Nie wszyscy kochamy komedie romantyczne. Ale wszyscy przynajmniej jedną w życiu widzieliśmy albo spotykaliśmy się z osobą, która miała w głowie obraz związku rodem z bajek Disneya. Zakodowane schematy i nierzeczywiste oczekiwania w stosunku do drugiej osoby na pewno nie ułatwiają i tak już bardzo trudnej sztuki budowania relacji. Jak więc komedie romantyczne na nas wpływają? I co można puścić sobie na odtrutkę?
Generator romansów
Na pewno się zgodzicie, że, z pewnymi wyjątkami, komedie romantyczne to bardzo przewidywalny gatunek. Ona poznaje Jego – Pana Idealnego, mającego być lekarstwem na całe zło tego świata. Zaczynają się spotykać i od początku iskrzy między nimi tak, że można się poparzyć od samego patrzenia. Planują już ślub i nazywają nienarodzone dzieci, gdy nagle wydarza się Wielka Kłótnia, tymczasowe rozstanie i Wielkie Płaczki. A potem to już dowolnie – szaleńcza jazda taksówką na lotnisko, spontaniczne oświadczyny albo magiczne spotkanie po latach. Perfekcyjny happy end z namiętnym pocałunkiem i “żyli długo i szczęśliwie”. I tu zaczynają się największe problemy.
Miłość to pieśń, co wiecznie trwa (“Bambi”)
Chociaż i do poprzednich etapów zaraz jeszcze będę się przyczepiała, to najbardziej nierealistyczny obraz związku kreuje właśnie to jedno zdanie – “żyli długo i szczęśliwie”. Filmy o miłości raczej nie pokazują nam tego, co potem. A jak wiemy, faza zakochania dość szybko się kończy (zdaniem naukowców: po dwóch/trzech latach bycia razem). Początkowa chemia przy dobrych wiatrach przeradza się w intymność i przywiązanie. Ale to wszystko bardzo często w atmosferze ciężkiej pracy nad związkiem.
W komediach romantycznych widzimy natomiast tylko tę jasną stronę miłości. I gdy potem nasze życie nie przypomina nieustannej, związkowej sielanki, możemy zacząć się zastanawiać, czy to na pewno ta “prawdziwa” miłość. Wtedy polecam włączyć sobie “Sceny z życia małżeńskiego”, “Malcolm i Marie” czy “Przed północą”, w których dla kontrastu zobaczycie gwałtowne kłótnie i to, jak naprawdę może wyglądać “żyli długo i szczęśliwie”.
Na ślubnym kobiercu
Gdy naoglądamy się komedii romantycznych czy popularnych seriali dramatycznych, możemy też dojść do wniosku, że naszym głównym celem życiowym (a właściwie – może i jedynym) powinno być jak najszybsze znalezienie męża. Bez tego będziesz przecież niekompletna, nieszczęśliwa i wytykana palcami.
Nawet w przełomowym na swoje czasy “Seksie w wielkim mieście”, znalezienie sobie faceta (którego docelowo trzeba poślubić) było bardzo wysoko na liście priorytetów Charlotte czy Carrie. Zresztą czego wymagać od serialu z końcówki lat 90-tych, gdy w 2015 roku wychodzi “50 twarzy Greya”, sprzedawane nam jako odważne i przełamujące tabu, a będące de facto taką samą komedią romantyczną zakończoną małżeństwem, tylko opakowaną w klimaty BDSM (w wersji light).
Dla przeciwwagi warto odświeżyć sobie “Przyjaciół”, gdzie małżeństwa niejednokrotnie kończą się rozwodami albo ucieczkami sprzed ołtarza, randki bywają nieudane, a znalezienie “tego jedynego” czy “tej jedynej” nie jest ani najważniejsze dla bohaterów (w końcu mają siebie – idealną paczkę przyjaciół, o której każda z nas pewnie skrycie marzyła), ani szczególnie łatwe. No właśnie – czy komedie romantyczne nie czynią ze znalezienia partnerki czy partnera zbyt łatwego zadania?
