Mitsubishi Outlander – ostatni samuraj

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Kupując dziś japońskie produkty, możemy być pewni, że wraz z nimi kupujemy święty spokój. Że prędzej skończy się ropa na Ziemi, niż japoński samochód po latach użytkowania rozpadnie się na kawałki. I chociaż wiele firm z biegiem czasu traci rodowód, sprzedając część siebie na światowym rynku, Mitsubishi produkcji samochodów nie wypuszcza z rąk. Czy słusznie?

Prywatnie za kierownicą samochodu z Kraju Kwitnącej Wiśni spędziłam kilka lat, konkretnie była to Toyota Corolla E12. Zwolennicy niemieckiej motoryzacji twierdzą, że „Japończyki” są  bezawaryjne do tego stopnia, że to aż nudne. Polemizowałabym. Nie była to nuda, lecz bezcenna świadomość, że na mój samochód zawsze mogę liczyć. Nawet porzucona na pastwę losu gdzieś pomiędzy lodowcami bieguna północnego, moja Ślicznotka po kilku dniach obudziłaby się do życia bez jednego zająknięcia. Ta kilkuletnia przyjaźń przekonała mnie, że japońska motoryzacja jest godna zaufania.

Tak się składa, że Mitsubishi to nadal w 100% japońska marka. A więc solidna, trwała i niezatapialna. Długa obecność na rynku (od 1870 roku), jak również w branży lotniczej, zbrojeniowej i chemicznej to znak, że chłopaki spod znaku trzech diamentów (bo tak brzmi polskie tłumaczenie słowa „mitsubishi”) są naprawdę zdolni. I jak takim nie zaufać? W towarzystwie najnowszej odsłony Mitsubishi Outlander spędziłam okrągły tydzień. Wystarczająco dużo czasu, aby wyrobić sobie na jego temat zdanie.

Lubimy się – pomyślałam, kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy. Najnowsza, trzecia generacja zdecydowanie jest ładniejsza od poprzednich. Taka przemyślana i nowoczesna zarazem. I ten czerwony kolor lakieru. Niby to nie jest najważniejsze, ale ciężko zamykać oczy za każdym razem, kiedy nasz samochód znajduje się w zasięgu wzroku. Moje przez cały czas trwania testu były szeroko otwarte. Ale podobno kolor nadwozia wcale nie jest kluczowy. Co zatem jest? Tu będę głosem milionów kobiet: pojemność bagażnika. W końcu zakupy same do domu nie przybiegną, zwłaszcza te z dorocznych wyprzedaży. Ten w najnowszym Mitsubishi Outlander zasługuje na sporego plusa (chociaż jak na złość wyprzedaże akurat się skończyły). Pojemność bagażnika zaczyna się od 591 litrów, ale po złożeniu tylnej kanapy urośnie 1742 litrów. Całkiem zacnie. Dodatkowe punkty za ustawność, która w tym przypadku jest wzorowa.

Po zajęciu miejsca za kierownicą nieco powiało chłodem. Kabina pasażerska zionie ciemnością i minimalizmem przez duże M. Jest tu wszystko, co najbardziej niezbędne. I tylko tyle. Swoją drogą to już znak rozpoznawczy japońskich samochodów. Jak mówi stare porzekadło – nie można mieć wszystkiego i w tym przypadku chodzi konkretnie o chromowane dodatki oraz wstawki, które nieco mogłyby rozjaśnić to wnętrze. Nie zastanawiając się zbyt długo, przekręciłam kluczyk. W końcu to nie kolor tapicerki jest najważniejszy, lecz sposób, w jaki ten samochód potraktuje mnie podczas jazdy. I przyznaję, że zrobił to jak gentleman. Nowy Outlander doskonale wybierał wszelkie nierówności. Cicho i niepostrzeżenie. To w głównej mierze zasługa komfortowego zawieszenia, które (wbrew pozorom) doskonale trzymało tego wyrostka na zakrętach. Spodziewałam się, że nadwozie będzie się nieco wychylać na ostrzejszych łukach. Zaskoczenie, bo tak się jednak nie stało. Ani razu. Testowany egzemplarz został wyposażony w wysokoprężny silnik o pojemności 2.2 litra i mocy 150 KM. „Mało!” –  krzykną wszyscy ci, którzy tą wersją nie mieli okazji pokonać więcej niż wynosi obwód kiosku ruchu. Warto pamiętać, że diesel ma nieco wyższy moment obrotowy od silnika benzynowego, co rekompensuje nam brak tych kilku koni. Zatem w mieście nawet nie było możliwości aby z całego zasobu mocy skorzystać, a poza miastem okazało się, że obecne pod maska stado w zupełności wystarcza do komfortowego podróżowania. Oswoić się należy z automatyczną, bezstopniową skrzynią CVT. Jej tryb pracy jest dosyć specyficzny, przez co ma ona zarówno swoich zwolenników, jak również przeciwników. Na temat jej budowy i działania powstały liczne publikacje oraz artykuły, dlatego też nie będę się tu zbytnio rozpisywać. Warto jednak wiedzieć, że w przeciwieństwie do klasycznej automatycznej przekładni CVT, zmiana biegów odbywa się bez jakichkolwiek wyczuwalnych szarpnięć i przerw w dostawie siły napędowej. Umiejętne wykorzystanie jej obecności może również zaowocować niższym zużyciem paliwa (pod warunkiem, że prawej stopy nie mamy z ołowiu). O ile przez pierwsze dwa dni stałam po stronie przeciwników, o tyle już po kolejnych zmieniłam barwy na te należące do zwolenników. Po tygodniu doszłam do wniosku, że na jej cześć mogłabym nazwać swoje dziecko.

Dla kogo jest to samochód?

Dla kobiet! A co! Nie wiem, kto zbudował teorię, że kobiecy samochód to taki, który mieści się do damskiej torebki. Za to notorycznie spotykam się z kobiecym zamiłowaniem właśnie do tego segmentu: samochodów dużych, pewnie się prowadzących, takich, co dają poczucie bezpieczeństwa. Ale o ile za kierownicą Mitsubishi Pajero faktycznie można odnieść wrażenie, że jesteśmy w stanie rozjechać dom jednorodzinny, to czy za kierownicą Outlandera również nie czujemy trwogi czy strachu? Nie czujemy. Ładny, pewnie się prowadzi, wygodny i pakowny. Do tego czystej krwi japońskiej, z trzema diamentami na masce. A, jak mawiała Marilyn Monroe, to właśnie diamenty są najlepszym przyjacielem każdej kobiety. Nie mam więcej pytań.

 

Ten artykuł możecie również przeczytać na stronie paniewiozapanow.pl

 

fot.: Magda Kuc

Reklama

Chcesz dojść do celu? Zadbaj najpierw o siebie! | Karolina Karolczak

Naszą gościnią jest Karolina Karolczak – ekspertka realizacji celów i wyników finansowych, mentorka skutecznego planowania. Wspiera liderów i przedsiębiorców w skalowaniu biznesu, zwiększaniu rentowności i transformacji organizacji. Twórczyni programu #CELOMANIA, który pomaga firmom zwiększać wyniki nawet o 30% rocznie. Pracowała nad strategiami w 24 krajach, współpracując z globalnymi markami jak Frugo, Levi’s, Black czy Grupa ENEL-MED.