę.
Niedostosowaną nijak do typów sylwetki Europejek. I takich kobiet, jak ja jest ogrom!
Niedawno na swoich social mediach zrobiłam ankietę, w której zadałam dziewczynom pytanie, ILE Z NICH KUPIŁO KIEDYŚ ZA MAŁE SPODNIE BO WSTYDZIŁY KUPIĆ SIĘ WIĘKSZE.
Wyniki były bardzo smutne. Ponad 500 kobiet odpowiedziało, że kupiły przynajmniej raz w życiu za małe ubranie tylko dlatego, by uniknąć w szafie ubrania o rozmiar większego.
Wszystkie opowiedziały się za…obawą, że ZNOWU PRZYTYŁY i stąd dupy nie mieszczą im się w te piękne, jeansowe „dżeginsy”.
Zakończę ten słodko-gorzki spodniowy wywód radą…
Za małe spodnie są bardzo niezdrowe. Nie tylko dla twojej psychiki, ale też dla ciała. Ciasnota może powodować nietrzymanie moczu, ściska twoje narządy wewnętrzne i potęguje bolesność podczas miesiączkowania.
To jak? Jaki rozmiar kupisz następnym razem?