Zabookuj bilet do Paryża, na toskańską wieś albo grecką wyspę
Wystarczy na przykład przeprowadzić się do Paryża i przypadkiem zamieszkać nad super przystojnym Gabrielem jak w “Emily in Paris”. Albo pójść samotnie do baru w piątkowy wieczór, gdzie najpewniej albo barman okaże się miłością Twojego życia, albo pójdziesz do łóżka z pierwszym lepszym gościem, a on, zamiast zwiać skoro świt (jak to często w życiu bywa), przygotuje Ci pyszną potrawkę na kaca (case “Last Christmas”), poprosi o Twój numer i zadzwoni jeszcze spod Twojego mieszkania.
Cóż, kto dłuższy czas był singielką, ten wie, że nie zawsze poznanie kogoś wygląda tak łatwo. A nawet jak już kogoś poznamy (czy też może – wyklikamy sobie na Tinderze), szybko może okazać się, że tak naprawdę nie mamy ze sobą wiele wspólnego albo kalkulator zysków i strat nie działa na korzyść pozostania w danym związku (sprawdźcie sobie pierwszy sezon “Love Life”, żeby wiedzieć, o czym mówię i uwierzyć, że temat relacji można przedstawić w dużo bardziej realistyczny sposób).
Takie rozterki oczywiście nie przydarzają się złotowłosym bohaterkom komedii romantycznych, które nie sprawiają wrażenia, jakby potrzebowały nici duchowego porozumienia oraz zaciekawienia drugą osobą. Niejednokrotnie można więc dojść do wniosku, że głównych zainteresowanych niewiele łączy, a język miłości zastąpił jakiekolwiek głębsze rozmowy.
Pamiętacie jeden z epizodów “To właśnie miłość”, w którym Jamie (grany przez Colina Firtha) zakochuje się w Aurelii (granej przez Lucię Moniz)? Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że on nie mówi po portugalsku, a ona po angielsku. I mimo, że stosunkowo szybko nadrabiają te braki, to jednak wszystkie wiemy, jakby się to prawdopodobnie skończyło w rzeczywistości. A raczej – jakby się nie skończyło.
Inaczej jest za to w świetnym serialu “Normalni ludzie” czy w równie dobrym “Foodie love”. Okazuje się, że ludzie mogą ze sobą rozmawiać o czymś innym niż ciężkie dzieciństwo i gdzie pojadą na podróż poślubną. Relacje wykreowane przez twórców oparte są przede wszystkim na rozmowie, wspólnych odczuciach, zainteresowaniach, doświadczeniach, a nie niespodziewanej strzale amora, która zgodnie z przekazem komedii romantycznych wystarcza do tego, żeby wziąć ślub i płodzić dzieci.
Dajcie nam więcej Bridget!
To w “Normalnych ludziach” znajdziemy też piękną odtrutkę na nierealistyczne, szczątkowe sceny seksu, serwowane nam w bardziej komercyjnych produkcjach. W serialu bowiem namiętnego seksu jest sporo, ale jest to seks, w który wierzymy. Nie taki pod kołdrą, który nawet nie naruszy naszego perfekcyjnego makijażu i ułożenia włosów.
W komediach romantycznych nierealne nie jest tylko to, jak w czasie seksu wyglądamy, ale to jak wyglądamy w ogóle. Każdy jest piękny i zawsze gustownie ubrany. A nawet jak twórcy chcą pokazać, że ktoś nie wpisuje się w aktualnie panujące standardy, to i tak zazwyczaj robią to w bezpieczny, zachowawczy sposób (na przykład zakładając bardzo ładnej dziewczynie aparat na zęby i okulary, żeby zasugerować widzowi, że teraz wygląda “brzydko” – case serialu “Brzydula”). Może dlatego wszyscy tak kochamy Bridget Jones, która wydaje się postacią dużo bardziej nam bliższą, dużo bardziej niedoskonałą, a dzięki temu ciekawszą?
Możesz obejrzeć dziesiąty raz to “Notting Hill”, ale…
Czy mimo tych wszystkich, często bardzo szkodliwych, schematów i stereotypów, którymi niczym brokatem zasypują nas twórcy komedii romantycznych, przestaniemy je oglądać? Pewnie nie (ten tekst pisała osoba, która już w listopadzie zabiera się za filmy świąteczne…). Warto jednak mieć świadomość, jak takie produkcje subtelnie wpływają na nasze oczekiwania, kompleksy, marzenia. I dla kontrastu oglądać też filmy i seriale, które starają się zbliżyć do realnego życia tak bardzo, jak to tylko możliwe.