Czasy podstawówki obfitowały w krępujące sytuacje. Pamiętam szybkie i ukradkowe przebieranie się w zatłoczonej, ciasnej, pachnącej potem szatni przed wuefem. Starałam się – i myślę, że starała się znakomita większość ćwiczących dziewczyn – pokazać w trakcie zmieniania ubrań jak najmniej ciała i nie rozglądać się zbytnio na boki, żeby przypadkiem nie podpatrzeć koleżanki obok. Już w klasach cztery-sześć dziewczyny potrafią nieźle dokuczyć i głośno skomentować wygląd twoich włosów, butów, nawet stanika. Zaczynałam, jak większość dopiero dojrzewających dziewczyn, od staników bawełnianych, białych, żeby nie prześwitywały zbytnio spod obowiązkowo białej bluzki do ćwiczeń. Szybko okazało się, że rynek obfituje w niesamowitą różnorodność, i że można znaleźć biustonosz z poduszkami, koronkami, regulowanymi ramionami, zapinany z tyłu, a nie wkładany przez głowę, wobec tego w szatni szóstoklasistek można było ze świecą szukać bawełnianych, dziecinnych staników. Mimo to znam dziewczyny, które pokazywały się w tych dziewiczych biustonoszach nawet na licealnych zajęciach wychowania fizycznego.
Kobiety zniewolono w drugiej połowie XVII wieku ciasnymi gorsetami, które stulecie później przerodziły się w jedwab rozciągnięty na drucianym stelażu, po to by długo później ewoluować we wprawiające w kompleksy push-up’y. Wybór od kiedy pamiętam był ogromny i z roku na rok tylko się powiększa – możemy swobodnie wybierać w każdym kolorze tęczy, rozmiarach od A do nawet K, biustonoszach fiszbinowych i bezfiszbinowych, poduszkach, silikonach, samonośnych, braletkach i bandażach. Pytanie… po co? Oczywiście, niektóre pięknie podkreślają krągłości, unoszą biust, modelują go i powiększają wedle naszej woli i jeśli są dobrze dobrane – pięknie i zdrowo podtrzymują piersi. Kiedy dorastałam miałam wybór jaki nosić, a nie czy w ogóle nosić. Dziś już się nie zastanawiam.
Zrezygnowałam z wizyt u brafitterki, z porannych męczarni przed lustrem – jaka bielizna pod jaką tkaninę, zdejmować ramiączka czy nie, czy może lepiej skrzyżować je na plecach, ściągnąć całkowicie i w skutek tego nieustannie poprawiać zsuwający się biustonosz, a potem rozcierać wieczorem czerwone ślady na ramionach i pod pachami. O ile nie wymaga tego sytuacja, a okazuje się, że wcale nie ma tych sytuacji wiele, nie noszę stanika wcale. Co daje bycie braless pod koszulką?
Oczywiście ogromny komfort, większą świadomość swojego ciała, poczucie bycia bliżej siebie, luzu. Z czasem przyzwyczajamy się do swojego odbicia w lustrze, które ukazuje delikatnie zarysowany, naturalny kształt naszego ciała pod ubraniem, w miejscu zwyczajowo wypchanych biustonoszy. O ile nie ćwiczymy, nie idziemy do lekarza czy na spotkanie biznesowe, możemy pięknie i wygodnie nosić się bez drapiącej, stawiającej nas do pionu bielizny, a przynajmniej mamy wybór czy chcemy założyć czerwony, koronkowy stanik, bo mamy na niego humor, czy odpuścić. W momencie kiedy odpuszczamy, możemy czuć się komfortowo ze swoim wyborem, mając jednocześnie pełną świadomość, że nikt nie może na nas z tego powodu krzywo patrzeć, gwizdać na nas czy zwracać nam uwagę.
Znany ogólnoświatowo hashtag #freethenipple zapoczątkowany został już w roku 2012 jako kampania promująca film o tym samym tytule. Próbowano obalić konwencję zezwalającą mężczyznom na publiczne występowanie w stroju topless, podczas gdy w wypadku kobiet uznaje się to za seksualne lub nieprzyzwoite. Podnoszono głos, że różnica ta jest niesprawiedliwym traktowaniem kobiet, które powinny móc prawnie i kulturowo publicznie odsłonić sutki. Była to część walki o zbliżenie kulturowego postrzegania ciała kobiety i mężczyzny, zaprzestania seksualizowania go i cenzurowania ponad miarę, jak nadal, niestety, ma to miejsce. Jeśli kobieta nie może pokazywać publicznie swojego ciała bez wywoływania sensacji, to pozwólmy jej przynajmniej czuć się z nim dobrze pod ubraniem.
Nie jestem pod wrażeniem żadnej rozdmuchanej kampanii bieliźnianej, nie potrzebuję na co dzień nosić fiszbinowych uprzęży i nie muszę wyglądać seksownie. Nie obchodzi mnie, czy ktoś spojrzy w tramwaju na moje piersi zarysowane pod bluzką i czy krytycznie oceni ich wielkość. Zdjęcie stanika to nie wielki skandal, ale na pewno wielka ulga, bo nawet najlepiej dopasowany biustonosz nie da nam tego komfortu, jak niczym nieskrępowane ciało. Lubię czuć na sobie materiał ubrania, które noszę, lubię mieć do tego prawo i lubię, kiedy jest ono uznawane za powszechnie akceptowalne. Jeśli chcesz – noś, jeśli nie chcesz – nie noś. Masz wybór, bo nie jesteś już zawstydzoną szóstoklasistką w dusznej szatni i nie musisz porównywać się z przebierającymi się obok koleżankami. Niezależnie od wieku, kształtu, jędrności i wielkości, twoje ciało ma prawo do wolności.