Dziś będzie o mężczyznach, bo „czymże byłby bez nich świat”. Oczywiście zaraz odezwą się panie, które mają ego wielkości Pałacu Kultury a mężczyznę ostatni raz trzymały za rękę na Studniówce. To takie, które dadzą się spalić na stosie w imię teorii, że „samiec to źródło zła wszelkiego”. Jeżeli zatem czytasz ten tekst i jesteś jedną z nich, to zamknij proszę tę stronę, i nigdy tu nie wracaj. Bo, podobnie jak kobiety, tak i mężczyźni dzielą się na różne typy osobowości.
A ponieważ „ jak kochać to księcia, jak kraść to miliony” dziś skupimy się na mężczyźnie, który dobiega czterdziestki, na koncie ma milion a na brzuchu hutę stali. Na takim, który w życiu może wszystko, ale już nic nie musi i właśnie to jest w nim najbardziej pociągające. Takim panem z pewnością jest Volvo S80. Amatorzy, którzy nigdy nie mieli okazji nawet dotknąć klamki tego samochodu powiedzą, że to „kabaret starszych panów”, wybór członków Klubu Seniora. Jeżeli jesteś wyznawcą tej teorii, to znak, że powinieneś zając się szydełkowaniem a nie zabieraniem głosu na temat motoryzacji. A ponieważ ostatnio zderzyłam się z taką opinią, dziś wytoczę krucjatę przeciwko wszystkim „automaniakom”, którzy wiedzę na temat samochodów czerpią z krzyżówek i mitologii a nie cielesnego obcowania z nimi. Ja miałam to szczęście, że spędziłam tydzień w towarzystwie Volvo S80. I wiecie co? To było jak wątek z filmu „Niemoralna propozycja”. On starszy, dojrzały, z klasą i manierami. Facet, który wie czego chce od życia. Co więcej; wie i sięga po to bez skrupułów a w tym przypadku było to moje serce. A ja czujna, nieufna, bardzo ostrożna, wsiadałam do środka wiedząc, że to inny świat. Inny ale przede wszystkim wielki. Volvo S80 to największa limuzyna w ofercie producenta i dopiero zajmując miejsce za jego kierownicą, można sobie uświadomić powagę sytuacji. „Rozmiar nie ma znaczenia” – żart powtarzany głównie przez mężczyzn, którzy z pewnych wzgledów kwalifikują się do grupy inwalidzkiej. Owszem, ma i to ogromne, o tej klasie samochodów nie wspominając. Tu kabina pasażerska jest jak Wielki Kanion – szeroka, wysoka, końca nie posiada. Wprawdzie podłokietnik nie skrywa kostkarki do lodu a w bagażniku nie kryje się jacuzzi ale fotele są liderem na rynku – wielkie, wygodne, nie mają sobie równych. Można w nich okrążyć Ziemię dookoła aby następnie ruszać na Marsa. Ale najlepsze kryje się gdzie indziej. A gdzie? Pod maską oczywiście.
Samochód został wyposażony w wysokoprężny silnik D4 o mocy 181 koni mechanicznych który generuje potężny moment obrotowy 400 Nm. Aby przekonać się o jego potędze, warto S80 „wyprowadzić” na trasę gdyż dopiero wtedy można się przekonać, do jakiej misji zostało powołane. A ten wycieczkowiec konkretnie powstał po to, aby wozić. Wsiadając zatem za jego kierownicę, i wciskając gaz w podłogę, spotkamy się jedynie ze ścianą, jaką wzniesie przed nami Volvo S80. Da z siebie jedynie tyle, ile sam uzna za słuszne. Wystarczy jednak na autostradzie przekroczyć barierę 100 km/h aby przekonać się, jaki potencjał drzemie w tym kolosie. Wskazówka prędkościomierza sprintem przemierza całą tarczę a prędkość rośnie, jak baka drożdżowa. Dopiero wtedy samochód rośnie w siłę, zdradza, że podróż to jego drugie imię. Jednocześnie automatyczna, 8-biegowa skrzynia dba, aby silnik nie przekraczał 2000 obr/min. Jednym słowem, kiedy mkniemy 200 km/h i może się wydawać, że silnik dostaje wycisk niczym komandos na szkoleniu, okazuje się, że on dopiero znajduje się w swoim żywiole, a zużycie paliwa nie przekracza 7 litrów na każde 100 kilometrów. Cud nie samochód. Trzeba jednak bacznie obserwować prędkościomierz, bo Volvo S80 niestety jest oszustem. Jadąc 180 km/h odczuwamy jedynie jakieś 60 km/h a wtedy finał wcale nie musi być happy end-em. Podczas pokonywania zakrętów i nierówności samochodem buja, i ma bujać. Właśnie taki był zamiar producenta. Na tylnej kanapie może zasnąć mysz pod miotłą i, niezależnie od warunków na drodze, ona nie może się obudzić. Królowa angielska może przyjąć gości na herbatę i podczas podróży ani jedna kropla nie może się uronić. I to się dzieje, panie i panowie. Ten samochód z komfortu został zbudowany. Tyle z wrażeń w trasie, jak było w mieście? Z równie dużą klasą, spokojem i manierami. Samochód wręcz połyka wszelkie nierówności, wszystko, co nieprzyjemne, bierze na swoją klatę. Walczy z wszelkimi przeciwnościami losu na drodze podczas kiedy my delektujemy się jazdą w najlepsze. I tylko apetyt na ropę nieznacznie skoczył w górę, bo do 9 l/100 km. Czymże jednak są takie liczby w porównaniu z radością podróżowania, jaką daje nam ten krążownik? Kontynuując słowa piosenki Zauchy i Rynkowskiego „Co tu grać, co tu kryć, spróbuj bez Volvo S80 żyć”.
Ten artykuł możecie również przeczytać na stronie paniewiozapanow.pl