Um café, por favor, mówię do mężczyzny stojącego za ladą kawiarni. Dosłownie: poproszę kawę. Nie muszę dodawać nic więcej. Ewentualnie mogę zostać zapytana, czy chcę normal czy cheio, czyli normalną czy pełną. W Portugalii “kawa” oznacza espresso w maleńkiej filiżance, podane z jedną torebeczką cukru. To pełne jest podwójne, wypełniające całą filiżankę, normalne zaś sięga mniej więcej do połowy. Zawsze zostawiam cukier. Jakkolwiek nie pragnęłabym zmieszać się z lokalnym tłumem, nie potrafię zmusić się do wypicia tego ulepku.
Kawa. Piję ją codziennie, a ze mną w różnych częściach świata piją ją miliony, jeśli nie miliardy ludzi. Każdy ma jednak swoją prywatną definicję tego, co ona właściwie oznacza. Cappuccino, cafè latte, na mleku sojowym, zwykłym, owsianym? Rozpuszczalna, sypana, przelewowa? Dla mnie zawsze gorzka i czarna, choć jeśli chodzi o sposób jej przygotowania, jestem elastyczna. Tam, gdzie akurat jestem, niczym kameleon dopasowuję się do lokalnych kawowych rytuałów.
Lubię sprawdzać co w różnych miejscach oznacza “poproszę kawę”. W Polsce kiedyś po takim stwierdzeniu padało pytanie “czarną czy białą?”. Dzisiaj jednak kiedy próbuję prosić po prostu o kawę w warszawskiej kawiarni, spotykam się ze zszokowanym spojrzeniem i niezbyt miło zadanym pytaniem: “ale jaką kawę?”. Kultura kawowa wraz z trzecią falą kawy speciality powoli ogarnia Polskę. O bardziej bliskiej kulturze kawy świadczy również coraz bardziej obfita oferta sklepów internetowych a nawet założenie palarni lokalnych oraz wyspecjalizowanych sklepów kawy i akcesoriów do niej. Żyjemy w czasach “kapu na bezlakto”, co, jakkolwiek absurdalnie brzmi, jest prawdziwym stwierdzeniem, które usłyszałam kiedyś z ust baristy. Swoje eksperymenty przeprowadzam więc niestrudzenie w innych częściach świata.
Kilka tygodni temu po raz pierwszy spotkałam się z nazwą cypriot coffee, z angielskiego kawa cypryjska. Okazało się, że na podzielonym Cyprze kawa jest sprawą narodową. Ta sama kawa może być też grecka albo turecka, w Grecji i Turcji, ale też na samym Cyprze, w zależności od tego, jak kto się identyfikuje. Przyrządza się ją zagotowując wodę z kawą, a całą zawartość garnuszka, wraz z fusami, przelewa się później do filiżanek. Wypiłam jedną, ale fanką cypryjskiej kawy nie zostałam. Znajomy Cypryjczyk oburzył się, kiedy powiedziałam mu, że wolę jednak espresso. “Espresso nie ma duszy”, oburzył się. I zaczął tłumaczyć, że dla niego kawa jest rytuałem. Wszędzie wozi ze sobą swój mały kawowy garneczek i mini butlę gazową. Gdziekolwiek by nie był, niczym Włóczykij z Muminków wstaje rano i przed swoim namiotem parzy kawę, wypatrując jej bulgotania. Tłumaczę mu, że ja też mam swój rytuał, tylko używam do niego kawiarki. Słyszę w odpowiedzi, że w takim razie jest to w porządku.
W Brazylii zaskoczył mnie mały wybór kaw w supermarkecie. Wszędzie można jednak dostać tę najpopularniejszą, Pilão. Kiedy kolega parzył mi ją po raz pierwszy (przelewową, używając lejka z papierowym filtrem) tłumaczył zakłopotany, że pewnie nie jest tak dobra, jak kawa w Europie. Według Brazylijczyków wszystko jest lepsze w Europie. Odpowiedziałam, że to niemożliwe, przecież my swoją kawę importujemy między innymi właśnie z Brazylii, że tu musi być wyśmienita! “Ta dobra idzie na eksport”, usłyszałam. Faktycznie, nie była to najlepsza kawa jaką piłam w życiu.
Była jednak mimo wszystko lepsza od amerykańskiej lury. Mam wrażenie, że w Stanach americano rozwodnione jest podwójnie. Zdarzyło mi się pić tam wspaniałą kawę, jednak była to kawa specialty w drogich kawiarniach Nowego Jorku czy San Francisco. Ja wolę jednak zawsze miejscowy folklor i kiedy udawałam się do podrzędnych diners, które przetłumaczyłabym jako jadłodajnie, do śniadaniowych naleśników z borówkami podawano mi raczej wrzątek o smaku kawy.
Bardzo zaprzyjaźniona jestem natomiast z kawą szwedzką. Bo Szwedzi, podobnie jak ja, piją ją hektolitrami. W odróżnieniu ode mnie, zawsze mają na nią czas. Fika, czyli przerwa na kawę i coś słodkiego, to w Szwecji świętość. Jestem absolutną fanką tego zwyczaju, bo oprócz szwedzkiej kawy jestem mocno zaprzyjaźniona również z kanebullar, czyli bułeczkami cynamonowymi. Na hasło “poproszę kawę” dostaniemy tu tę przelewową. Często z darmową dolewką, co jest dodatkowym atutem, biorąc pod uwagę szwedzkie ceny.
W Galicji natomiast darmowe są dodatki do kawy. W tym północno-zachodnim regionie Hiszpanii istnieje zwyczaj dodawania darmowych tapas do zamawianych napojów. Do piwa czy wina dostaje się tu sery, oliwki czy plastry szynki iberyjskiej, a do kawy coś słodkiego – mini croissanty albo kawałeczki ciasta. I tylko te słodkie dodatki ratują sprawę, bo w Hiszpanii kawa jest przeważnie okrutnie zła. Jadąc pociągiem z hiszpańskiego Vigo do portugalskiego Porto czułam, jak po drodze wraz ze spadkiem cen rośnie jakość przyrządzanej kawy.
A kiedy jestem w Polsce, co rano stawiam na kuchence swoją kawiarkę i rozpoczynam swój własny rytuał. Gdzieś daleko stąd mój cypryjski znajomy rozpoczyna podobny rytuał ze swoją kawą. Będziemy je pić być może w tym samym czasie, oddzieleni tysiącami kilometrów. Popijając ten gęsty i czarny eliksir rezerwuję bilety na kolejną podróż. Uzupełnię swoją osobistą mapę o kolejne kawowe doświadczenia.